Noże ludowego Wojska Polskiego 1943-1960 cz. 1
Bogusław Perzyk
Wśród niezliczonych epizodów I wojny światowej niejeden miał jakieś związki z nożem. Tysiące żołnierzy po obu stronach każdego frontu w marszu i okopach, w czasie odpoczynku i boju poznało niezwykłą wartość tego narzędzia i zarazem broni. Nie było chyba takiego drugiego przedmiotu, który tak ułatwiał codzienne życie i je chronił. Można nim było pokroić chleb, otworzyć konserwę, trzymać nad ogniem sztukę mięsa, podważyć zagięty gwóźdź, odciąć kawałek sznurka, ogolić się, zaostrzyć patyk, wyjąć z rany odłamek pocisku artyleryjskiego, otworzyć list, udrożnić odpływ wody itd., a jak przyszło, co do czego – obezwładnić albo powalić nim przeciwnika.
Przydatność znajdujących się w wojskach noży przeznaczonych do obsługi urządzeń technicznych i prac specjalistycznych szybko potwierdziły pierwsze miesiące wojny światowej, która wybuchła w 1914 r. Za to nie potwierdziły one użyteczności bagnetów nożowych w roli noży. Na ogół były do tego zbyt ciężkie, długie, masywne, trudne do ostrzenia i źle leżały w dłoni. Użyteczności nabierały dopiero po przeróbkach. Lukę w potrzebach szybko wypełnili rzemieślnicy i przemysłowcy. Ochoczo zaopatrywali swe armie w przeróżne noże – od przeznaczonych tylko do walki, po modele nadające się też do zwykłych czynności gospodarczych. Mnogość wzorów była tak wielka, że dzisiaj ich sylwetki zapełniają dziesiątki stron kolekcjonerskich katalogów.
Wraz z upadkiem mocarstw zaborczych koniec wojny światowej w roku 1918 przyniósł Polsce niepodległość, na straży której stanęło Wojsko Polskie (WP). Na tle doświadczeń wyniesionych ze służby pod obcymi sztandarami oraz przejętego zasobu uzbrojenia i sprzętu walczących ze sobą stron minionego konfliktu, wielu polskich żołnierzy starało się mieć przy sobie nóż lub bagnet nożowy podczas działań zbrojnych trwających do roku 1921. Czas pokoju przyniósł w pierwszym etapie porządkowanie uzbrojenia i sprzętu, natomiast od roku 1930 stopniową wymianę na wzory nowoczesne. W procesie tym stało się jednak coś dziwnego. Wyraźną uwagę poświęcano nożom do obsługi sprzętu i czynności specjalistycznych, które starano się dobierać w taki sposób, żeby coraz lepiej spełniały swe zadania. Tymczasem nóż w postaci będącej na wojnie przyjacielem żołnierza w boju i znoju zaczął odchodzić w zapomnienie.
Noże wojskowe z I wojny światowej nie stanowiły w zasobie WP licznej i różnorodnej grupy. Departament Uzbrojenia Ministerstwa Spraw Wojskowych przy ostatecznym uporządkowaniu materiału uzbrojenia w 1931 r. zredukował tę grupę do jednego typu broni w dwóch odmianach: „sztylet długi” i „sztylet krótki”. Co tak naprawdę kryło się pod tym terminem, wyjaśnia zarządzenie szefa departamentu z listopada 1930 r., które jednocześnie odsłania liczebność zbioru tak nikłą, że nie miała ona wówczas znaczenia praktycznego. Otóż „sztylet” w schemacie organizacji i uzbrojenia armii przyznano tylko tzw. funkcyjnym. Należeli do nich żołnierze bez karabinu, spotykani np. przy broni zespołowej piechoty, pozbawieni przez to możliwości samoobrony (np. celowniczowie rkm, ckm, kb ppanc. itp.). Jednak zamiast właściwego sztyletu jednostki miały otrzymywać ze zbrojowni i magazynów tzw. bagnety luźne, czyli nietypowe, niestanowiące kompletów z karabinami i pozbawione numerów ewidencyjnych.
Z czasem i te quasi noże czekała redukcja aż do zera. Zgodnie z przyjętymi w 1937 r. tabelami należności w czasie mobilizacji, bagnety luźne przysługiwały funkcyjnym zamiast pistoletu. W pułku piechoty (pp) było ich 285 szt. W tym czasie rozpoczęto wprowadzanie do uzbrojenia pistoletu Vis wz. 35. W momencie wpisania go do tabel należności miejsce „sztyletu” na żołnierskim pasie miała zająć kabura. Jednocześnie nie widać śladu jakiegokolwiek programu mającego zbadać użyteczność noża (sztyletu) na współczesnym polu walki oraz podczas działań wojska w polu. Niski koszt zakupu noży i obecność na krajowym rynku sześciu wyspecjalizowanych wytwórców powinny sprzyjać inicjatywie choćby wyjaśnienia problemu, lecz albo umknął on uwadze dowództwa WP, albo jako prozaiczny był odkładany na później w obliczu mnóstwa priorytetów.
Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 2/2018