Październikowe zmagania na Guadalcanalu


Dominik Biela


 

 

 

 

Najgorętszy kartofel

 

 

Październikowe zmagania na Guadalcanalu

 

 

 

Sierpniowo-wrześniowe walki na Guadalcanalu w 1942 r. nie przyniosły rozstrzygnięcia dla żadnej ze stron. Pomimo błyskotliwego zwycięstwa wadm. Gun’ichiego Mikawy z 8/9 sierpnia, japońska Armia nie zdołała wyprzeć Marines z Guadalcanalu, a Cesarskiej Marynarce nie udało się opanować przyległych wód. Pułkownik Kiyonao Ichiki i gen. Kiyotake Kawaguchi zostali pobici na lądzie, a Połączona Flota pomimo lokalnych sukcesów nie była w stanie zadać decydującego ciosu US Navy w bitwie o Wschodnie Salomony, ani zneutralizować lotnictwa Piechoty Morskiej na Henderson Field. Z kolei Amerykanie znaleźli się w impasie – rzeź jaką sprawili Marines japońskiej piechocie na „Krwawym Grzbiecie” nie miała wpływu na fakt, że zarówno liczebność, jak i niedostateczne zaopatrzenie wojsk na Guadalcanalu nie pozwalały na przejęcie inicjatywy i przejście do kontrataku. Głównodowodzący Obszarem Południowego Pacyfiku wadm. Robert Lee Ghormley i jego sztab zmagali się z narastającymi problemami logistycznymi, a US Navy płaciła ciężką daninę krwi za każdą tonę zaopatrzenia dostarczoną na wyspę. Najcięższe chwile miały jednak dopiero nadejść...

 

1

 

Plany, plany, plany...
Z początkiem października japońskie dowództwo w Rabaulu na Nowej Brytanii w Archipelagu Bismarcka i bazie na atolu Truk (Karoliny) planowało kolejne wzmocnienia dla 17. Armii gen. Harukichi Hyakutake stacjonującej na Guadalcanalu, zgodnie z zaleceniami Cesarskiej Kwatery Głównej. Wrześniowe niepowodzenia zostały przyjęte w Tokio z niedowierzaniem, bardzo szybko Guadalcanal został uznany za główny punkt amerykańskiej kontrofensywy na Pacyfiku (głównie przez oficerów Cesarskiej Marynarki, ale również przez niektórych generałów Armii – np. szefa Sztabu Generalnego gen. Hajime Sugiyamę). Opublikowane 19 września Wspólne Porozumienie Nr 8 zakładało wyparcie Marines z Guadalcanalu (Operacja KA) przy ścisłym współdziałaniu Armii i Marynarki, rozbudowę baz na Salomonach i Nowej Gwinei, a w dalszej perspektywie zajęcie Port Moresby, Rabi, San Cristobal, Wysp Russella i Luizjadów. Plan sztabowców Połączonej Floty w Truk oraz 8. Floty w Rabaulu przewidywał dostawę wojsk i zaopatrzenia na kilka sposobów – „Tokio Express” miał zaopatrywać wyspę każdej nocy przez okres dwóch tygodni począwszy od 1 października (Japończycy określali to jako „szczurzy transport”), barki desantowe w tym samym okresie dostarczałyby 6 ładunków co noc z bazy na Wyspach Shortland („mrówczy transport”), 3 i 6 października szybki transportowiec wodnosamolotów Nisshin dowiózłby ciężką artylerię, a w dalszej kolejności przewidywano wysłanie konwoju 5 szybkich transportowców, i w tym samym czasie neutralizację lotniska Hendersona poprzez bombardowania z morza. Cała operacja powinna zakończyć się 14 października, kiedy to 17. Armia byłaby gotowa do uderzenia na lądzie. Kluczowe w całej operacji było utrzymanie dostaw zaopatrzenia – meldunek jaki otrzymał Yamamoto od płk. Tsuji określał japońskich żołnierzy jako „chudszych niż sam Ghandi” (na co Yamamoto odpowiedział, że „brak zaopatrzenia dla głodujących żołnierzy jest powodem do wstydu dla Cesarskiej Marynarki”), jak również dostarczenie ciężkiej artylerii, która miała do odegrania istotną rolę w wyłączeniu z walki lotniska, a co za tym idzie również Cactus Air Force.

Amerykańscy sztabowcy mieli podobne problemy co ich japońscy odpowiednicy – priorytetem było utrzymanie zaopatrzenia i wzmocnienie sił na Guadalcanalu, wywalczenie przewagi powietrznej i na morzu w rejonie południowych Salomonów, wyparcie japońskiej Armii z Guadalcanalu i w dalszej perspektywie zajmowanie kolejnych wysp archipelagu. Rzeczywistość pozostawiała jednak wiele do życzenia...

