Ostatnie „blaszanki” US Navy – krążowniki ciężkie typu Portland

Ostatnie „blaszanki” US Navy – krążowniki ciężkie typu Portland

Sławomir J. Lipiecki

 

Krążowniki ciężkie typu Portland były przedostatnimi jednostkami tej klasy w US Navy, zbudowanymi z uwzględnieniem ograniczeń narzuconych przez traktat waszyngtoński z 6 lutego 1922 r. Pod względem konstrukcji i ochrony biernej stanowiły podręcznikowy wręcz model przejściowy między pierwszą a drugą generacją. Mimo jednak szeregu usprawnień z planowanych pięciu jednostek do służby wprowadzono tylko dwie, które to ostatecznie zamknęły w US Navy serię słabo (zdaniem Amerykanów) opancerzonych jednostek tej klasy.

Jednostki typu Portland były w praktyce większe i znacznie cięższe niż poprzedzające je krążowniki ciężkie typu Northampton, a ich tonaż w rzeczywistości znacznie przekraczał limit traktatowy. Niestety, z powodu ograniczeń nie pozostawiono żadnego dodatkowego marginesu wyporności pod przyszłe ulepszenia (poza niezbędnymi kwestiami dotyczącymi stateczności). Miało to znaczący wpływ na ich późniejszą wojenną eksploatację. W latach 1944–1945 oba okręty były już skrajnie przeciążone i szczególnie podatne na utratę stateczności w wyniku storpedowania. Co więcej, od początku przewidziano je do roli okrętów flagowych związków taktycznych, co oznaczało konieczność wygospodarowania dodatkowego miejsca dla admirała i jego sztabu. Ograniczona traktatem tzw. wyporność standardowa wymusiła więc na projektantach szereg kompromisów, które (mimo postępu technologicznego) były odczuwalne na tych krążownikach praktycznie do końca ich istnienia. Z tego m.in. powodu bardzo szybko, bo już w latach 1946–1947, USS Portland (CA-33) trafił do głębokiej rezerwy i nie był więcej reaktywowany. Z kolei bliźniaczy USS Indianapolis (CA-35) został zatopiony 30 lipca 1945 r. dwiema torpedami ciężkimi wzoru 95-shiki gyorai przez japoński okręt podwodny I-58. Jego tragiczny los do dziś jest przedmiotem wielu analiz. Uszkodzenia, jakich doznał, nie powinny doprowadzić do zatonięcia krążownika, a w dodatku z powodu serii błędów i nieporozumień w komunikacji przez kilka dni nie zauważono nawet jego utraty, przez co ratunku doczekało się zaledwie 316 z 1195 członków załogi.

Geneza

Po zakończeniu I wojny światowej pancernik pozostał najważniejszą jednostką każdej liczącej się floty wojennej, tworząc jej strategiczny zasób. Przymierzano się więc do projektowania i budowy coraz większych i potężniejszych superdrednotów, czyli okrętów liniowych uzbrojonych w armaty artylerii głównej kalibru co najmniej 343 mm. Z kolei szybki postęp technologiczny dokonujący się na początku lat 20. XX w., w połączeniu z doświadczeniami wyniesionymi z Wielkiej Wojny, spowodował konieczność wprowadzenia serii zmian w konstrukcji wielu już istniejących pancerników. Tym samym świat stanął u progu kolejnego wyścigu zbrojeń, i to na jeszcze większą skalę. Wszelkie plany pokrzyżował jednak traktat rozbrojeniowy, podpisany na konferencji w Waszyngtonie 6 lutego 1922 r.

Nie był to dobry czas dla amerykańskiej Battle Line. Porozumienie na dobre przekreśliło jakiekolwiek szanse na dalszy rozwój pancerników US Navy. W konsekwencji okręty liniowe typu Colorado miały okazać się ostatnimi superdrednotami, jakie zasiliły amerykańską flotę przez kolejne niemal dwie dekady i zarazem jedynymi dysponującymi armatami kal. 406 mm, rozmieszczonymi w dwudziałowych wieżach. W sumie, gdyby nie ówczesna polityka rozbrojeniowa, amerykańska Battle Line rozwijałaby się dalej, bazując na coraz większych superdrednotach, które z kolei miały być dalszą ewolucją jednostek typów TennesseeColorado. Tymczasem traktat waszyngtoński okazał się niezwykle trwałym i skutecznym porozumieniem. W brutalny sposób wytyczył nowe szlaki w budownictwie okrętowym. Na jego mocy globalny tonaż posiadanych przez poszczególne mocarstwa okrętów liniowych został ograniczony do 525 000 ts dla USA i Wielkiej Brytanii, 315 000 ts dla Japonii oraz po 175 000 ts dla Francji i Włoch. Wprowadzono także ograniczenia jakościowe: wyporność standardowa pancerników nie mogła przekraczać 35 000 ts, a kaliber artylerii głównej – 406 mm. Poza kilkoma wyjątkami (np. brytyjskimi pancernikami HMS Nelson i HMS Rodney) nowe jednostki można było budować tylko w celu zastąpienia najstarszych, wycofywanych ze służby, przy czym postanowiono, że stanie się to najwcześniej od 1931 r.

Naiwnym był jednak ten, kto uwierzył, że doszło do trwałego zastopowania światowego wyścigu zbrojeń w domenie morskiej. Żaden z punktów traktatu nie zabraniał bowiem unowocześniania istniejących pancerników. Jedyne ograniczenie stanowił wzrost wyporności przy przebudowie, określony na 3000 ts, oraz kategoryczny zakaz ingerowania w grubość pancerza burtowego. Stąd druga połowa lat 20. oraz lata 30. XX w. były okresem licznych programów modernizacyjnych. Co jednak istotniejsze, nie mogąc budować nowych okrętów liniowych, ich swoistego substytutu zaczęto szukać w jednostkach niższych klas, takich jak krążowniki pancerne. Ta klasa w zasadzie była już wówczas martwa, tym niemniej z braku perspektyw na rozbudowę sił głównych postanowiono całą rywalizację przenieść właśnie na tego rodzaju jednostki, które wszakże również przeszły pewną ewolucję technologiczną i przy tym objęte zostały pewnymi ograniczeniami traktatowymi. Ich wyporność standardowa nie mogła przekraczać 10 000 ts, a kaliber armat artylerii głównej – 203 mm (8”). Swoją drogą był to zupełnie nowy rodzaj wyporności, dziś już – z przyczyn czysto praktycznych – niestosowany. Część IV traktatu zdefiniowała ją bowiem jako wyporność okrętu zbudowanego, obsadzonego załogą, wyposażonego w napęd, zaopatrzonego do wyjścia w morze, w tym w pełne uzbrojenie i amunicję, wyposażenie, ekwipunek, żywność oraz wodę słodką, zapasy dodatkowe, jednak bez paliwa, wody kotłowej oraz ich rezerw. Jako jednostkę miary – w każdym przypadku, w którym nie posługiwano się wprost pojęciem tony metrycznej (1 t = 1000 kg) – traktat przyjął na powszechny użytek tonę standardową (zwaną też angielską), gdzie 1 ts = 1016,04 kg (2240 lb).

Na wspomnianej konferencji ustalono także ogólny limit tonażowy dla poszczególnych państw w kwestii posiadanych krążowników, a ponieważ Stany Zjednoczone wybudowały już do tamtego czasu całkiem pokaźną liczbę jednostek tej klasy, okazało się, że z przydzielonego limitu niewiele już pozostało. Generalnie do końca lat 20. XX w. US Navy zdołała wprowadzić do linii kilka typów „krążowników ośmiocalowych” (tzw. waszyngtońskich). Były to dwie jednostki typu Pensacola i sześć typu Northampton. Oba typy zwano żargonowo „cienkimi puszkami” („tin cans”) lub wręcz „blaszankami” („tin clad”) z uwagi na ich słabe opancerzenie (choć opinię na ten temat należy uznać za tendencyjną – z chwilą rozpoczęcia służby były to bowiem jedne z najpotężniejszych krążowników na świecie). Do tego doszło 10 mniejszych jednostek (uzbrojonych w armaty kal. 152,4 mm, czyli 6”) typu Omaha. Te ostatnie jednak, w przeciwieństwie do dobrze zaprojektowanych i solidnie zbudowanych krążowników „waszyngtońskich”, okazały się przestarzałe już z chwilą ich wejścia do służby. Ponadto mocno odstawały od reszty uzbrojeniem.

Dopiero po pierwszej konferencji w Londynie w 1930 r. ustanowiono oficjalny podział klasyfikacyjny krążowników lekkich (z armatami o kalibrze nieprzekraczającym 155 mm) i ciężkich (dawnych „waszyngtońskich”, z armatami o kalibrze do 203 mm). Co więcej, wkrótce Japonia zaskoczyła wszystkich projektem swoich najnowszych jednostek typu Mogami, o wielkości krążownika ciężkiego, ale uzbrojeniu składającym się z aż 15 armat kalibru 155 mm, rozmieszczonych w pięciu trójdziałowych wieżach (trzy z nich zainstalowano na dziobie, a dwie na rufie). Zdesperowani Amerykanie przenieśli więc moce przerobowe swoich biur projektowych i stoczni na krążowniki lekkie. Był to nieco dziwny okres w US Navy, gdy zachłyśnięto się zagraniczną koncepcją jednostek, które tak naprawdę nie spełniały żadnych wymagań koncepcyjnych ani norm jakościowych amerykańskiej floty. Problem w tym, że duża część ówczesnych sztabowców US Navy uważała, iż liczna i szybkostrzelna artyleria jest najbardziej efektywna w przypadku napotkania równorzędnego „gabarytowo” przeciwnika, gdyż zapewnia większe prawdopodobieństwo trafienia w początkowej fazie starcia, niż bardziej „powolna” artyleria kal. 203 mm. Ponadto sądzono, że kaliber 152,4 mm (czy też 155 mm) w zupełności wystarcza do walki z krążownikami, a przeciw pancernikom ani te, ani nawet dużo większe armaty i tak nic nie znaczą.

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 3-4/2025

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter