Planowana improwizacja. Polskie Grupy Operacyjne w kampanii 1939 roku.

Piotr Hac
W Wojsku Polskim II Rzeczypospolitej nie utrwaliła się na dobre potrzeba funkcjonowania w dowodzeniu szczebla korpusu (grupy operacyjnej) jako pośredniego pomiędzy wielkimi jednostkami (Dywizjami i Brygadami) a podstawowymi związkami operacyjnymi, którymi były Armie. Działo się tak mimo że sama nazwa „korpus” funkcjonowała w organizacji wojska, a wielu oficerów wskazywało na konieczność utworzenia już w czasie pokoju stałych tego typu dowództw. Ostatecznie podczas mobilizacji zorganizowano tylko kilka Grup Operacyjnych, pozostałe zaś miały być tworzone zależnie od doraźnych potrzeb.
Trochę historii…
Za pierwszą „prawdziwą” grupę operacyjną (GO) można uznać oddziały podporządkowane w styczniu 1919 roku Dowództwu „Wschód” gen. Tadeusza Rozwadowskiego, utworzone do prowadzenia działań w Galicji Wschodniej. 1 marca 1919 roku Dowództwo to składało się już z pięciu GO (gen. Leśniewskiego, Zielińskiego, Romera, Kulińskiego i płk. Minkiewicza) liczących łącznie około 23 000 żołnierzy. Jednocześnie w marcu tego roku zaczęto tworzyć Fronty (Galicyjski, Litewsko-Białoruski), będące faktycznie odpowiednikami Armii, początkowo składające się z GO, w skład których z kolei wchodziły grupy bojowe. Przykładowo można podać, że Front Litewsko-Białoruski składał się z GO gen. Szeptyckiego i GO gen. Listowskiego. Podczas operacji zdobycia Wilna w kwietniu 1919 roku ta pierwsza GO dzieliła się na pięć zgrupowań, w tym m.in. podległe
gen. Mokrzeckiemu, ono z kolei podzielone zostało na grupę mjr. Zawistowskiego i grupę płk. Boruszczaka, z których to ostatnie dzieliło się na trzy podgrupy – płk. Ostrowskiego (dwa pułki i dwa bataliony piechoty, szwadron jazdy), ppłk. Adamowicza (dwa bataliony piechoty i szwadron kawalerii) oraz mjr. Bobiatyńskiego (batalion piechoty). Nie na darmo marszałek Piłsudski jeszcze w sierpniu 1920 roku narzekał – choć osobiście był winien pewnemu chaosowi w zarządzaniu – (…) na bezład, jaki panuje w dowodzeniu, jak w zorganizowaniu wojska i zażądałem od niego [gen. Sosnkowskiego], by stale i ustawicznie wpływał na usunięcie wszystkich grup, grupek, podgrup i nadgrup, przedgrup i zagrup, których pomimo moich starań zostawało jeszcze tak dużo (…). Z czasem ta mało klarowna organizacja była porządkowana, a GO przyjmowały charakter powoływanych tymczasowo związków, grupujących dwie lub więcej Wielkich Jednostek w celu wykonania konkretnego zadania operacyjnego. Taką „klasyczną” grupą była GO gen. Śmigłego-Rydza sformowana w ramach 3. Armii przed ofensywą na Kijów w kwietniu 1920 roku, w składzie: 1. DPLeg., 7. DP oraz 3. Brygady Jazdy, czy choćby GO gen. Jędrzejewskiego (4, 5 i 6. DP) i gen. Latinika (8 i 12. DP, 1 BJ) tworzące 6. Armię gen. S. Hallera. Jednocześnie podejmowano reorganizacje oddziałów kawalerii w wyższe jednostki (Dywizja Jazdy powstała w kwietniu 1920 roku), a ostatecznie także i w związki operacyjne – 2 lipca 1920 roku utworzono GO Jazdy gen. Sawickiego (1. DJ i 2. DJ) . Grupę tę rozwiązano wprawdzie 12 sierpnia, jednak już we wrześniu 1920 roku powołano Korpus Jazdy gen. Rómmla, również w składzie obu tych dywizji jazdy – co należy oceniać jako poważne osiągnięcie organizacyjne. Użycie określenia „korpus” było, jak na warunki polskie, ewenementem, tym trudniejszym do zrozumienia, że związek gen. Rómmla podlegał pod gen. Nowotnego, dowódcę… GO swojego nazwiska (w składzie: 9 i 13. DP oraz właśnie Korpus Jazdy), a więc korpus w tym wypadku potraktowano w hierarchii wojskowej niżej od grupy operacyjnej…
Reasumując – w polskiej sztuce wojennej okresu odzyskiwania niepodległości i walk o kształt granic nie wykrystalizowała się koncepcja posiadania utworzonych na stałe pośrednich między armiami a dywizjami dowództw operacyjnych (korpusów, grup operacyjnych). Przy ciągłych zmianach struktur dowodzenia oraz składów związków operacyjnych, a także niewielkiej liczbie jednostek podległych (z reguły w armii trzy-cztery dywizje piechoty, jedna brygada jazdy) uważano, że w tzw. „polskich warunkach” (duże przestrzenie, małe nasycenie oddziałami) lepszym wyjściem jest zapewnienie sobie elastyczności w postępowaniu. Przy braku odpowiedniej liczby wykwalifikowanych oficerów takie rozwiązanie – a właściwie brak rozwiązania – traktowano jako konieczność, do tego odpowiadającą zapatrywaniom marszałka Piłsudskiego, który nie lubił skomplikowanych w jego odczuciu struktur organizacyjnych. Powoływane GO nie miały na ogół stałych dowództw i sztabów, a jako zasadę przyjmowano, że dowódca jednostki wyznaczony na dowódcę GO wykorzystywał w dowodzeniu swój obecny sztab, w jakimś sensie osłabiając niestety dotychczas zarządzane oddziały. Przy takim podejściu sformowanie GO, dajmy na to z jednostek A, B i C, polegało na wyznaczeniu dowódcy A na dowódcę GO, który musiał sobie poradzić ze starymi (dowodzenie A) i nowymi (B i C) obowiązkami. W sytuacji, w której istniała konieczność przesunięcia jednostki A do innych zadań, a dodania do grupy jednostki D, trzeba było ponownie tworzyć organ dowodzenia GO poprzez wyznaczenie np. dowódcy B. Taki „awans” był oczywiście pewną nobilitacją, lecz w niełatwych warunkach wojennych powodował wzmożony stres i przeciążenie pracą. Dość dobitnie podsumował to w swoich wspomnieniach wielokrotny dowódca grup operacyjnych gen. Żeligowski: Pamiętam, że dowodząc dywizją codziennie ze strachem [podkreślenie P.H.] czekałem wyznaczenia mnie na dowódcę grupy. Miałem w sztabie jeden stary samochód. Jako dowódca grupy musiałem się nim oczywiście, posługiwać, a zastępca mój pozostawał bez żadnego środka lokomocji. To samo dotyczyło łączności, najgorsze zaś było to, że i szefa sztabu należało „awansować” na szefa grupy, a dywizja musiała sobie jakoś radzić (…) Organizacja [grup operacyjnych] była wprost naszą plagą, gdyż stwarzała nowe organizmy dowodzenia, nie dając ku temu żadnych środków (…) życzę naszej armii, aby w przyszłej wojnie nie posiadała dowódców grup z nagła oderwanych od swoich macierzystych oddziałów, z aparatem dowodzenia stwarzanym „we własnym zakresie”. Szczególnie te ostatnie słowa, napisane w roku 1930 okazały się prorocze…
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2016