ORP DRAGON


Witold Koszela


 

 

 

 

Okręt, który nie widział ojczyzny

 

 


ORP DRAGON

 

 

 

II wojna światowa stanowiła okres, w którym Polska Marynarka Wojenna, aby móc przetrwać i walczyć o wolność ojczyzny była skazana na łaskę i niełaskę swoich zachodnich sojuszników, którymi były Francja i Wielka Brytania. Ten trudny okres, w którym polska flota operowała z brytyjskich baz sprawił, że w jej skład weszło kilkanaście okrętów, niekiedy nowoczesnych i wartościowych, jak i tych już nie najmłodszych, którym nigdy nie dane było zawinąć do macierzystej Gdyni i odwiedzić kraju, którego bandera powiewała na ich masztach. Jednym z nich był krążownik ORP Dragon, największa jednostka bojowa w historii PMW.

 

 

Jego krótka i niestety dość tragiczna historia sprawiła, że odnotowano go jako naszą największą stratę w czasie wojny, jednak zanim dosięgła go niemiecka torpeda swoją służbą zdążył zapisać jedną z najciekawszych i najchlubniejszych kart w dziejach polskiej floty.

Wprowadzanie do służby w PMW jednostek otrzymywanych od Royal Navy na mocy polsko-brytyjskiej umowy podpisanej 18 listopada 1939 r. w Londynie, według której nazwany umownie Odział Polskiej Marynarki Wojennej w Wielkiej Brytanii został podporządkowany pod względem operacyjnym Admiralicji Brytyjskiej, pozwoliło stać się jej potęgą jaką dotąd nigdy nie była.Tym bardziej, że okręty te dla Polaków stawały się czymś, czego Brytyjczycy zupełnie nie rozumieli. Dla polskiego marynarza, którego zawiłe drogi czy to na pokładach niszczycieli przybyłych na Wyspy w ramach operacji „Peking”, czy poprzez Francję, a nawet, co okazało się najtrudniejsze, przez ZSRR, jednostki te stawały się skrawkiem ojczyzny i zarazem jedynym domem. W związku z tym pieczołowicie dbano o ich nienaganny stan, status, a tym samym o wizerunek całej PMW, dla której wprowadzenie do służby dużego okrętu, np. krążownika, miało w tym przypadku ogromne znaczenie. Według szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej (KMW), wadm. Jerzego Świrskiego, który już na początku 1941 r. rozpoczął starania w sprawie pozyskania od Brytyjczyków okrętu tej klasy, stałby się on pewnego rodzaju symbolem, podnoszącym wspomniany prestiż i zarazem potencjał bojowy, tak potrzebny w tym czasie PMW. Początkowo starania wiceadmirała spotykały się z kategoryczną odmową Brytyjczyków, którzy jako głównych argumentów używali m.in. brak doświadczenia Polaków w służbie na takich jednostkach oraz posiadanie przez nich dość porywczego charakteru, który znakomicie nadawał się do walki na mniejszych i szybszych niszczycielach lub ścigaczach, czy okrętach podwodnych. Cała sprawa ruszyła jednak, gdy osobiście zainteresował się nią ówczesny premier RP na Uchodźstwie i zarazem Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych (PSZ), gen. broni Władysław Sikorski. Sikorski, którego jako najbardziej zaangażowanego w tym czasie w sprawy polskie można uznać za organizatora PSZ, dbając jednocześnie o jak najlepszy wizerunek PMW, polecił pełniącemu w tym czasie obowiązki ministra spraw zagranicznych Edwardowi Raczyńskiemu wystosować do brytyjskiego Foreign Office pismo, w którym zwracał się z prośbą o przekazanie nam w ramach wspomnianej na początku umowy, okrętu klasy krążownik.

Niestety, na wysłany 13 grudnia 1941 r. list Brytyjczycy zwlekali z odpowiedzią ponad pół roku i dopiero 14 lipca 1942 przychylili się do tej prośby, oferując jednak jeden ze starych krążowników lekkich typu D, zaprojektowanych i budowanych jeszcze podczas I wojny światowej. Oczywiście strona polska nie zastanawiała się zbyt długo nad tym czy jest on jednostką starą czy nową, ważnym przecież było, że jest i jaką klasę reprezentuje, dlatego już 28 lipca, a więc po zaledwie 12 dniach konsultacji Raczyński powiadomił Brytyjczyków o akceptacji oferty. Wkrótce też stało się jasnym o jaki konkretnie okręt chodzi – był nim niestety już dość mocno wysłużony HMS Dragon, zbudowany w latach 1917-1918.

Przejęcie przez Polaków takiej jednostki nie było jednak sprawą tak prostą jak w przypadku największych nawet niszczycieli takich jak Piorun czy Orkan. W tym przypadku jednym z najważniejszych, jeśli nawet nie najistotniejszym problemem okazało się skompletowanie licznej, bo składającej się z ponad 450 ludzi załogi (obsada trzech średniej wielkości niszczycieli), z czego doskonale zdawali sobie sprawę Brytyjczycy zwracając nam nawet uwagę, iż krążownik będzie gotowy do przekazania nie wcześniej niż w połowie 1943 r., pod warunkiem, że do tego czasu stronie polskiej uda się rozwiązać ten problem.

Oczywiście nie można było zaprzepaścić takiej okazji, dlatego nie do końca zwracając uwagę na wyszkolenie i kwalifikacje, zgodnie zresztą z sugestią Brytyjczyków, jej skład oparto na przybyłych z ZSRR marynarzach wywodzących się m.in. z Flotylli Pińskiej, ale o tym później. Na razie skupimy się na samym krążowniku, którego brytyjska nazwa oficjalnie została podana do wiadomości przez Świrskiego w rozkazie dziennym z 9 grudnia 1942 r. Niestety, jak już wspomniano, Dragon był w tym czasie okrętem starym, bo liczącym już bagatela 25 lat. Sprawiało to, że zgodnie z brytyjską praktyką, która przewidywała, iż jednostka tej klasy może maksymalnie przesłużyć w linii właśnie tyle, powinien być już wycofany. Można uznać, że tylko wybuch wojny i trudna sytuacja Royal Navy w jej początkowym okresie uratowała go od niechybnego końca w stoczni złomowej. Pozwoliło to na jego późniejsze przejęcie przez Polaków, którym – należy tutaj wspomnieć – początkowo marzył się jeden z nowo budowanych krążowników lekkich typu Dido lub Fiji, opuszczających wówczas brytyjskie stocznie.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 3/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter