Polskie niszczyciele na Morzu Śródziemnym 1940-1944

Polskie niszczyciele na Morzu Śródziemnym 1940-1944

Mariusz Borowiak

 

Polskie okręty do działań bojowych na Morzu Śródziemnym wchodziły stopniowo od 1940 r. Najpierw pojedynczo, później zazwyczaj w liczbie kilku jednostek, ale do 1944 r. niszczyciele i okręty podwodne PMW były na tym obszarze zawsze obecne, wyjątkowo skutecznie walcząc z okrętami floty niemieckiej i włoskiej oraz ich lotnictwem.

Z Morzem Śródziemnym polscy marynarze zetknęli się krótko na początku II wojny światowej, gdy niszczyciel ORP Błyskawica eskortował z Liverpoolu brytyjski transportowiec z zaopatrzeniem wojennym dla walczącej jeszcze Polski (planowano rejs przez Morze Śródziemne ku Morzu Czarnemu i Rumunii). Ostatecznie plan został przerwany przez Brytyjczyków w Gibraltarze 22 września 1939 r., bo nie było już szansy, by pomoc dotarła na czas. Po nieudanej misji Błyskawica powróciła do Wielkiej Brytanii.

Akwen nabrał szczególnego znaczenia w drugiej połowie 1940 r., gdy po napaści wojsk niemieckich została pokonana Francja, a do wojny na lądzie, wodzie i w powietrzu u boku III Rzeszy przystąpiły Włochy. Od pierwszych miesięcy konfliktu przez Cieśninę Gibraltarską wiodły szlaki zaopatrzeniowe frachtowców i zbiornikowców ku Egiptowi, Kanałowi Sueskiemu oraz obszarom Bliskiego i Środkowego Wschodu (gdzie znajdowały się cenne roponośne złoża), a nawet dalej – ku Oceanowi Indyjskiemu. Opanowanie tych obszarów przez Berlin i Rzym miałoby dla aliantów w trakcie wojny tragiczne następstwa. Malta była najważniejszym punktem oporu ich sił na Morzu Śródziemnym, stanowiąc wysuniętą bazę dla okrętów i lotnictwa, które mogły zagrozić zaopatrywaniu przez państwa Osi wojsk w Afryce Północnej.

ORP Garland cacko, nie okręt”

W ramach umowy morskiej i protokołu międzyrządowego Polski i Wielkiej Brytanii z 18 listopada 1939 r. Royal Navy wyraziła zgodę na wypożyczenie PMW okrętów. Kilka tygodni później – 20 stycznia 1940 r. – adm. sir Dudley Pound, Pierwszy Lord Morski i szef Sztabu Royal Navy, w rozmowie z kontradm. Jerzym Świrskim, szefem KMW w Londynie, obiecał przydzielić pierwszy niszczyciel, a w niedalekiej przyszłości kolejne dwa okręty tej samej klasy. 3 maja 1940 r. w Valletcie podniesiono polską banderę na okręcie o nazwie Garland, który wchodził nominalnie w skład zespołu Floty Śródziemnomorskiej, ale od 11 października 1939 r. znajdował się w remoncie w stoczni na Malcie. Był to niszczyciel zupełnie inny od tych znanych naszym marynarzom, dlatego przeszkolenie i należyte zaznajomienie się ze sprzętem musiało potrwać nieco dłużej. I chociaż nazajutrz po uroczystościach okręt po raz pierwszy wyszedł w morze, to remont przeciągnął się do końca tego miesiąca. 16 maja Garland w towarzystwie krążownika Calypso, który stanowił eskortę dla niegotowego do służby niszczyciela, wyszedł do Aleksandrii w Egipcie, gdzie maltańscy specjaliści przez kolejne dni usuwali ostatnie usterki i dokonywali szybkich napraw w centrali i maszynowni. Zapewne szkolenie załogi Garlanda przebiegałoby prościej i szybciej, gdyby na okręcie pozostało przynajmniej kilku członków dotychczasowej brytyjskiej załogi, aby przekazać swoją fachową wiedzę nowej załodze. O to jednak nikt się nie postarał i miało to nieprzewidziane konsekwencje z powodu poważnego problemu technicznego, z którym długo nie można się było uporać. Wyjściom w morze okrętu towarzyszyły niekończące się kłopoty z systemem kierowania ogniem. Na Garlandzie polscy artylerzyści po raz pierwszy mieli styczność z dalocelownikiem, ale problemy sprawiał przede wszystkim konżugator – mechaniczne urządzenie wypracowujące dane do strzelań po wprowadzeniu danych o celu (kąt, odległość, prędkość, oraz uwarunkowania meteorologiczne związane z nastawieniem celownika, odchyleniem toru pocisku itd.). Trudności z artylerią sprawiły, że jeszcze w pierwszych dniach czerwca Garland nie był całkowicie sprawny do pełnienia służby, choć formalnie 9 czerwca zakończono szkolenie załogi i odbyto rejsy ćwiczebne ze strzelaniami włącznie. Dzień później Włochy wypowiedziały wojnę aliantom i w nowej sytuacji niszczyciel niezwłocznie wyznaczono do służby bojowej, choć Garland w razie spotkania z wrogim okrętem był niemal bezbronny. W niezrozumiały dla Polaków sposób, mimo prawidłowego wprowadzania danych do przeliczników artyleryjskich podczas strzelań ćwiczebnych, salwy czasem padały o kilka tysięcy metrów za daleko, innym razem zaś pakowały się do wody tuż przy burcie. Brytyjski oficer łącznikowy kpt. mar. Patterson uważał, że problemy z wyszkoleniem wynikają z braku umiejętności polskich oficerów, co nie było prawdą. Winą za ten stan rzeczy Brytyjczyk obciążał dowódcę Garlanda kmdr. ppor. Antoniego Doroszkowskiego, zastępcę dowódcy kpt. mar. Zbigniewa Wojewódzkiego oraz I oficera artylerii por. mar. Michała Różańskiego. W końcu jego uwagi trafiły do brytyjskich admirałów Floty Śródziemnomorskiej, aż wreszcie o wszystkim dowiedział się kontradm. Świrski.

7 czerwca 1940 r. szef KMW odwołał Doroszkowskiego ze stanowiska i przeniósł go do rezerwowej grupy oficerów. Zawieszono w czynnościach również Wojewódzkiego i Różańskiego. Ci dwaj oficerowie zdaniem Cunninghama (zgodnie z zarzutami Pattersona) ponosili główną winę za złe funkcjonowanie artylerii na Garlandzie.Na dowódcę okrętu wyznaczono kmdr. ppor. Konrada Namieśniowskiego, który nie przejął okrętu od Doroszkowskiego, ponieważ dowódca rejonu Morza Śródziemnego uznał, że zmiana może nastąpić dopiero po powrocie Garlanda do Anglii, co nastąpiło dwa miesiące później.Szef KMW wydał też polecenie, aby tymczasowo obowiązki zastępcy dowódcy i I oficera artylerii przejęli por. mar. Wacław Fara i ppor. mar. Józef Bartosik. Tymczasem polskim artylerzystom w końcu udało się znaleźć powód niesprawności, ale nie wpłynęło to na zmianę decyzji Świrskiego o zawieszeniu w obowiązkach trzech oficerów. Wyszło na jaw niedbalstwo maltańskich stoczniowców – przyczyną problemów na okręcie okazał się bowiem pozostawiony przez jednego z robotników drut w przekładni (zębatce) przekaźnika artyleryjskiego i to on powodował rozrzut salw. Do dziś nie wiadomo, czy był to przypadek zwykłej nieuwagi czy też sabotaż.

Zanim rozwiązano problem z artylerią, Garland zdążył wykonać kilka misji eskortowych. Pomiędzy 12 a 19 czerwca otrzymał zadanie osłony konwoju złożonego z czterech dużych transportowców wyładowanych wojskiem i bronią, zmierzających z Cypru do Hajfy. Podczas wypełniania tego zadania poinformowano dowódcę o zwiększonej aktywności włoskich okrętów podwodnych. 15 czerwca wykonano atak, zrzucając pięć bomb głębinowych na wykryte przez azdyk niepewne echo. Ze względu na zmrok nie udało się stwierdzić rezultatu. Po wykonaniu zadania Garland kontynuował ochronę konwoju. Od 20 do 26 czerwca eskortował również inne jednostki na trasie Aleksandria – Port Said – Hajfa – Famagusta i z powrotem. Szczęśliwie nie napotkano włoskich samolotów bombowych. O skuteczności naprawy załoga Garlanda przekonała się dopiero w trakcie kolejnego rejsu, gdy niespodziewanie doszło do walki z włoskim lotnictwem. Było to w dniach 26-30 czerwca, kiedy nasz okręt towarzyszył podczas wypadu zespołu brytyjskiej floty (ku Cieśninie Dardanelskiej) krążownikom 3. Eskadry: Capetown i Caledon. Dodatkową osłonę zapewniały im niszczyciele Nubian, Mohawk i Vampire. Prawdopodobnie Anglicy, wyznaczając Garlanda do tej akcji, nie wierzyli w pełną gotowość bojową jego załogi. Po niesprawiedliwej opinii Pattersona, która dotarła do jego przełożonych, postanowiono w czerwcu i lipcu nie wysyłać Garlanda samodzielnie do walki przeciw włoskiej flocie. Wyznaczono go jedynie do służby konwojowej. Istniał jeszcze jeden powód niewciągania okrętu do bezpośrednich starć z Włochami. Garland stanowił część sił brytyjskich, co w konsekwencji oznaczało branie udziału w walkach z flotą włoską. Tymczasem Polska formalnie aż do 12 czerwca 1941 r., gdy ogłoszono deklarację 14 państw o prowadzeniu wojny z Niemcami i Włochami, nie znajdowała się w stanie wojny z Włochami.

 Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1-2/2022

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter