Pimp my MCX by Tactical Gucci
Tactical Gucci
Tactical Gucci – czyli kupa sprzętu, zero talentu, bo o to rozchodzi się u mnie na fanpage’u. Mogę się nazwać typowym kolekcjonerem współczesnej broni palnej z zacięciem mocno taktycznym, bo po prostu lubię ładne rzeczy a'la „speszylfołces”. No i, jak na Gucci przystało, mogę sobie na takie zabawki pozwolić. A co!
Swoją przygodę z bronią zacząłem dwa lata temu i od samego początku, Zamiast wydawać na amunicję i trening, ja wydawałem na gadżety, budując wymarzone „zabawki”. Jestem dość wybrednym użytkownikiem, wyznającym zasadę, że jeśli mogę w broni wymienić coś, co polepszy jej wygląd, wygodę i funkcjonalność, to po prostu to robię. Istotne jest też to, że jestem leworęczny.
Pierwszym moim pistoletem był Glock 19, w którym denerwował mnie zbyt krótki i niewygodny chwyt z wyżłobieniami pod palce, więc szybko go sprzedałem. Następnie kupiłem Glocka 19X, spiłowałem ząbek szkieletu pistoletu, aby móc założyć magwella (lejek), który, jak się później okazało, był dedykowany do Glocka 19, więc nie pasował do geometrii chwytu 19X, który jest identyczny jak w Glocku 17. Proces szlifowania w związku z błędnymi założeniami zawędrował za daleko i zebrałem za dużo materiału, więc pistoletu nie dało się już odratować. No to go sprzedałem. Kupiłem drugiego 19X, gdzie zrobiłem to już poprawnie, ale tym razem zaczęła mnie irytować kwestia dodatków do broni: czy dobierać do koloru pistoletu, czy iść w klasyczne, czarne. A więc... sprzedałem. Zdecydowałem się na „małą czarną” i kupiłem Glocka 45, który jest już ze mną ponad pół roku i na pewno już zostanie w mojej szafie na stałe, a co na nim? To na pewno w odrębnym artykule.
Myślę, że tyle słowem wstępu o mnie i moim podejściu do kolekcjonowania i „pimpowania” broni.
Pierwszym moim karabinkiem był AR-15 z lufą o długości 7”, z mało znanej, amerykańskiej firmy Hardened Arms. Stwierdziłem, że do niedzielnego „pykania” w zupełności wystarczy. Jak się dość szybko okazało – byłem w błędzie, bo po paru wypadach na strzelnicę niemiłosiernie zaczęła mnie drażnić monolityczna, zintegrowana z komorą spustową, osłona spustu (kabłąk), która wybitnie wżynała mi się w środkowy palec, co było spowodowane niewystarczającą obróbką tego elementu. Podczas zakupu karabinka od razu kupiłem obustronny selektor firmy Daniel Defense, który działał gorzej od stockowego i po upchaniu wszystkich dodatków do broni, które miałem, stwierdziłem, że karabinek jest za krótki, żeby móc go sensownie trzymać (już pomijam wyczytane na amerykańskich forach „za i przeciw” krótkim AR-om w kalibrze .223). Podkreślam, że karabinek nie był zły, po prostu ja mam specyficzne wymagania, jeśli chodzi o wygodę i lubię, gdy parametry broni są aprobowane przez ogół społeczności strzeleckiej zza wielkiej wody, które utwierdzają mnie w świadomości, że dokonałem prawidłowego wyboru.
Nadszedł więc czas na coś nowego. Poczytałem fora, przeczesałem YouTube, parę wątków o długościach luf, rurach gazowych, bufferach itp. i doszedłem do wniosku, że sam złożę sobie high-endowego AR15. Postanowiłem złożyć karabinek z dwunastoipółcalową lufą. Poszło dość sprawnie, poza ostatnim elementem, którym było łoże – czekałem na nie 6 miesięcy (sprowadzane z USA), a jak już paczka dotarła, okazało się, że firma w USA wysłała złe, bo za krótkie o cal... Czy wspominałem już, że lubię jak wszystko współgra? Tu nie współgrało, więc odłożyłem projekt budowy AR na dalszy plan.
Od pewnego czasu zaczęły mi się podobać produkty SIG Sauer i tak się złożyło, że w moim mieście na krytej strzelnicy zostały zorganizowane dni otwarte SIG Sauer – stwierdziłem, że to idealna okazja, aby zapoznać się z europejską ofertą tego producenta broni, a że od pewnego czasu chorowałem na MCX, to nie mogłem odpuścić sobie takiej imprezy. Poszedłem tam głównie dla Virtusa, jednak paru minutach szlajania się po strzelnicy i testowania paru pistoletów nie mogłem się dopatrzyć MCX, bo – jak się okazało – na jednym ze stanowisk był katowany przez strzelców. Ustawiłem się w kolejce i po cierpliwym oczekiwaniu przez 20 minut nadeszła wreszcie moja kolej.
Wziąłem karabinek do ręki, włożyłem magazynek, przeładowałem... i w tym momencie sposób, w jaki zapracował zespół ruchomy spowodował, że od razu zakochałem się w tym karabinku. Idealne spasowanie elementów, zero luzów, doskonałe wzornictwo, obustronne manipulatory, system tłokowy (jak już wspomniałem, lubię klimaty special forces, więc tłumik był tu obligatoryjny) z dwupozycyjnym regulatorem w bloku gazowym przeznaczonym do strzelania z tłumikiem lub bez (i to przestawiany jednym naciśnięciem palca przez specjalnie do tego przeznaczoną dziurę w łożu!). Selektor „z pudełka” działał tak jak Battle Arms, który jest chwalony, a który osobiście uważam za jeden z najlepszych selektorów, jeżeli chodzi o płynność zmiany położenia dźwigni. Rączka przeładowania, powiększona i obustronna, płynnością w pracy nie odstępowała Geissele lub Radianowi. Spust odrobinę cięższy od Geissele, jednocześnie o wiele lżejszy od Mil-speca – bardzo dobry, niewymagający wymiany. Gdyby tego było mało, składana kolba nieograniczająca funkcjonalności karabinka, szybkowymienne łoże i lufa umożliwiające zmianę kalibru karabinka na kolanie za pośrednictwem jednego torxa. Chcę! Podszedłem do dystrybutora, 5 minut rozmowy, dostałem ofertę nie do odrzucenia. Tydzień później Virtus był u mnie.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 3-4/2020