Na przełomie września i października adm. Chester William Nimitz, głównodowodzący amerykańskiej Floty Pacyfiku, postanowił udać się z wizytą w rejon południowego Pacyfiku, aby osobiście sprawdzić jak się sprawy mają. Po powrocie z inspekcji reporter „New York Timesa” usłyszał od admirała o jego absolutnym zadowoleniu z tego co widział w czasie swojej podróży. Prawda jednak była inna – to co zaobserwował Nimitz nie mogło napawać optymizmem. Głównodowodzący Obszarem Południowego Pacyfiku, wadm. Ghormley, od miesiąca nie opuścił kabiny swojego okrętu dowodzenia Argonne (AG 31); do tego, jak zaobserwował gen. Henry Arnold – głównodowodzący Lotnictwa Armii, który w tym samym czasie co Nimitz udał się na inspekcję – wyglądał na wykończonego fizycznie i psychicznie. Jego komentarz na ten temat sprowokował gniewną reakcję Ghormleya, który stwierdził że to on jest głównodowodzącym na tym teatrze działań i nikt nie będzie mu mówił jak ma dowodzić. Jednak sam nie wydawał się dobrze orientować w tym co się działo na jego własnym podwórku. Podczas konferencji, w której wzięli udział Nimitz, Arnold, Ghormley, jego szef sztabu – kadm. Dan Callaghan, kadm. Richmond Kelly Turner oraz gen. Sutherland z kwatery McArthura, podawał błędne dane dotyczące zapasów paliwa lotniczego na Guadalcanalu, domagał się samolotów kiedy sam Arnold zaobserwował, że lotniska w tym rejonie nie mogą pomieścić ich więcej, nie mówiąc o tym, iż nabrzeża portu w Numei (fr. Nouméa) na Nowej Kaledonii pełne były skrzyń z niezmontowanymi jeszcze samolotami... Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie Nimitza dlaczego podległe mu okręty nie zostały wysłane w celu przerwania dostaw „Tokio Expressu”, a kiedy sztabowcy dwukrotnie zakłócili zebranie przynosząc Ghormleyowi ważne depesze, jego komentarz na obie wiadomości („Mój Boże, co my mamy z tym zrobić?”) nie pozostawiał złudzeń co do jego stanu ducha. Powszechny pesymizm i defetyzm w kwaterze głównej Obszaru Południowego Pacyfiku był porażający... Do tego dochodziły problemy logistyczne – załadowane w portach Stanów Zjednoczonych transportowce były kierowane do Auckland i Wellington na Nowej Zelandii, gdzie musiały być przeładowane (z powodu częstych strajków stoczniowców była to bardzo czasochłonna operacja) i dopiero stamtąd kierowane do Numei, która z kolei miała przepustowość tylko ośmiu statków na miesiąc – dawał o sobie znać brak odpowiednich nabrzeży i dźwigów portowych. Dużo lepsze wrażenie odniósł Nimitz wizytując Marines na Guadalcanalu – kiedy dotarł tam 30 września (nie bez problemów, nawigator jego „Latającej Fortecy” (B-17, Flying Fortress) musiał użyć map… „National Geographic”, aby odnaleźć cel podróży), gen. Alexander Vandergrift, dowódca 1. dywizji Piechoty Morskiej, był dobrej myśli jeśli chodzi o utrzymanie lotniska, ale potrzebował więcej sił i zaopatrzenia celem przejęcia inicjatywy i ruszenia do kontrataku. 1 października Nimitz odznaczył wyróżniających się żołnierzy (jeden z sierżantów… zemdlał, kiedy admirał przypiął mu odznaczenie – jak później powiedział „nigdy wcześniej nie widział admirała na własne oczy”), po czym powrócił do Numei, aby dowiedzieć się że Ghormley nie odpowiedział na prośbę szefów Połączonych Sztabów o grafik planowanej ofensywy w rejonie Salomonów gdyż uważał że sytuacja na Guadalcanalu nie pozwala na wytyczanie nowych celów. To już było poważne niedopatrzenie... Przed wylotem do Pearl Harbor Nimitz polecił Ghormleyowi udać się na Guadalcanal i zorientować się osobiście w sytuacji, pozostawił mu również wskazówki co do dalszego prowadzenia operacji – więcej lotnisk, więcej magazynów do przechowywania paliwa lotniczego, baraki dla pilotów zamiast namiotów, więcej i lepszych dróg, warsztaty do naprawy sprzętu lotniczego. Zażądał również, aby Ghormley umieścił w raporcie z bitwy z 8/9 sierpnia swoją opinię co do odpowiedzialności za tę porażkę – jak sam powiedział „nie możemy przejść do porządku dziennego po takim ciosie, powinnością wobec naszej ojczyzny jest znaleźć odpowiedzialnych za tę katastrofę i podjąć odpowiednie kroki, aby nigdy się nie powtórzyła”...

1 

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO Special 5/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter