ORP „Jastrząb” część 3. Tragiczny finał i dochodzenie

ORP „Jastrząb” część 3. Tragiczny finał i dochodzenie

Adam Jarski

Ppor. A. Olszowski wspomina: O godzinie 18.00 nastąpiła zmiana wachty – ostatniej na tym okręcie. Przejąłem obowiązki oficera wachtowego w centrali. Równocześnie nastąpiła zmiana całej obsady centrali, składającej się z trzech sterników (jeden przy kole steru kierunkowego, a dwóch przy kołach sterów zanurzenia), operatora podsłuchu, operatora pneumatycznych przekaźników do zaworów i operatora przy tablicy rozdzielczej prądu elektrycznego.

Kilka godzin po spotkaniu z U-Bootem, około godziny 19.30 ponownie usłyszano szumy zbliżających się jednostek nawodnych. Dowódca Jastrzębia w szkłach peryskopu w namiarze 110º rozpoznał charakterystyczną sylwetkę czterokominowego niszczyciela produkcji amerykańskiej z końca ubiegłej wojny. Za nią słabo widoczna była sylwetka nierozpoznanego okrętu. Hydroakustyk, mar. Witold Kuncewicz zameldował, że słyszy „pingowanie” – sygnał asdicu z jednostki nawodnej z namiaru 160º, która wyraźnie przygotowuje się do ataku. Romanowski dał rozkaz do zmiany kursu, by wykonać unik. Jednocześnie kazał wystrzelić rozpoznawczą świecę dymną z wyrzutni, znajdującej się w przedziale siłowni.

Romanowski wspomina:

— Oba motory cała naprzód — zanurzenie trzysta stóp — podałem najspokojniejszym, jak mogłem, głosem.

Nadchodzący okręt słychać już było na całym Jastrzębiu. Wpierw jako narastający szybko szum, który przeszedł w potężny grzmot, a wreszcie w odgłos podobny do pośpiesznego pociągu przejeżdżającego nad tunelem.

Raptem Jastrząb zadrżał. Dał się słyszeć brzęk tłuczonego szkła, przeraźliwy świst, jakieś stuki i wreszcie wybuchy bomb — suche, krótkie jak strzały z działa.

Z włazów polała się woda...

— Świeca dymna wystrzelona! — zameldowano z przedziału diesli.

— Załadować następną — sprawdzić szczelność okrętu!

Dziwne mi się wydało, że w takiej chwili umysł mój pracuje sprawnie. Nie uległem najmniejszemu podnieceniu, zimno i trzeźwo oceniałem sytuację.

Teraz pierwszy okręt się oddala. Drugi zaraz rzuci na nas bomby. Musimy je przyjąć pod wodą i natychmiast się wynurzyć. Wynurzyć się, zanim pierwszy okręt nawróci... Po wynurzeniu nadawać sygnały rozpoznawcze.

Wydałem konieczne zarządzenia.

Sygnalista, Anglik Thomas Beard, wszedł z aldisem do kiosku. Budka stanął przy stacji klap balastów, bosman Ziajka przy tablicy szasu.

Oba manometry zanurzenia nie działały. Wysłałem porucznika Guzowskiego na dziób, gdzie manometr jeszcze nie uległ uszkodzeniu. Kazałem podawać mu zanurzenie do centrali.

Kuncewicz meldował namiary na idący na nas okręt.

Wystrzeliliśmy drugą świecę dymną.

— Zwiększa szybkość! — meldował Kuncewicz.

Nadszedł właściwy moment.

— Oba motory cała naprzód, ster prawo dwadzieścia pięć — rozkazałem.

Chciałem tym manewrem popsuć atakującemu całą kalkulację, idąc bowiem dużą szybkością, okręt atakujący nie słyszy nas i rzuci bomby w wypracowane poprzednio miejsce. Od tego miejsca muszę oddalić się jak najbardziej...

— Uwaga, rzuca bomby — mówi spokojnie Kuncewicz zdejmując słuchawki z uszu.

Szereg gwałtownych wstrząsów... Po chwili głuche wybuchy dały znać, że bomby poszły dość daleko za naszą rufą.

— Wynurzenie! — krzyknąłem. — Szasować wszystkie balasty!

Bosman Budka spokojnym ruchem kolejno otwierał klapy balastów.

— Gotowe, szasuj! — powiedział ostro.

Bosman Ziajka odkręcił zawór szasu generalnego. Sprężone powietrze z ostrym świstem poszło w rurociąg.

Wtem Jastrząb podskoczył tak silnie, że niektórzy ludzie upadli. Zatoczyłem się i oparłem o peryskop. Uczułem, jak jakaś potworna siła podnosi rufę okrętu...

Wszystkie światła zgasły. Trupią zielenią świeciły nafosforyzowane wskazówki manometrów i telegrafów maszynowych.

Poprzez huki i trzaski usłyszałem szum lejącej się wody.

— Na powierzchni! — doszedł mnie słaby głos z oddali.

Skoczyłem na drabinkę idącą do kiosku.

— Open! (Otwierać!) — krzyknąłem ze wszystkich sił do Bearda poprzez zalewającą nas wodę.

Beard odrzucił właz i wyskoczył na pomost.

Mimo szumu naszego szasu usłyszałem jakieś dziwne jakby pluskające odgłosy. „Strzelają” — przemknęło mi przez myśl...

Wyskoczyłem na pomost i — upadłem wprost na ciało leżącego sygnalisty.

Zerwałem się na nogi. Poczułem nagły, ostry ból...

Z trudem wczołgałem się na ławkę i wspiąłem na nadburcie pomostu. Usiadłem.

Padał drobny śnieg. Horyzont roztapiał się we mgle.

Z lewej burty równolegle do Jastrzębia stał brytyjski trałowiec ostrzeliwując nas z broni maszynowej i działek przeciwlotniczych. Pociski wzbijały fontanny wody, to bliżej, to dalej od nas. Plaśnięcia oznaczały trafne strzały w kadłub Jastrzębia.

Z prawej burty szedł niszczyciel strzelając ze skrzydeł pomostu. Pociski jego szły górą, z sykiem przecinając powietrze.

Widząc, że okręt ten ma wyraźny zamiar taranowania nas, schyliłem się do włazu i krzyknąłem:

— Otworzyć wszystkie włazy! Wszyscy na górę!

Pierwszy wyskoczył na pomost brytyjski radiotelegrafista Martin Dowd. Schylił się, podniósł aldis i zaczął wzywać trałowiec. Nadał sygnały rozpoznawcze...

Trałowiec momentalnie zaprzestał ognia.

Tymczasem niszczyciel zmienił zamiar. 100 metrów od nas położył ster ostro na lewą burtę, potem zrobił zwrot w prawo, stanął za naszym trawersem o 50 metrów z lewej burty i natychmiast otworzył ogień.

W tym momencie nasz pomost zaroił się ludźmi.

Otworzył się właz dziobowy i nad pokładem ukazała się ruda głowa porucznika Guzowskiego.

Ktoś podał mi polską banderę, którą upuściłem na pomoście. Podniosłem ją w obu rękach nad głową.

Głośne jęki i krzyki rozległy się tuż przy mnie. Spojrzałem pod nogi.

Na pomoście przewracali się ludzie. Białe swetry splamione były szkarłatnymi plamami krwi. Niektórzy leżeli spokojnie, inni rzucali się gwałtownymi ruchami. Wreszcie nastała cisza. Oba okręty przestały strzelać.

Przez tubę głosową złym angielskim akcentem zapytano z niszczyciela:

— Are you German?

— I am the Polish submarine, you bloody fool! Can’t you see „P-551”— odpowiedziałem w pasji.

Znów nastąpiła cisza przerywana skomleniem mata Kędziory. Wzywał Boga i klął na przemian, miotając się po ciałach zabitych.

Po chwili zapytano mnie, co mogą dla nas zrobić?

— Przyślijcie lekarza i oficera mechanika! — zażądałem.

Z dołu wyszli ludzie.

— Baterie rozbite, gaz jest w pomieszczeniach — zameldowano mi.

Przez właz dziobowy i tylnego pomostu walił żółtawy gęsty dym.

Z trałowca przyszła łódź.

— Jestem mechanikiem — przedstawił się przybyły oficer.

— Może pan zejdzie z moim kierownikiem maszyn na dół i zobaczy, jaki jest stan okrętu.

Poczciwy mat Kozioł wyniósł tymczasem mój kożuszek i czapkę.

Nogi otulono mi kocem.

— Panie poruczniku, jestem ranny, zastępca też. Pan obejmie dowództwo okrętu — zwróciłem się do Guzowskiego.

— Okręt tonie, nie podejmuję się dowodzić nim — odpowiedział porucznik...

— Dobrze więc! Zatrzymuję dowództwo! Niech pan zarządzi zniesienie rannych na pokład.

Ppor. mar Andrzej Guzowski tak wspomina atak na Jastrzębia:

Obudził mnie wzmożony ruch. Wylazłem z koi i usłyszałem rozkaz: „Odpalić świecę rozpoznawczą!”

W tej samej chwili tuż przy burcie trzasnęła przeraźliwie bomba. Z lampy spadła żarówka i rozbiła się u moich stóp. W centrali dowódca mówi spokojnie:

—To nic, to tylko pierwsza bomba...

Po chwili peryskop idzie w górę i ...

— Zejść głęboko! Czy świeca rozpoznawcza odpalona?

— Tak ...

Wybuchają cztery bomby, jedna po drugiej. Urywają się manometry głębokości i szkło z jednego wali mi się na łeb.

— Dyziu, niech pan idzie na dziób i podaje głębokości stamtąd przez telefon — mówi mi dowódca.

Strzelamy jeszcze dwie świece rozpoznawcze. Przecież to nasi nas atakują. Dostajemy jeszcze pięć serii bomb. Bardzo bliskich. Pęka przewód sprężonego powietrza do aparatów torpedowych. Gwizd jak diabli ... W maszynowni dwie blachy kadłuba ścięły nity i woda trysnęła do wewnątrz. Rozwalony i pęknięty twornik prądnicy straszy poplątanymi kablami i szczerzy błyszczące jak złote zęby segmenty. Brudne, żółto-zielone kłęby gazu wydobywają się z rufowej baterii...

Otwarto szas. Powietrze wysokiego ciśnienia wyrzuciło okręt na powierzchnię ... Po chwili doszły do moich uszu stuki strzałów z broni automatycznej. Okręt nasz powoli pochylił się na rufę, nabierając wody ...[1].

Sprawcami tragedii były: norweski niszczyciel HNoMS St. Albans, rzeczywiście – jak rozpoznał przez peryskop Romanowski – eks-amerykański „czterofajkowiec” „podarowany” Brytyjczykom i „odstąpiony” później Norwegom, którym dowodził Lt. Cdr. Skule Valentin Storheill oraz brytyjski trałowiec HMT Seagull, którym dowodził Lt. Cdr. Charles Harington Pollock.

[1]                      A. Guzowski, „Niedokończony...”

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 11-12/2018

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter