Polski czołg A.D. 1939

 


Karol Rudy


 

 

 

Polski czołg A.D. 1939.

 

Oczekiwania a rzeczywistość

 

 

 

We wrześniu 1939 roku Wojsko Polskie dysponowało jedynie niewielką ilością  nowoczesnych wozów pancernych o dużej wartości bojowej. Zdecydowaną większość arsenałów stanowił bowiem sprzęt pomocniczy – gąsienicowe i kołowe pojazdy rozpoznawcze. A nawet i te nieliczne wartościowe czołgi zupełnie nie pasowały do roli, jaką wyznaczono im w polskiej doktrynie wojennej. Wojsko Polskie nie miało ani jednego czołgu średniego, którego mimo 20  lat monitów i analiz pozyskać się nie udało.

 
 

 


 
Na polach bitew II wojny światowej urzeczywistniała się idea, którą wybitni teoretycy wojsk pancernych sformułowali 20 lat wcześniej – czołg stał się uniwersalnym narzędziem walki. Czołgi takie jak: M4, Panzer-Kampfwagen IV czy T-34 były wozami zaliczanymi do klasy średniej, choć bardziej pasowałyby tu takie słowa jak klasa uniwersalna lub współcześnie: podstawowa. Wystarczająco silnie uzbrojone w armaty przydatne w różnych sytuacjach bojowych, zadawalająco opancerzone, odpowiednio szybkie, o dużych możliwościach jazdy terenowej, wyposażone w sprzęt łączności zewnętrznej, wreszcie posiadające duży potencjał modernizacyjny. Przydatne w ataku i obronie, pościgu i opóźnianiu, mogły być z powodzeniem użyte niemal w każdej bitwie. Jak już wspomniano, idea uniwersalnego czołgu średniego jest równie stara jak sama broń pancerna, ale uwarunkowania techniczne i finansowe  sprawiły, że trzeba było prawie trzech dekad rozwoju, by została w pełni urzeczywistniona. Także w II Rzeczypospolitej myślano o takim czołgu. Splot różnych okoliczności sprawił, że gdy we wrześniu 1939 roku wybuchła II wojna światowa, zabrakło go w rodzimych arsenałach. Zamiast tego Wojsko Polskie, a dokładniej jego broń pancerna, wychodziła w pole ze sprzętem jedynie lekkim, w większości przestarzałym, nie pasującym swymi warunkami technicznymi do oczekiwań dowódców wysokiego szczebla. Dominowały w Polsce pancerne wozy rozpoznawcze, a czołgów było niewiele ponad 300, z czego co trzeci to archaiczny Renault FT.


Samochód pancerny na gąsienicach
Teoretycznie nie było tak źle. Rajmund Szubański, w skądinąd niezwykle wartościowej książce „Polska broń pancerna 1939”, napisał nawet, że „pod względem liczby pojazdów pancernych Polska zajmowała wówczas siódme miejsce w świecie” [po ZSRR, Francji, Niemczech, Japonii, Wielkiej Brytanii i Włoszech], a liczba „pojazdów pancernych sięgała tysiąca, w tym 313 czołgów lekkich 7-TP, Vickers, Renault, 574 rozpoznawcze TK-3 i TKS oraz 100 samochodów pancernych Ursus i wz. 34”. Można w tym miejscu zaoponować, wskazując pewną nieścisłość, gdyż „pojazd pancerny” to dość pojemne słowo, które nawet Hiszpanii pozwala w takim układzie mierzyć się z Polską co do potencjału, nie wspominając o potędze takiej jak USA. Jest to jednak rzecz nieistotna, podobnie jak to, czy II Rzeczypospolita dzięki swemu gospodarczemu wysiłkowi miała możność stawiać się w pierwszej dziesiątce pancernych potęg świata czy też nie, skoro i tak graniczyła z potęgą pierwszą (ZSRR) oraz statystycznie trzecią (III Rzesza) w tej dziedzinie. Pozycja jej była więc niestety nie do pozazdroszczenia (ZSRR miał w pojazdach pancernych przewagę 23:1). Zasadniczą kwestią jest natomiast ustalenie, czy można podstawowy wóz pancerny Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku, czyli pojazdy rodziny TK (różnie przed wojną i po niej oznaczane jako  TK-3, T.K. 3., TKS, T.K., TK-S czy też T.K.S. – do 1939 roku dominuje pisownia z kropkami) w ogóle zaliczać do czołgów, choć oczywiście były to pojazdy pancerne.

Tankietka – słowo wywodzące się z języka angielskiego (tankette), określające niewielki, bardzo słabo opancerzony, bezwieżowy pojazd, uzbrojony przeważnie w broń maszynową umieszczoną w kadłubie. Nazwa pochodząca z okresu międzywojennego, modna w ZSRR, ale i w Polsce stosowana wówczas w języku potocznym, choć nie mająca w wojsku statusu nazwy oficjalnej. Idea tankietki jest nierozerwalnie związana z brytyjską koncepcją w pełni zmechanizowanego pola walki, którą to w latach 20. XX wieku forsowali wizjonerzy z płk. Johnem Fullerem na czele. Dzięki zapałowi takich ludzi jak mjr Gifford Le. Q. Martel w połowie owej dekady zaczęły powstawać pierwsze tankietki – jedno i dwuosobowe. Tankietka nie była czołgiem – był to lekko opancerzony, odkryty od góry pojazd, którego funkcją był przede wszystkim transport żołnierza i jego uzbrojenia na pole bitwy, ewentualnie można ją było wykorzystać na polu walki jako samobieżną tarczę chroniącą człowieka przed ogniem karabinowym i odłamkami granatów. Już sama nazwa – tankietka – swoiste zdrobnienie słowa tank (czołg) wskazuje na rozróżnienie tej konstrukcji od klasycznych wozów bojowych. Czasem spotkać się można i z innym wymownym określeniem – półczołg. Tankietki zagościły w armii  brytyjskiej w drugiej połowie lat 20., głównie za sprawą modelu Carden-Loyd Mk VI – pojazdu tyleż bojowego, co transportowego. „Model szósty” okazał się na przyszłe nieszczęście wielu pancerniaków, zwłaszcza włoskich i polskich, także wielkim sukcesem komercyjnym i eksportowym, gdyż Carden-Loyd Mk VI sprzedano do wielu krajów. W kilku z nich na bazie tej tankietki zaprojektowano własne pojazdy, takie jak polska seria TK, włoska CV czy radzieckie T-27. W Polsce lat 20. XX wieku do pojazdów takich jak tankietki podchodzono z dużą rezerwą. W armii na podstawie analiz opracowywanego za granicą sprzętu pancernego oraz na bazie doświadczeń z wojny z bolszewikami przeważało wówczas  przekonanie, że jedynie czołg średni spełnia wymagania taktycznotechniczne na rasowy wóz bojowy pola walki. Czołgi takie, zresztą jako jedyny na świecie, produkował koncern Vickers i Wojsko Polskie czyniło starania o pozyskanie takich konstrukcji. Ostatecznie jednak do zakupu czołgów tego rodzaju dla jednego batalionu nie doszło. Zamiast tego arsenały zasilono dużą partią nowych, półgąsienicowych samochodów pancernych oraz właśnie tankietkami Carden-Loyd Mk VI, kupionymi w roku 1929 w liczbie 10 sztuk. Chcąc rozwijać własny przemysł oraz licząc się z poważnymi ograniczeniami budżetowymi, związanymi ze światowym kryzysem gospodarczym, postawiono na rozwój tankietek, od 1931 roku podejmując ich seryjną produkcję w wariancie TK-3. Jak już wspomniano, tankietki przez wielu nie były uznawane za czołgi i z sądem tym można się zgodzić. Wedle autorów książki „Wrzesień 1939. Pojazdy Wojska Polskiego” (A. Jońca, R. Szubański, J. Tarczyński, Warszawa 1990): „warto w tym miejscu zaznaczyć, że choć wojsko traktowało te pojazdy jako czołgi rozpoznawcze, z braku innych wozów, to nigdy ani w świadomości konstruktorów, ani dowódcy broni pancernej płka inż. Tadeusza Kossakowskiego, który był inicjatorem budowy, czołgami nie były. Były projektowane jako opancerzone transportery broni maszynowej, z których można było prowadzić ogień”. W podobnym duchu jeszcze w roku 1938 wypowiedział się jeden z oficerów Broni Pancernych, płk Stanisław Rola- Arciszewski: „wprawdzie w pracy rozpoznawania używa się tankietek /T.K./, jak lekkiej kawalerii, ale do poważnego boju ani ich, ani ich odpowiedników na kołach – samochodów pancernych – używać się nie powinno. Ale „prawdziwe” czołgi, to zaczynają się właściwie od czołgów lekkich”. Tak właśnie już w latach 30. XX wieku postrzegano tankietki – jako gąsienicowe samochody pancerne. Nie jako transportery broni maszynowej, gdyż taką funkcję przypisali im wprawdzie ich brytyjscy twórcy, potem jednak zadania lekkich tankietek zostały rozszerzone, choć konstrukcyjnie nie było ku temu żadnych przesłanek. Kontrargumentem może być tu jednak sama nazwa wozów rodziny TK, której używano w Wojsku Polskim: „czołg rozpoznawczy”.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW Numer Specjalny 4

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter