Powojenne holenderskie krążowniki
Wojciech Zawadzki
W jednym z poprzednich numerów MSiO opisaliśmy historię powstania i służby ostatnich holenderskich niszczycieli. Tym razem przyjrzymy się bliżej ostatniej zbudowanej w tym kraju parze krążowników.
Druga wojna światowa przyniosła sporo zmian w taktyce wojny morskiej, co miało wpływ na planowanie dalszej rozbudowy większości marynarek wojennych. Efektem był koniec ery ciężkich okrętów artyleryjskich, w tym głównie pancerników. Floty oceaniczne stawiały na lotniskowce, w tych mniejszych zaś największe w składzie zespołów okrętowych miały być krążowniki lekkie lub przeciwlotnicze. Wokół krążowników, które często stawały się okrętami dowodzenia, tworzono także zespoły eskortowe z zadaniami albo ochrony lotniskowców, albo zwalczania sił przeciwnika, w tym przede wszystkim lotnictwa i okrętów podwodnych.
Holandia, która po wyzwoleniu kraju spod niemieckiej okupacji musiała odbudowywać swoją flotę ze względu na posiadane terytoria zamorskie, zdecydowała się właśnie na opisany wyżej model, planując wcielenie do służby maksymalnie trzech lotniskowców oraz zbudowanie silnych zespołów eskortowych składających się z krążowników lekkich, niszczycieli i fregat.
Niechciane okręty
Historia budowy interesujących nas w tym artykule okrętów rozpoczęła się jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej. Holandia, pozostająca w tym czasie jedną z potęg kolonialnych, borykała się ze sporymi problemami z właściwą rozbudową floty, która mogłaby chronić jednocześnie i metropolię, i tereny zamorskie. Strategiczne znaczenie dla gospodarki holenderskiej miało przede wszystkim utrzymanie kontroli nad terytorium Indii Wschodnich, które znalazły się w polu zainteresowania prężnie rozwijającej się Japonii. Problemy floty ciągnęły się tak naprawdę jeszcze od okresu sprzed wybuchu pierwszej wojny światowej, gdy nie udało się zrealizować ambitnego, ale i niezwykle kosztownego programu budowy nowych okrętów. Najpierw wybuchła Wielka Wojna, a po niej przyszły ciężkie czasy dla gospodarki i wdrażane w życie pomysły cięć w planach modernizacji floty – w tym m.in. W 1922 r. wstrzymanie budowy czterech nowych krążowników. W tym czasie okręty tej klasy były praktycznie najwartościowszymi jednostkami obsadzonymi przez holenderskich marynarzy. Mowa w sumie tylko o trzech okrętach. Budowę dwóch z nich rozpoczęto jeszcze w 1916 r., a dokończono nie bez problemów dopiero w latach 1925-1926. Były to lekkie krążowniki Java i Sumatra o wyporności ponad 8000 t, uzbrojone w dziesięć armat kalibru 149 mm. Po fiasku dyskusji o budowie czterech krążowników w 1922 r. do sprawy powrócono na początku następnej dekady. Skromne fundusze przyznane na armię w czasie ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego pozwoliły na zbudowanie trzeciego krążownika. W latach 1933-1936 powstała jednostka nieco większa od wcześniejszej pary, ale również uzbrojona w armaty kalibru 149 mm (tym razem tylko siedem). Okręt otrzymał nazwę De Ruyter. Istniały co prawda jeszcze dwa okręty obrony wybrzeża, oba jednak w drugiej połowie lat 30. XX w. były całkowicie przestarzałe.
Przedstawiając kulisy narodzin projektu bohaterów tego artykułu, czyli kolejnej planowanej pary lekkich krążowników, trzeba wspomnieć choć w kilku zdaniach o działaniach ówczesnego holenderskiego ministra obrony Laurentiusa Nicolaasa Deckersa (pełnił funkcję w latach 1929-1935). W 1930 r. poparł on program modernizacji floty, jednak w parlamencie przyznane fundusze znacznie okrojono i starczyły na budowę tylko jednego, wspomnianego De Ruytera. Sprawa budowy krążowników była dla Holandii istotna z punktu widzenia przyjętej strategii działań obronnych terytoriów zamorskich. Zakładano bowiem, że dopóki na Dalekim Wschodzie działać będą silne zespoły brytyjskiej Royal Navy, to Holendrom do obrony własnych interesów wystarczą szybkie lekkie krążowniki.
