Okręty rakietowe a sprawa polska
Maksymilian Dura
Okręty rakietowe
a sprawa polska
Małe okręty rakietowe to ten rodzaj uzbrojenia, który jak szybko się pojawił, tak samo szybko powinien zniknąć. Ich koncepcja od samego początku była chybiona, a rozwój był wynikiem złej analizy zagrożeń i braku radykalnych wniosków po starciach morskich, w których brały one udział. Wiele krajów już to zrozumiało i czas, by zrozumiano to również w Polsce.

Z zasady, gdy brakuje nam pieniędzy, to staramy się ograniczyć wydatki i realizować tylko te zakupy, które są rzeczywiście niezbędne. Tymczasem w programie modernizacyjnym Marynarki Wojennej do 2018 r. (NTW 7/2011) pojawiły się zapisy, które – delikatnie mówiąc – trudno jest racjonalnie uzasadnić. Mamy na wszystko 4,6 mld zł – więcej nie będzie, a – patrząc na działania Ministerstwa Obrony Narodowej i kryzys gospodarczy na świecie – może być nawet mniej. Warto się więc zastanowić, co naprawdę trzeba zrobić, a z czego można zrezygnować, bo inaczej tych pieniędzy nie starczy. Planowanie w Siłach Zbrojnych RP ma swój od dawna ustalony rytuał. Zawsze rozpoczynało się od planu „chciejstwa”, w którym każdy zapisywał, co mu tylko do głowy przyszło. Dopiero później do dostosowywano go do realiów finansowych, ale rzadko na zasadzie „zebrania wszystkich na sali” i uzasadniania, dlaczego dany system jest potrzebny. Najczęściej odbywało się to w cieniu gabinetów, a gotowe programy wracały już tak „pocięte”, że nie stanowiły rozsądnej całości, a jedynie łatały pojawiające się praktycznie wszędzie luki. Podobnie jest też w przypadku planów MW, które wyglądają tak, jakby ktoś działał według wierszyka: „temu dała na miseczkę, temu dała na łyżeczkę…”. Będąc przeciwko przydzielaniu każdemu po trochu, lecz za planowaniem według zasady „albo-albo”, pisaliśmy już o zbyt kosztownym niszczycielu min (NTW 3/2010) i o nieuzasadnionym remoncie fregat typu O. H. Perry (NTW 11/2010). Teraz nadszedł czas oceny planów modernizacji okrętów rakietowych typu Orkan (w celu przystosowania ich do przenoszenia pokpr RBS-15 Mk 3) oraz projektu 1241RE.
Okręty rakietowe — początek
Powstały one w latach 60. XX wieku z dwóch powodów. Po pierwsze potrzebna była platforma do przenoszenia nowego w tamtych czasach uzbrojenia, jakim były pokpr. Były one tak duże i ciężkie (5,8 m długości i 2300 kg masy startowej w przypadku sowieckich P-15), a ich systemy kierowania tak skomplikowane i objętościowo obszerne, że jedynie okręty mogły je udźwignąć i pomieścić. Tym bardziej, że rakiety miały niewielki zasięg (w przypadku P-15 to około 40 km, a izraelskiego Gabriela – 20 km), co wymagało zbliżenia się do przeciwnika przed rozpoczęciem ataku. Po drugie, wydawało się, że OR nie mają wrogów. Lotnictwo nie było wtedy jeszcze powszechnie wyposażone w pociski kierowane, a szybkość okrętów pozwalała w miarę bezpiecznie podejść do celu, wykonać atak i powrócić do bazy. Producenci uzbrojenia byli wniebowzięci, bo pojawił się nowy rynek zbytu (dla przykładu – różnych wariantów OR proj. 205 wyeksportowano około 100, a dla samej WMF ZSRS zbudowano ich 177), a marynarze szczęśliwi, bo otrzymali „okrętowy” środek pozwalający nawet niewielkim marynarkom na realizowanie zadań ofensywnych. Nikt nie zwrócił uwagi na dwa podstawowe błędy, które popełniono optując za kupowaniem OR. Nie przewidziano, jak szybko będzie rozwijała się technika, która pozwoliła zarówno zmniejszyć pocisk, jak i uprościć system kierowania do wielkości laptopa. Ponadto zlekceważono lotnictwo, które bardzo szybko zaczęto uzbrajać w mniejsze pociski „powietrze-woda”, co pozwoliło na całkowite obezwładnienie OR, najczęściej niemających skutecznego uzbrojenia przeciwlotniczego. Co gorsza, nieumiejętnie analizowano toczące się działania bojowe z udziałem OR, uznając to co je dyskwalifikuje za zalety i naciągając fakty. A można je interpretować na różne sposoby.
Okręty rakietowe — początek
Powstały one w latach 60. XX wieku z dwóch powodów. Po pierwsze potrzebna była platforma do przenoszenia nowego w tamtych czasach uzbrojenia, jakim były pokpr. Były one tak duże i ciężkie (5,8 m długości i 2300 kg masy startowej w przypadku sowieckich P-15), a ich systemy kierowania tak skomplikowane i objętościowo obszerne, że jedynie okręty mogły je udźwignąć i pomieścić. Tym bardziej, że rakiety miały niewielki zasięg (w przypadku P-15 to około 40 km, a izraelskiego Gabriela – 20 km), co wymagało zbliżenia się do przeciwnika przed rozpoczęciem ataku. Po drugie, wydawało się, że OR nie mają wrogów. Lotnictwo nie było wtedy jeszcze powszechnie wyposażone w pociski kierowane, a szybkość okrętów pozwalała w miarę bezpiecznie podejść do celu, wykonać atak i powrócić do bazy. Producenci uzbrojenia byli wniebowzięci, bo pojawił się nowy rynek zbytu (dla przykładu – różnych wariantów OR proj. 205 wyeksportowano około 100, a dla samej WMF ZSRS zbudowano ich 177), a marynarze szczęśliwi, bo otrzymali „okrętowy” środek pozwalający nawet niewielkim marynarkom na realizowanie zadań ofensywnych. Nikt nie zwrócił uwagi na dwa podstawowe błędy, które popełniono optując za kupowaniem OR. Nie przewidziano, jak szybko będzie rozwijała się technika, która pozwoliła zarówno zmniejszyć pocisk, jak i uprościć system kierowania do wielkości laptopa. Ponadto zlekceważono lotnictwo, które bardzo szybko zaczęto uzbrajać w mniejsze pociski „powietrze-woda”, co pozwoliło na całkowite obezwładnienie OR, najczęściej niemających skutecznego uzbrojenia przeciwlotniczego. Co gorsza, nieumiejętnie analizowano toczące się działania bojowe z udziałem OR, uznając to co je dyskwalifikuje za zalety i naciągając fakty. A można je interpretować na różne sposoby.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 11/2011