Andrzej Olejko, Krzysztof Mroczkowski
Operacja „Most I, II i III”
(cz. II)
29 maja 1944 r. o godz. 19:35 samolot typu Douglas C-47 Skytrain (załoga w składzie: pierwszy pilot – F/L M. O’Donovan [Południowoafrykańczyk], drugi pilot – por. pil. [P/O] Jacek Błocki [Polak z 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia], nawigator – F/O J. W. Strain [Brytyjczyk] i radiooperator – P/O D. R. Thomas [Brytyjczyk]) wystartował z włoskiego lotniska w Bari biorąc kurs na Polskę. Na pokładzie samolotu znajdowało się dwóch cichociemnych: ppłk Romuald Bielski (ps. Bej) i gen. Tadeusz Kossakowski (ps. Krystynek) oraz 437 kg sprzętu bojowego. Nie posiadano osłony myśliwskiej – Dakota, w przeciwieństwie do samolotów typu B-24 Liberator – samolotów bojowych o sporej sile ognia – sześć karabinów maszynowych – była bezbronna. Jej eskortę zapewniały zamiast myśliwców dwa samoloty typu B-24 Liberator z 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia: EV 978/GR-R, pilotowany przez kpt. pil. (F/L) Michała Goszczyńskiego i BZ965/GR-S pilotowany przez kpt. pil. (F/L) Zbigniewa Szostaka lecące w tym czasie na podlwowskie placówki zrzutowe

Pogoda na całej trasie dolotu do celu była dobra. Cel osiągnięto dwie minuty po północy i po wymianie sygnałów z ziemią F/L O’Donovan wylądował o godz. 00:07 na partyzanckim lądowisku „Motyl”. Por. pil. (P/O) Jacek Błocki tak wspominał lot i lądowanie w kraju: Wystartowaliśmy w pełnym słońcu dnia mając nadzieję, że wystarczająco dużo wcześnie, by osiągnąć linię brzegową Dalmacji i ciemność pozwoli nam na pewną prywatność. W rzeczy samej na tych szerokościach geograficznych zmierzch nie trwa zbyt długo i zanim osiągnęliśmy góry Chorwacji o wysokości 12 tys. stóp, nastała całkowita noc. Półksiężyc, jak przewidywano, pojawił się na wschodzie, a my złapaliśmy fragment linii szerokiego Dunaju, który pojawił się nieco później. Znowu wysokie Tatry, których szczyty nadal pokrywał śnieg, potwierdziły mi kurs, a ja zapewniłem skipera siedzącego koło mnie, że wszystko idzie wg planu. Rozpoczęliśmy podejście do naszego celu, żeby możliwie jak najszybciej zejść z wysokości 8 tys. stóp, by osiągnąć nasz cel. Litera T zaprezentowała się na czas, zaraz po tym pojawiły się czerwone i zielone światła, w chwili gdy znajdowaliśmy się w połowie kręgu podchodząc do lądowania. Potem rzeczy potoczyły się bardzo szybko. Jak tylko nasza Dakota dotknęła ziemi, podskakując na nietypowym pasie, podbiegłem do tylnych drzwi. Samolot nieoczekiwanie zatrzymał się, w czasie o połowę krótszym niż oczekiwaliśmy i trzech z nas podbiegł odo drzwi, by otworzyć je szeroko. Zimne powietrze polskiej łąki z silnym aromatem trawy gotowej do skoszenia wpadło do kadłuba. Pracujące silniki cichły. Spojrzałem w ciemność i skoczyłem trzymając w prawej ręce pistolet. Wylądowałem w wysokiej trawie czołgając się. Pracujące wolniej silniki były nadal głośne i uniemożliwiały usłyszenie innych odgłosów, jakkolwiek wyczuwałem moje serce bijące szybciej z każdą sekundą, oczekując na to, co się stanie z niecierpliwością. Wciągnąłem głęboko powietrze. Rozumiem – pomyślałem, dlaczego zatrzymaliśmy się tak szybko. Start będzie interesujący... Minuta, którą spędziłem tam na ziemi, niewiedząc czego oczekiwać, ciągnęła się bez końca. Nagle, duży cień pojawił się zza ogona samolotu. Potężny polski głos przerwał napięcie. – Motyl czwarty? – Tak – odpowiedziałem – gdzie oni są? Zamiast odpowiedzi wykonał półobrót i krótko krótko lecz przenikliwie zagwizdał. Trzy kolejne cienie natychmiast pojawiły się jakby znikąd. Na szczęście żaden z nich nie był ciężkiej wagi. Dzięki czterem pomocniczym rękom ze środka i naszej dwójki pchającej z dołu, byliśmy w stanie wciągnąć trzech z nich do środka samolotu. Odwróciłem się do pozostałego dużego człowieka, który wyciągnął dłonie, uścisną mnie po bratersku i do ucha wyszeptał mi słowa, które pamiętam do dziś: – Dziękujemy, dziękujemy z całego serca ! – Nie idziesz – zapytałem zdziwiony? – To nie ja, ten czwarty mężczyzna nie zdołał dotrzeć przez linie – wskakuj, zanim kot wyczuje szczura. Złapałem garść polskiej trawy i wspiąłem się z powrotem na pokład. Nie było czasu na pożegnanie. Kilka setek jardów przed nami odezwał się karabin maszynowy, anonsując obecność Niemców – świetlne serie oświetlał linię oddalonych drzew. Zatrzasnąłem drzwi i z ulgą słuchałem pracy silników. (J. Błocki, First tango in Warsaw, Upton upon Severn 1977, s. 109–111 – tłumaczenie Marzena i Andy Halasi.)
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 10/2009