O polskich ścigaczach raz jeszcze, ale trochę inaczej... Część 3

O polskich ścigaczach raz jeszcze, ale trochę inaczej... Część 3

Adam Jarski

Zawirowania wokół wymagań technicznych

Stocznia J. Samuel White – w ślad za poprzednimi ofertami ścigaczy okrętów podwodnych (omówionymi w poprzednim odcinku) – przysłała ofertę nr B.B. 228/38 na szybki kuter torpedowy, napędzany trzema włoskimi silnikami Isotta-Fraschini. Zanim jednak doszło do jej sformułowania, nie wiadomo której już z kolei, nastąpiły dalsze wstępne uzgodnienia.

Starano się osiągnąć porozumienie co do konfiguracji uzbrojenia; wiadomo, strona polska zmierzała do jak najszerszego zastosowania w budowie ścigaczy wyrobów krajowych. Właśnie w kwestii uzbrojenia należałoby skomentować dwa podstawowe jego składniki: armatę i uzbrojenie torpedowe, a w szczególności wyrzutnie torped.

Na początek sprawa armaty – przybrała ona zgoła nieoczekiwany obrót. Sama kwestia wyboru typu nie nastręczała większych przeszkód. Od jakiegoś czasu, w firmie Bofors w Szwecji przebywał polski przedstawiciel, kpt. mar. Walery Januszewski, który nadzorował sprawę realizacji zamówienia na działa dla KMW, zarówno te 40-milimetrowe przeciwlotnicze, jak i działa artylerii głównej dla „Gryfa” i niszczycieli budowanych w Wielkiej Brytanii, a także dla helskiej baterii nadbrzeżnej. Rozmawiał on z inż. Kylbergiem z Boforsa w sprawie lekkiego działka morskiego kalibru 40 mm, jako że te planowane do zastosowania na „Gryfie” i niszczycielach – armaty Bofors 40 mm L60 były cięższej konstrukcji. Otrzymał on 28 lipca 1936 roku rysunek ofertowy pojedynczego działka morskiego wraz z podstawą o masie całkowitej 2800 kg. Znając tę ofertę, KMW zdecydowało się dla planowanych ścigaczy na jeszcze lżejszą armatę kalibru 40 mm, na której produkcję Polska zakupiła licencję. Nie była to armata morska, co rzutowało na jej konstrukcję i materiały, z których ją wykonywano. Prawdopodobnie w przyszłości byłyby kłopoty z utrzymaniem jej w nienagannym stanie, z uwagi na korozję stalowych elementów konstrukcji w agresywnym środowisku wody morskiej (w działach morskich z tego względu szeroko stosowano brąz i mosiądz), ale zadecydowano, że gra jest warta świeczki – dużo mniejsza masa i niższa cena zakupu takiej armaty mogłaby rekompensować znacznie większy wysiłek z jej utrzymaniem w stanie gotowości.

Nieporozumieniewokółinstalacji armaty

Armata lądowa wymaga nieco szerszego omówienia. Powstała ona jako prywatne przedsięwzięcie firmy Bofors, która liczyła na zamówienia zagraniczne. Była to sporo lżejsza wersja lądowa armaty morskiej. Skonstruowano odpowiednią podstawę kołową dla modyfikacji lądowej, którą zaprezentowano po raz pierwszy na pokazach w Belgii w 1935 roku. Firma Bofors nie zawiodła się. Zebrała sporo zamówień z całego świata na oferowane armaty, w tym i od armii szwedzkiej, która pierwotnie nie była zainteresowana tą propozycją. Armia polska poszukiwała armat przeciwlotniczych, w celu zastąpienia przestarzałych francuskich armat wzór 97 (rok wprowadzenia do służby 1897!), więc rozpoczęła rozmowy i negocjacje w sprawie uruchomienia produkcji licencyjnej tych armat w Polsce. Ostatecznie umowa taka została zawarta i podpisana 23 stycznia 1936 roku. Do Polski trafił też na testy jedyny egzemplarz – prototyp armaty, oznaczony m/1934 (mała litera „m” oznaczała wariant lądowy, w odróżnieniu od wariantu morskiego, oznaczanego dużą literą „M”)...

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO nr specjalny 6/2016

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter