Od Gatlinga do Miniguna
LESZEK ERENFEICHT
Od Gatlinga do Miniguna
– tak daleko, a tak blisko
Najnowszy wzór uzbrojenia strzeleckiego Wojska Polskiego, „7,62 mm wielolufowy lotniczy karabin maszynowy M134 Minigun” to broń na wskroś nowoczesna – lecz tak naprawdę jest reinkarnacją konstrukcji liczącej sobie półtora wieku!
Jego przodkiem była bowiem kartaczownica Gatlinga, broń szybkostrzelna z czasów Wojny Secesyjnej (choć w niej używana zaledwie marginalnie, w jednym pułku i to do zadań drugorzędnych, typu ochrona mostów). To dla tej broni wymyślono określenie „karabin maszynowy”, choć nie jest ona wcale bronią automatyczną – także w rozumieniu ustawowym, co sprawia że jakby się uprzeć, M134 można sobie kupić na pozwolenie na broń centralnego zapłonu do celów sportowych. Gatling bowiem, także w obecnym wcieleniu Miniguna, jest bronią napędową, podobne jak rewolwer. Nazwa „karabin maszynowy” wynika z tego, że jest to dosłownie maszyna do strzelania z karabinów: każdy kolejny strzał jest jednak odpalany oddzielnie, bez żadnego wpływu na funkcjonowanie całej broni, za każdym razem z innej lufy, a każda z nich ma własny zamek. Istota Gatlinga i Miniguna pozostała bowiem od półtora wieku niezmieniona: to jakby wiązka jednostrzałowych karabinów, ładowana, odpalana i przeładowywana do każdego strzału oddzielnie. Róż - nica pomiędzy nimi na dobrą sprawę sprowadza się do źródła napędu – w klasycznym Gatlingu była to ręcznie obracana korba, a w Minigunie strzelca wyręcza elektryczny silnik.
Broń humanitarna
Richard Jordan Gatling urodził się 12 września 1818 roku w Hertford, Karolina Płn. w rodzinie plantatora bawełny (ale wynalazcy z powołania, który nawet otrzymał dwa patenty na maszyny rolnicze swego pomysłu), Jordana Gatlinga. Sam dość wcześnie poszedł w ślady ojca, w wieku 21 lat patentując siewnik, a potem dziewięć innych maszyn. W odróżnieniu od wielu podobnych niewolników geniuszu, Gatling nie zajmował się wszystkim i nie tworzył wynalazków z potrzeby tworzenia – wymyślał te urządzenia, na które był popyt i utrzymywał się ze sprzedaży praw do ich produkcji. Żonaty z córką profesora medycyny z Indianapolis pod wpływem teścia skończył nawet studia medyczne (w roku 1850, w wieku 32 lat), ale zarabiane na wynalazkach pociągało go bardziej niż kitel i stetoskop – i choć używał do śmierci tytułu doktora, to nie ma dowodów, by kiedykolwiek prowadził praktykę lekarską. Około 1860 roku rozpoczął prace nad wynalazkiem, który go unieśmiertelnił – karabinem Gatlinga. Inicjatorem tych prac był zapewne przyjaciel rodziny, płk Richard A. Maxwell, a poza tym w powietrzu na pograniczu Północy i Południa prochem czuć było na długo przed salwami wymierzonymi w Fort Sumter, które rozpoczęły wojnę domową.
Konstrukcja Gatlinga, w odróżnieniu od automatycznego karabinu maszynowego Maxima, nie była wcale pionierska w swojej dziedzinie. Dziś zwykle się tego nie pamięta, ale US Army używała przed Gatlingiem kilku typów kartaczownic (zarówno salwowych, np. Billinghurst-Requa, jak i napędowych, np. Agera), a i w czasie wojny OBIE strony miały po kilka ich rodzajów w użytku. Wszystkie te modele łączyła jedna wspólna cecha: były bardzo drogie, bardzo zawodne i bardzo, ale to bardzo bezużyteczne – lecz mimo to ich wynalazcy, znajdując możnych politycznych protektorów zapewnili sobie zyskowne zamówienia. Z Gatlingiem było inaczej, ale wojskowi mieli już dość dotychczasowych doświadczeń z „młynkami do kawy” Agera i na samo hasło „karabin maszynowy” reagowali alergicznie. W dodatku szef Służby Uzbrojenia unionistów, gen. James W. Ripley, był zatwardziałym konserwatystą i sama idea „mechanizacji wojny” przez powierzanie jakichkolwiek zadań maszynom była mu obca i wstrętna. W jego pojęciu maszyny odzierały szlachetną wymianę ciosów z honoru i zamieniały ultima ratio regum w zwykłą bezmyślną rzeź. Z kolei Gatling stworzył swoją broń z pobudek... humanitarnych. Podobnie jak wielu niedopieczonych przyjaciół ludzkości przed nim i po nim, Gatling łudził się, że rodzaj ludzki opamięta się w swoim szaleństwie pod wpływem straszliwej hekatomby, jaką wywoła jego wynalazek i się poprawi. No jasne – tak samo, jak zapobiegł wojnom wynalazek dynamitu przez Nobla, a stworzenie bomby atomowej przez Oppenheimera zatrzymało wyścig zbrojeń... Gatling argumentował ponadto, że jego karabin zastępuje setkę żołnierzy, pozwalając prowadzić wojny mniejszymi kosztami ludzkimi, bo mniej żołnierzy będzie wystawionych na choroby, jakie zwykle towarzyszyły konfliktom.
Karabin na korbę
Jego karabin był na dobrą sprawę rozwinięciem broni Agera, karabinu rewolwerowego, w którym kolejne stadia dosyłania, odpalania i wyrzucania tulei z ładunkiem następowały w kolejnych komorach bębna, podstawianych w miarę jego obrotu przed wylot pojedynczej lufy. Gatling zamiast bębna z komorami zastosował wirnik – cylinder, w który od przodu wkręcone było sześć luf, a z tyłu w specjalnych gniazdach poruszały się odtylcowe zamki. Zasilanie w amunicję przesądziło o znacznym stopniu komplikacji konstrukcji – broń tego typu znacznie by zyskała na użyciu scalonej amunicji w łuskach metalowych, ale to była wówczas dopiero raczkująca technologia. Karabin Gatlinga opatentowany w roku 1862 był więc zasilany specjalnymi tulejami, w które z przodu wkładano papierowy patron z pociskiem karabinowym Minie kalibru .58 i prochem, a z tyłu na integralnym kominku osadzano kapiszon. Po wprowadzeniu tulei w wyżłobienie wirnika między wlotem lufy a schowanym w tym stadium zamkiem, wirnik obracał się, krzywka wysuwała zamek, napinając sprężynę bijnika. Wysuwający się naprzód zamek dociskał tuleję do tylnego płasku lufy, a krzywka powodowała zwolnienie bijnika, który uderzał w kapiszon, odpalając ładunek. Po obrocie o kolejną lufę zamek cofał się uwalniając komorę, która teraz (na pozycji godziny 6) wypadała z broni, gotowa do powtórnego użycia. Zagadnienie uszczelnienia połączenia lufy i tulei okazało się ponad siły wynalazcy – świeże tuleje i lufy przylegały do siebie jako tako, ale po kilku użyciach deformowały się zarówno stalowe tuleje, jak i lufy, prowadząc do przedmuchów gazów. Gatling spróbował wówczas tulei mosiężnych, które dobite zamkiem odkształcały się, dopasowując do stalowej lufy. Pomogło to tylko na krótko – za to niepodparta z zewnętrznego boku tuleja, pełniąca w tym układzie funkcję komory nabojowej czasami pękała, rozrzucając we wnętrzu komory zamkowej odłamki, powodujące zacięcie wymagające demontażu całej broni.
W 1865 roku karabin został ulepszony przez zastosowanie nabojów scalonych bocznego zapłonu i zamków prowadzonych przez elipsoidalną prowadnicę na wewnętrznej ściance komory zamkowej. Dopiero jednak zmiana na stanowisku szefa Służby Uzbrojenia otworzyła drogę do przyjęcia tak ulepszonych karabinów Gatlinga do uzbrojenia Armii Stanów Zjednoczonych, ale nastąpiło to już po zakończeniu wojny secesyjnej, 24 sierpnia 1866 roku. Tym razem Armia zamówiła od razu 100 egzemplarzy i wynalazca musiał poszukać producenta zdolnego wytworzyć tak długą serię. Tak rozpoczęła się trwająca do końca życia Gatlinga i kariery wojskowej jego karabinu współpraca z Coltem, która doprowadziła w końcu w roku 1897 do wchłonięcia Gatling Gun Co. przez potentata z Hartford.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 5-6/2013