Pancerni samuraje w kampanii na Guadalcanal

 


Jarosław Jabłoński


 

 

 

Pancerni samuraje

 

w kampanii na Guadalcanal

 

 

Zdeponowany manuskrypt liczył 24 strony, odpowiadające dzisiejszemu formatowi A4, zapisane drobnymi, japońskimi „krzaczkami”, wzbogacone o dwie odręcznie wykonane mapy naniesione ze zdumiewającą precyzją. Jego autorem był porucznik Harada Sanae, weteran z Guadalcanal, dowódca plutonu czołgów średnich Chi-ha, ze składu 1. samodzielnej kompanii czołgów. Sporządzona przez niego relacja to żywy obraz wydarzeń o niezwykłym znaczeniu, które splotły tysiące ludzkich losów na tej zapomnianej przez Boga wyspie. Posłuchajmy jego historii.

 



W stronę Guadalcanal
„12 września 1942 roku kompania otrzymała rozkaz zaokrętowania się na transportowiec wodnosamolotów „Nisshin” – jednostkę flagową konwoju. Jeszcze tego samego dnia 12 wozów kompanii umieszczono w ładowniach okrętu wraz z dywizjonem artylerii ciężkiej. Po zmroku konwój wypłynął w drogę, docierając bez przeszkód do bazy w Rabaul 15 września. Stamtąd, po krótkim przestoju, wyruszono w stronę Bougainville, leżącej ok. 400 km na południe. Wyspę osiągnięto 25-go, kotwicząc w rejonie Buin. Nasze czołgi rozładowano na brzeg, umieszczając w zwolnione przez nie miejsce artylerię polową i działa ciężkich kalibrów. Pozostaliśmy na Bougainville, podczas gdy artylerzyści popłynęli dalej. Przypuszczalnie w stronę wyspy zwanej Guadalcanal”. Tak mniej więcej zaczął swoją relację porucznik Harada, służący w 1. samodzielnej kompanii czołgów. Jednostkę utworzono rozkazem z dnia 18 maja 1942 roku w oparciu o nadwyżki 4. kompanii 2. Pułku Czołgów. Wówczas jeszcze nie nosiła statusu samodzielnej. Pododdział przewidziano po prostu jako pancerne wsparcie Oddziału Wydzielonego „Aoba” (Zielony Liść), wyodrębnionego ze składu 2. Dywizji Piechoty „Sendai”. Następnie pododdział przerzucono do bazy w Davao na Filipinach, gdzie w lipcu 1942 roku, już na drodze oficjalnej, przeorganizowano jednostkę w samodzielną kompanię czołgów. Jednocześnie zmieniono przydział oddziału, włączając go do 17. Armii, w której miał pełnić rolę pancernego odwodu. Organizacja jednostki była typowa dla etatu przewidzianego dla kompanii czołgów średnich Typ 97, obowiązującego do roku 1943. W skład oddziału wchodziły trzy plutony, każdy po trzy czołgi średnie Chi-ha, oraz pluton dowodzenia z jednym czołgiem średnim Typ 97 Chi-ha (wóz dowódcy kompanii) i dwoma czołgami lekkimi Typ 95 Ha-go. Łącznie w jednostce służyło ok. 50 żołnierzy (w Davao kompanię powiększono o lekarza, sanitariusza i płatnika), a na stanie posiadano 12 czołgów. Komendę nad kompanią otrzymał kapitan Maeda Sumito (50 lat). Plutonami 1., 2. oraz 3. dowodzili odpowiednio: por. Harada Sanae (53 lata), por. Ikeda Tsukasa (54) oraz ppor. Yamaji. Plutonem dowodzenia, złożonym z dwóch czołgów lekkich Typ 95, komenderował chorąży Nakabayashi.

Po prawie trzech tygodniach bezczynności, w nocy z 12 na 13 października, przyszedł rozkaz zaokrętowania czołgów wraz z pododdziałami 2. DP na okręty, które formowały konwój z punktem docelowym na wyspę Guadalcanal. 13 października wszystkie 12 maszyn (plus 3 samochody ciężarowe) bardzo sprawnie załadowano na jednostki pływające. Główne siły kompanii zaokrętowano na transportowiec „Sakito Maru” (7.189 BRT), natomiast 1. pluton por. Harady znalazł się na pokładzie transportowca „Sasako Maru” (9.258 BRT), na którym umieszczono też większość artylerii dywizyjnej. O godz. 15.00 konwój, liczący 6 dużych transportowców i osłaniany przez zespół niszczycieli złożony z 8 jednostek, wyruszył bez osłony powietrznej w stronę Guadalcanal – wioząc, poza działami i czołgami, ok.
6 000 piechoty. Od samego rana 14 października na konwój spadły z powietrza zmasowane ataki amerykańskich eskadr, startujących z lotniska „Henderson Field”. W ich wyniku uszkodzony został niszczyciel “Samidare”. Modliliśmy się, aby zmierzch nastąpił jak najszybciej – wspominał Harada. – Atakowały nas raz za razem, zmuszając do kluczenia zygzakiem. Z tego tytułu konwój dotarł do przyl. Tassafaronga na Guadalcanal z kilkugodzinnym opóźnieniem, krótko przed północą – zamiast, jak planowano, na godz. 18.00. Do świtu udało się Japończykom wyokrętować ok. 4 500 żołnierzy z przewożonych 6 000, całą zaokrętowaną artylerię i wszystkie czołgi. Trzy wozy z plutonu Harady opuściły „Sasako Maru” wraz ze świtaniem. Kapitan transportowca wiedział, że pozostanie do brzasku przy linii brzegowej oznacza niemal pewną zgubę dla jego jednostki, chciał jednak dać czołgistom szansę na wydostanie się z ładowni. Amerykanie, startujący z odległego o ok. 17 km lotniska, nie dali na siebie długo czekać. W chwili, gdy czołg Harady opuszczał okręt, na bezbronnych Japończyków napadły bombowce SBD Dauntless. Bilans to trafienie bombami trzech transportowców – „Kyusyu Maru”, „Azumasan Maru” i „Sasako Maru” – za cenę 7 zestrzelonych samolotów. Pierwszy z transportowców zatonął w rejonie Bunani Point wraz z wieloma marynarzami oraz całym zapasem amunicji czołgowej i składem części zamiennych kompanii – słowem wszystkim, czego nie udało się przed nastaniem poranka wyładować. Wraz z zapasami 1. kompanii czołgów zginął jeden czołgista. Dwa pozostałe transportowce, poważnie uszkodzone, załogi wyrzuciły na brzeg nieco na zachód od rzeki Bonegi. Oba padły łupem wroga następnego dnia, 16 października, dobite przez B-17, jednak przewożony przez te statki ładunek w całości trafił do oddziałów walczących na wyspie. Wszystkie 12 czołgów, mimo wielokrotnych ataków Dauntlessów, wyszło cało z bombardowań. Wozy zostały zgrupowane jakiś kilometr od sektora desantowania. Kompania kapitana Maedy skierowała się w kierunku wschodnim, ku bazie w Kokumbona. W czasie marszu 16 października czołgi były nieustannie atakowane z powietrza. Załogi wozów próbowały odgryzać się lotnikom ogniem prowadzonym z zamontowanych do wież przeciwlotniczych kaemów Typ 91 kal. 6,5 mm. Maeda zakazał powyższej praktyki, słusznie uznając ją za bezcelową. Z nadejściem każdego, kolejnego ataku, kazał kierowcom wozów podjeżdżać jak najbliżej linii dżungli, aby choć w tak nieznacznym stopniu utrudnić lotnikom Dauntlessów celowanie. Był też inny powód zakazu otwierania ognia: po zatopieniu zapasów kompanii na każdy czołg przypadał zapas ok. 2 500 nabojów do dwóch kaemów, stanowiących uzbrojenie pojedynczej maszyny. Tymczasem pancerna kolumna stanowiła idealny cel. Czołgi mogły jechać wyłącznie gęsiego i bardzo wolno, gdyż trasa przejazdu to na całej długości pas piachu lub żwirowatej plaży o szerokości maksymalnie 50 m. Z prawej strony dżungla. Z lewej ocean. Trudno uwierzyć, ale mimo całodniowych ataków i zużycia ogromnego zapasu bomb, piloci z “Henderson Field” nie trafili nawet jednego czołgu. Nie przeszkodziło im to w powiadomieniu dowództwa o zniszczeniu 16 (sic!) japońskich pojazdów. Ich meldunki przyniosły jednak amerykańskiemu dowództwu potwierdzenie przypuszczeń, że Japończycy wprowadzili do akcji na Guadalcanal wozy pancerne. W odległości ok. 8 km od punktu docelowego w rejonie wioski Kokumbona, który wyznaczono kompanii, czołgiści ponieśli pierwsze straty w sprzęcie. Pilot amerykańskiego nurkowca ulokował bombę na tyle blisko jednego z czołgów, że jej detonacja ciężko uszkodziła układ jezdny maszyny. To wóz nr 3 z 3. plutonu ppor. Yamaji. Pojazd stracił dwa koła i wyszedł z szyku. Wraz z załogą pozostawiono go u ujścia rzeki Bonegi, na podejściach do wioski Ruaniu, przy której przed wojną funkcjonowała plantacja orzechów kokosowych. Według innej wersji lotnikom udało się czasowo wyeliminować aż dwa japońskie czołgi. W obu przypadkach miały to być średnie Typ 97 Chi-ha. Pierwszemu bomba uszkodziła układ jezdny, druga miała zniszczyć w następnym pojeździe armatę kal. 57 mm. Ponieważ Japończycy nie posiadali zaplecza technicznego, które stracono na „Sasako Maru”, wszelkie naprawy wydawały się niemożliwe. Mimo wszystko, gdy pozostałe 10 wozów kompanii ruszyło w stronę linii frontu, obie przedsiębiorcze załogi dwoiły się, aby choć jeden czołg przywrócić do stanu użytkowania. Z pojazdu mającego niesprawne podwozie wymontowano armatę, umieszczając ją w maszynie z uszkodzoną nasadą działa. W ten sposób powstał swoisty składak. Połatany czołg miał jeszcze wejść do akcji, choć do reszty kompanii nie zdążył już dołączyć przed bitwą.

Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 5/2011

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter