O honor żołnierza polskiego


Andrzej S. Bartelski


 

 

 

 

O honor żołnierza polskiego

 

 

 

Mimo, że od walk na polskim Wybrzeżu minęło już przeszło 70 lat wciąż wiele kontrowersji wzbudza stan naszych przygotowań obronnych. Często stawia się zarzut, że mimo upływu prawie dwudziestu lat od odzyskania niepodległości Gdynia była praktycznie bezbronna, a w pośpiechu realizowane umocnienia nosiły znamiona improwizacji. Rozbudowywano za to niepotrzebnie flotę budując okręty, które w warunkach 1939 r. nie zdały egzaminu i były zbędne. Klęskę polskiego wojska na Wybrzeżu tłumaczy się zatem błędną polityką, która zamiast skupiać się na rozbudowie infrastruktury lądowej oraz baz morskich preferowała rozbudowę floty, co w oczach niektórych krytyków stawiało Polską Marynarkę Wojenną w roli kolosa na glinianych nogach. Jednak opinie te są krzywdzące dla ówczesnych decydentów i wykazują całkowity brak znajomości realiów decydujących o stopniu zaawansowania umocnień na Wybrzeżu. Artykuł ten ma na celu przybliżenie czytelnikom niełatwej tematyki obronności polskiego Wybrzeża w dwudziestoleciu międzywojennym oraz udzieleniu odpowiedzi na pytanie o zasadność przyjętych rozwiązań rozwoju polskiej floty.

 

By jednak odpowiedzieć na postawione tu pytanie należy cofnąć się aż do sierpnia 1920 r., kiedy to Rzeczpospolita znajdowała się na skraju upadku. Ofensywa wojsk Michaiła Tuchaczewskiego doprowadziła do zajęcia znacznej części terytorium kraju, a wojska bolszewickie stały u wrót Warszawy. Wojsko Polskie – znajdujące się od przeszło dwóch miesięcy w odwrocie – trzymało się już ostatkiem sił, a zapasy żywności i amunicji niebezpiecznie malały. Dramatyczna sytuacja Polski wynikała nie tylko ze złej sytuacji militarnej, lecz również z wrogiego stosunku do młodego państwa zarówno rządu Niemiec jak i Czechosłowacji, który wynikał z zatargów o przygraniczne tereny. Niemcy chcieli zająć cały Śląsk i Pomorze, uważając je za tereny etnicznie niemieckie, natomiast Czesi liczyli na zajęcie Śląska Cieszyńskiego. Licząc na szybki upadek państwa polskiego zarówno Republika Weimarska jak i Czechosłowacka zamknęły własne granice na tranzyt materiałów wojennych oraz oddziałów wojskowych (m.in. mowa tu o przeszło 30-tysięcznym zgrupowaniu kawalerii, które zostało wysłane przez rząd węgierski na pomoc bratniej Polsce) z Zachodu do Polski (odpowiednio 25 lipca i 11 sierpnia). Stąd też dostawy z państw zachodnich docierały jedynie przez port w Gdańsku. Jednak w szczytowej fazie ofensywy bolszewickiej – 15 lipca – niemieccy dokerzy odmówili rozładunku statków z pomocą dla Polski i rozpoczęli strajk. Konsekwencje takiego stanu rzeczy mogły być dla Polski katastrofalne. Produkcja krajowych zakładów wojskowych była daleko niewystarczająca dla uzupełnienia użytkowanej amunicji, nie mówiąc już o wyposażaniu nowych oddziałów. By zapobiec militarnej katastrofie, przychylny Polsce dowódcy wojsk Ententy w Gdańsku – lt.-gen. Richard Cyril Byrne Haking, zmilitaryzował port i do rozładunku skierowano żołnierzy brytyjskich stacjonujących w Gdańsku, co umożliwiło dalsze zaopatrywanie walczącej Polski w broń i amunicję.

Choć historia strajku niemieckich dokerów (zakończonego 24 sierpnia) miała swoje szczęśliwe zakończenie, uzmysłowiła jaskrawo polskim sferom rządzącym cztery kwestie. Po pierwsze należało rozbudować własny przemysł wojenny, tak by był on w stanie zapewnić stałe dostawy amunicji i broni na front. Po drugie ze względu na wpływy niemieckie port w Gdańsku nie mógł być uważany za w pełni bezpieczny, a co za tym idzie nie mógł być brany pod uwagę w przypadku wojny z Sowietami. Po trzecie ponieważ w przypadku wojny ze wschodnim sąsiadem jedyną pewną drogą dostaw materiałów wojennych będzie Bałtyk należało nie tylko wybudować własny port – niezależny od Gdańska – ale również zapewnić bezpieczeństwo konwojom z zaopatrzeniem. Oraz po czwarte w przypadku zamknięcia Bałtyku należało wykorzystać możliwości tranzytu materiałów wojennych z przyjaznych Polsce portów jugosłowiańskich i rumuńskich. Założenia te na całe następne 20 lat stały się fundamentami polskiej polityki morskiej.

W pierwszych latach po uzyskaniu niepodległości poczyniono odpowiednie kroki zaradcze mające na celu zapobieżenie wypadkom jakie miały miejsce w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Jeszcze 9 listopada 1920 r. podpisano konwencję polsko-gdańską, która gwarantowała Rzeczpospolitej prawo do bezpośredniego eksportu i importu towarów przez port gdański oraz przekazywała na własność Polsce koleje na obszarze Wolnego Miasta Gdańsk. Wkrótce (14 marca 1924 r.) decyzją rady Ligi Narodów przyznano Polsce obszar na terenie Westerplatte, gdzie wkrótce utworzono Wojskową Składnicę Tranzytową z nabrzeżem do rozładunku statków oraz bocznicą kolejową pozwalającą na transport towarów niezależnie od instytucji gdańskich. Jednak jak niepewna była pozycja Polski w Gdańsku pokazały przypadki gdy dla utrzymania status quo były niezbędne działania jednostek Polskiej Marynarki Wojennej. Pierwszy taki przypadek miał miejsce w czerwcu 1932 r., gdy senat Wolnego Miasta Gdańsk nie przedłużył z Polską układu o tzw. port d’attache. By wymóc na gdańszczanach zgodę na przedłużenie umowy 14 czerwca na redę portu wszedł niszczyciel ORP Wicher. Demonstracja okazała się skuteczna, gdyż gdański senat ugiął się i w sierpniu 1932 r. umowę przedłużono. Kolejny incydent z udziałem jednostki marynarki wojennej miał miejsce w marcu 1933 r., gdy ORP Wilja desantowała na Westerplatte 120 żołnierzy Batalionu Morskiego. Była to reakcja rządu polskiego na zarządzenie senatu Wolnego Miasta Gdańsk zastępującego policję portową (podległą polsko-gdańskiej Radzie Portowej) gdańską policją ochronną (zależną jedynie od senatu gdańskiego). Demonstracja ponownie przyniosła pożądane skutki, gdyż senat gdański anulował swą wcześniejszą decyzję i po dziesięciu dniach (16 marca) polscy żołnierze opuścili Westerplatte na pokładzie ORP Wilja.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter