Pierwsze półwiecze okrętowej artylerii rakietowej Cz. II
Krzysztof Gerlach
Pierwsze półwiecze okrętowej
artylerii rakietowej
Cz. II
Takie spektakularne wyczyny, jak częściowe spalenie Kopenhagi czy skuteczne ataki w bitwie pod Lipskiem na oczach wielu ważnych władców europejskich, wywołały zrozumiałe zainteresowanie angielską bronią także w innych państwach. Chociaż wszyscy używali rakiet sygnalizacyjnych i oświetlających, wszyscy odpalali też fajerwerki, to brytyjskie wyprzedzenie o parę lat intensywnej pracy badawczej i eksperymentów Congreve’a czyniły z wykorzystania bojowych pocisków rakietowych rodzaj tajemnej dziedziny wiedzy.
Rozwój broni rakietowej poza Wielką Brytanią
Napoleonowi, mimo zachęt i obietnic nagrody dla rodzimych inżynierów, nigdy nie udało się wprowadzić oddziałów własnych rakietników. Co prawda nie oznacza to, że nie próbowano, ani nawet, że nie osiągnięto żadnych sukcesów. We Francji stale eksperymentowało na tym polu wielu prywatnych badaczy, którzy od czasu do czasu zyskiwali – także przed panowaniem Napoleona – pewne poparcie rządowe. Francuzi tworzyli własne konstrukcje (z ciekawszych pomysłów można wymienić specjalną wyrzutnię dla piechoty morskiej autorstwa komandorów Bourée’a i Goarda), współpracowali z Duńczykami (ci ruszyli do intensywnych prac rozwojowych niemal natychmiast po bombardowaniu Kopenhagi w 1807 r.), próbowali odkryć „tajemnice” brytyjskich rac kongrewskich (głównie chodziło o nieosiągalny dla innych zasięg), wyprodukowali nawet 2000 rakiet kalibru trzech cali (81 mm) dla marynarki. Tym niemniej do końca pierwszego cesarstwa francuska broń rakietowa nie osiągnęła wystarczającego poziomu technicznego i organizacyjnego. W walce na istotniejszą skalę została wykorzystana tylko raz, kiedy 3,5-calowe (95 mm) pociski z materiałem pędnym bazującym na hiszpańskim prochu (wyższej jakości niż produkowany we Francji) spadły w 1811 r. na oblegane – bez powodzenia – hiszpańskie miasto Kadyks. Jednak po zakończeniu wojen napoleońskich wojska rakietowe zaczęły się rozpowszechniać na całym świecie. Paradoksalnie sprzyjał temu również drastyczny spadek zapału do rakiet w samej Wielkiej Brytanii, ponieważ zmusił Congreve’a do wzmożenia działalności lobbystycznej i publikacyjnej. Oddziały wyposażone w pociski rakietowe jako pierwsi wprowadzili Duńczycy i Austriacy (od 1814/1815 r.), ale do końca lat dwudziestych XIX w. były już w prawie całej Europie, a także w Egipcie i Chile. W literaturze przedmiotu wszystkie te rakiety opisywane są niemal zawsze jako dużo lepsze, celniejsze i o większym zasięgu niż brytyjskie. Trzeba do tego podchodzić bardzo ostrożnie, ponieważ większość danych bazuje na wynikach eksperymentów organizowanych przez samych twórców, a kiedy już taka broń trafiała przed niezależną komisję, rzadko kiedy była w stanie zbliżyć się do deklarowanych parametrów. Jeśli nawet dominujący „duch patriotyczny” kazał członkom takich ciał podtrzymywać owe twierdzenia, weryfikowało je życie. Tak znakomite rakiety często dziwnym trafem nie wchodziły do produkcji, a jeśli nawet weszły, to łatwość ulegania przez władze wojskowe sugestiom rozmaitych Anglików wędrujących po całej Europie i podających się za posiadaczy „prawdziwych” arkanów wiedzy Congreve’a, jasno dowodzi, że głoszoną do dziś wyższość rodzimych rozwiązań nad brytyjskimi, należy w większości wypadków włożyć między bajki. Oczywiście ważną rolę odgrywała sama organizacja wytwarzania, wypracowane systemy zabezpieczania, transportu, konserwacji, szkolenia, a nie tylko osiągi taktyczne. Francuzi podczas podboju Algierii w 1830 r. użyli swoich dobrych rakiet ze średnim skutkiem, ponieważ nie zadbano o nauczenie wojska posługiwania się nimi.
Cechą charakterystyczną wykorzystywanych konstrukcji – w początkowej fazie niemal żywcem kopiowanych z oryginałów Congreve’a, chociaż dumnie opisywanych rodzimymi nazwiskami – pozostawał brak wyraźniejszego rozróżnienia między przeznaczeniem morskim a lądowym, nawet w rozwiązaniach wyrzutni. Nikt nie budował okrętów rakietowych, nie czyniła tego także Royal Navy. Pracowano wprawdzie zarówno nad doskonaleniem pocisków, jak nad lepszymi metodami ich odpalania, lecz nie widziano żadnej potrzeby specjalizacji. Przy rosnących powoli parametrach ogólnych, względny stosunek wad i zalet w stosunku do artylerii klasycznej pozostawał na razie z grubsza ten sam, więc myśl taktyczna uległa skostnieniu. Jeśli zamierzano ostrzelać z morza cele lądowe, praktyka wypracowana do 1815 r. przez Brytyjczyków wydawała się zupełnie wystarczająca.
Napoleonowi, mimo zachęt i obietnic nagrody dla rodzimych inżynierów, nigdy nie udało się wprowadzić oddziałów własnych rakietników. Co prawda nie oznacza to, że nie próbowano, ani nawet, że nie osiągnięto żadnych sukcesów. We Francji stale eksperymentowało na tym polu wielu prywatnych badaczy, którzy od czasu do czasu zyskiwali – także przed panowaniem Napoleona – pewne poparcie rządowe. Francuzi tworzyli własne konstrukcje (z ciekawszych pomysłów można wymienić specjalną wyrzutnię dla piechoty morskiej autorstwa komandorów Bourée’a i Goarda), współpracowali z Duńczykami (ci ruszyli do intensywnych prac rozwojowych niemal natychmiast po bombardowaniu Kopenhagi w 1807 r.), próbowali odkryć „tajemnice” brytyjskich rac kongrewskich (głównie chodziło o nieosiągalny dla innych zasięg), wyprodukowali nawet 2000 rakiet kalibru trzech cali (81 mm) dla marynarki. Tym niemniej do końca pierwszego cesarstwa francuska broń rakietowa nie osiągnęła wystarczającego poziomu technicznego i organizacyjnego. W walce na istotniejszą skalę została wykorzystana tylko raz, kiedy 3,5-calowe (95 mm) pociski z materiałem pędnym bazującym na hiszpańskim prochu (wyższej jakości niż produkowany we Francji) spadły w 1811 r. na oblegane – bez powodzenia – hiszpańskie miasto Kadyks. Jednak po zakończeniu wojen napoleońskich wojska rakietowe zaczęły się rozpowszechniać na całym świecie. Paradoksalnie sprzyjał temu również drastyczny spadek zapału do rakiet w samej Wielkiej Brytanii, ponieważ zmusił Congreve’a do wzmożenia działalności lobbystycznej i publikacyjnej. Oddziały wyposażone w pociski rakietowe jako pierwsi wprowadzili Duńczycy i Austriacy (od 1814/1815 r.), ale do końca lat dwudziestych XIX w. były już w prawie całej Europie, a także w Egipcie i Chile. W literaturze przedmiotu wszystkie te rakiety opisywane są niemal zawsze jako dużo lepsze, celniejsze i o większym zasięgu niż brytyjskie. Trzeba do tego podchodzić bardzo ostrożnie, ponieważ większość danych bazuje na wynikach eksperymentów organizowanych przez samych twórców, a kiedy już taka broń trafiała przed niezależną komisję, rzadko kiedy była w stanie zbliżyć się do deklarowanych parametrów. Jeśli nawet dominujący „duch patriotyczny” kazał członkom takich ciał podtrzymywać owe twierdzenia, weryfikowało je życie. Tak znakomite rakiety często dziwnym trafem nie wchodziły do produkcji, a jeśli nawet weszły, to łatwość ulegania przez władze wojskowe sugestiom rozmaitych Anglików wędrujących po całej Europie i podających się za posiadaczy „prawdziwych” arkanów wiedzy Congreve’a, jasno dowodzi, że głoszoną do dziś wyższość rodzimych rozwiązań nad brytyjskimi, należy w większości wypadków włożyć między bajki. Oczywiście ważną rolę odgrywała sama organizacja wytwarzania, wypracowane systemy zabezpieczania, transportu, konserwacji, szkolenia, a nie tylko osiągi taktyczne. Francuzi podczas podboju Algierii w 1830 r. użyli swoich dobrych rakiet ze średnim skutkiem, ponieważ nie zadbano o nauczenie wojska posługiwania się nimi.
Cechą charakterystyczną wykorzystywanych konstrukcji – w początkowej fazie niemal żywcem kopiowanych z oryginałów Congreve’a, chociaż dumnie opisywanych rodzimymi nazwiskami – pozostawał brak wyraźniejszego rozróżnienia między przeznaczeniem morskim a lądowym, nawet w rozwiązaniach wyrzutni. Nikt nie budował okrętów rakietowych, nie czyniła tego także Royal Navy. Pracowano wprawdzie zarówno nad doskonaleniem pocisków, jak nad lepszymi metodami ich odpalania, lecz nie widziano żadnej potrzeby specjalizacji. Przy rosnących powoli parametrach ogólnych, względny stosunek wad i zalet w stosunku do artylerii klasycznej pozostawał na razie z grubsza ten sam, więc myśl taktyczna uległa skostnieniu. Jeśli zamierzano ostrzelać z morza cele lądowe, praktyka wypracowana do 1815 r. przez Brytyjczyków wydawała się zupełnie wystarczająca.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9/2009