Ofiara morderczej fali
Tadeusz Klimczyk
Ofiara morderczej fali
Zagłada krążownika pancernego USS Memphis
Cztery krążowniki pancerne typu Tennessee oraz poprzedzającego go podobnego typu Pennsylvania zostały zbudowane w latach 1901-1908 jako jednostki „towarzyszące” powstającej w tym czasie wielkiej flocie liniowej US Navy.

Uzasadnienie taktyczne budowania tych wielkich i kosztownych okrętów było praktycznie żadne. US Navy robiła to tylko dlatego, że państwa europejskie miały podobne jednostki, a Kongres nie patrzył na nie tak podejrzliwie jak na pancerniki. Były to krążowniki o bardzo dobrym jak na swą klasę uzbrojeniu i opancerzeniu, choć uzyskanym za cenę wyporności większej od niektórych amerykańskich okrętów liniowych. Mimo tego, ze 127 mm opancerzeniem nie mogły być, jak to sobie wyobrażano, uzupełnieniem okrętów liniowych w bitwie z innymi pancernikami. Ich właściwe zadanie było zupełnie inne. Doskonale sprawdziły się jako jednostki policyjno-reprezentacyjne w dobie amerykańskiej ekspansji pierwszych lat XX wieku. W tej często niedocenianej roli okazały się bardziej przydatne, niż okręty wybudowanej wielkim kosztem White Fleet.
OSTATNIA OPERACJA USS MEMPHIS
29 sierpnia 1916 roku na redzie portu Santo Domingo na Dominikanie stał na kotwicy wielki amerykański krążownik pancerny. Okręt ten pełnił służbę podczas trwającej od czerwca amerykańskiej interwencji militarnej w tym kraju. Państwo to było częściowo pod zarządem amerykańskim od 1907 roku, kiedy to gigantyczne zadłużenie u prywatnych europejskich instytucji finansowych groziło interwencją zbrojną kilku mocarstw zza Atlantyku. Niestety, mimo kontroli dominikańskiego systemu podatkowego i celnego oraz początkowej redukcji zadłużenia, dominikańskie władze dalej popadały w długi, a na dodatek wiosną 1916 roku doszło do próby zamachu stanu. USS Memphis pod dowództwem kmdr. Edwarda Beacha był największym okrętem amerykańskim w tym rejonie. Pogoda tego dnia była bezwietrzna, a stan morza niski. Jednostka stała na kotwicy na akwenie o głębokości około 18 m, w odległości mniej więcej 800 m od skalistego brzegu i wiodącego do wejścia do portu ujścia rzeki Ozama. Dowódca okrętu podczas spotkania z dowodzącym amerykańskimi siłami, kadm. Charlesem F. Pondem, nie uzyskał zgody na utrzymywanie ognia pod czterema z 16 kotłów krążownika. Trwał sezon huraganów i nadchodzących znienacka sztormów tropikalnych, podczas których okręty powinny raczej ratować się ucieczką na pełne morze niż szukać schronienia w porcie. Pond obawiał się jednak zbytniej utraty zapasów węgla, którego Amerykanie nie mieli zbyt wiele. Zamiast tego obsługa maszynowni oraz czterech kotłów miała być w ciągłej gotowości do podniesienia pary. Test takiej sytuacji przyszedł wieczorem 22 sierpnia, kiedy zanotowano nagły spadek wskazań barometru. Po ogłoszeniu alarmu Memphis w ciągu 40 minut był gotowy do wyjścia w morze. Tego dnia nic więcej jednak nie zaszło. 29 sierpnia od rana nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń. Dwa kotły były pod parą dla utrzymania funkcji urządzeń okrętowych, a cztery kolejne były przygotowane do natychmiastowego zapłonu. O godzinie 13.00 na ląd zeszła część załogi, która otrzymała przewidzianą przepustkę. Nie było to jednak zwykłe wyjście na miasto, w którym amerykańscy marynarze nie mogli oczekiwać wielkiej życzliwości. Zmierzali na teren Fortu Ozama, zajętego przez oddziały Marines i przystosowanego do marynarskiej rekreacji, od gry w baseballa do kantyn z piwem. Tymczasem około 14.00 okręt zaczął nieznacznie się kołysać. Barometr co prawda „stał w miejscu”, ale na pokładzie zaobserwowano coraz większe fale przybojowe rozbijające się o skały. Reda Santo Domingo znajduje się na płytkiej półce z rafy koralowej, za którą znajduje się prawie 200-metrowa głębia. W praktyce oznaczało to, że niewidoczne na pełnym morzu fale gwałtownie rosły po wejściu na płytszą wodę. Beach rozkazał zasygnalizowanie na brzeg, aby łodzie z załogą wracały na okręt, a wobec coraz wyższego stanu morza o 15.25 rozkazał podniesienie pary w czterech kotłach. Wkrótce jednak, wobec pogarszającej się pogody wysłano kolejny komunikat wstrzymujący powrót łodzi i dodatkowo zabraniający wysłanemu osobno kutrowi parowemu próby dotarcia na okręt.
OSTATNIA OPERACJA USS MEMPHIS
29 sierpnia 1916 roku na redzie portu Santo Domingo na Dominikanie stał na kotwicy wielki amerykański krążownik pancerny. Okręt ten pełnił służbę podczas trwającej od czerwca amerykańskiej interwencji militarnej w tym kraju. Państwo to było częściowo pod zarządem amerykańskim od 1907 roku, kiedy to gigantyczne zadłużenie u prywatnych europejskich instytucji finansowych groziło interwencją zbrojną kilku mocarstw zza Atlantyku. Niestety, mimo kontroli dominikańskiego systemu podatkowego i celnego oraz początkowej redukcji zadłużenia, dominikańskie władze dalej popadały w długi, a na dodatek wiosną 1916 roku doszło do próby zamachu stanu. USS Memphis pod dowództwem kmdr. Edwarda Beacha był największym okrętem amerykańskim w tym rejonie. Pogoda tego dnia była bezwietrzna, a stan morza niski. Jednostka stała na kotwicy na akwenie o głębokości około 18 m, w odległości mniej więcej 800 m od skalistego brzegu i wiodącego do wejścia do portu ujścia rzeki Ozama. Dowódca okrętu podczas spotkania z dowodzącym amerykańskimi siłami, kadm. Charlesem F. Pondem, nie uzyskał zgody na utrzymywanie ognia pod czterema z 16 kotłów krążownika. Trwał sezon huraganów i nadchodzących znienacka sztormów tropikalnych, podczas których okręty powinny raczej ratować się ucieczką na pełne morze niż szukać schronienia w porcie. Pond obawiał się jednak zbytniej utraty zapasów węgla, którego Amerykanie nie mieli zbyt wiele. Zamiast tego obsługa maszynowni oraz czterech kotłów miała być w ciągłej gotowości do podniesienia pary. Test takiej sytuacji przyszedł wieczorem 22 sierpnia, kiedy zanotowano nagły spadek wskazań barometru. Po ogłoszeniu alarmu Memphis w ciągu 40 minut był gotowy do wyjścia w morze. Tego dnia nic więcej jednak nie zaszło. 29 sierpnia od rana nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń. Dwa kotły były pod parą dla utrzymania funkcji urządzeń okrętowych, a cztery kolejne były przygotowane do natychmiastowego zapłonu. O godzinie 13.00 na ląd zeszła część załogi, która otrzymała przewidzianą przepustkę. Nie było to jednak zwykłe wyjście na miasto, w którym amerykańscy marynarze nie mogli oczekiwać wielkiej życzliwości. Zmierzali na teren Fortu Ozama, zajętego przez oddziały Marines i przystosowanego do marynarskiej rekreacji, od gry w baseballa do kantyn z piwem. Tymczasem około 14.00 okręt zaczął nieznacznie się kołysać. Barometr co prawda „stał w miejscu”, ale na pokładzie zaobserwowano coraz większe fale przybojowe rozbijające się o skały. Reda Santo Domingo znajduje się na płytkiej półce z rafy koralowej, za którą znajduje się prawie 200-metrowa głębia. W praktyce oznaczało to, że niewidoczne na pełnym morzu fale gwałtownie rosły po wejściu na płytszą wodę. Beach rozkazał zasygnalizowanie na brzeg, aby łodzie z załogą wracały na okręt, a wobec coraz wyższego stanu morza o 15.25 rozkazał podniesienie pary w czterech kotłach. Wkrótce jednak, wobec pogarszającej się pogody wysłano kolejny komunikat wstrzymujący powrót łodzi i dodatkowo zabraniający wysłanemu osobno kutrowi parowemu próby dotarcia na okręt.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1/2009