Próby zamówienia pary nowoczesnych krążowników w bardzo wielu opracowaniach są traktowane jako chęć pozyskania w ten sposób zamienników dla Javy i Sumatry, które przecież pozostawały w służbie ledwie od połowy lat 20. XX w. Taka interpretacja nie jest do końca zgodna z intencjami Deckersa. Otóż on sam widział to nieco inaczej: W przedstawionym harmonogramie budowy pomyślałem jednak, że powinienem wziąć pod uwagę możliwość wcześniejszej wymiany jednego z krążowników budowanych od 1916 r. Koniec służby jednego z nich wyznaczono początkowo na 1938 r., jest jednak całkiem możliwe, że taka wymiana nie będzie konieczna przed 1940 r. Tak też się stało, wspomniane jednostki nie wymagały wymiany, tym niemniej kontynuowano przedsięwzięcia mające na celu doprowadzenie do zarezerwowania w budżecie środków i zamówienia dwóch nowych krążowników.
Plan Deckersa formalnie położył podwaliny pod przyszłe, powojenne krążowniki De Zeven Provinciën i De Ruyter. Jednak w 1935 r., gdy minister ustępował ze stanowiska, nie było to jeszcze oczywistością, ponieważ pojawiały się co i rusz nowe pomysły, jak „lepiej” wydać przeznaczone na nowe krążowniki fundusze. Najpoważniejsza kontrpropozycja zakładała zamówienie zamiast nich samolotów potrzebnych do obrony metropolii. Taką opcję przedstawiono w przygotowanym dla parlamentu raporcie z 1936 r. Publikacja dokumentu i rozpoczęcie nad nim dyskusji w parlamencie zbiegły się ze zmianami oceny sytuacji na świecie. Szybka rozbudowa sił zbrojnych Niemiec i ekspansja Japonii na Dalekim Wschodzie studziły zapały do wprowadzania cięć w budżecie obronnym, mimo nadziei na uniknięcie kolejnej „poważnej” wojny dzięki deklarowaniu neutralności. Wcześniejsze sugestie o budowie krążowników „na wymianę” nie ułatwiały jednak przeforsowania zamówienia na nowe okręty. Na przykład premier i minister obrony Hendrikus Colijn 15 grudnia 1936 r. W trakcie obrad parlamentu w sprawie budżetu na 1937 r. stwierdził, że: Nie ma w tej chwili potrzeby decydowania o zastępowaniu tego, co istnieje (…). Wymiana będzie ustalona w odpowiednim czasie, ale jeśli weźmie się pod uwagę 20-letnią żywotność krążownika po jego zbudowaniu, to do sprawy można wrócić dopiero w 1942 i 1943 r.Premier dodał jednak, że tego terminu wymiany nie można przegapić. Ten etap dyskusji okazał się decydujący dla faktu, że para nowych krążowników nie została zbudowana przed napaścią Niemiec na Holandię.
W związku z coraz bardziej agresywnymi poczynaniami Japonii na Dalekim Wschodzie do tematu powrócono w 1938 r. Powołano specjalną komisję parlamentarną, która ponownie zajęła się sprawami rozwoju floty. Brano pod uwagę kilka różnych wariantów okrętów, w tym m.in. budowę dwóch krążowników lekkich, cały czas określanych jako zamienników dla będącej w służbie starszej pary. Lewica cały czas starała się zablokować to zamówienie, twierdząc, że nie dojdzie do wymiany, tylko zwiększenia liczby posiadanych jednostek tej klasy do pięciu. Jej przedstawiciele mieli rację, mimo bowiem zaprzeczeń kolejnego ministra obrony, Jannesa van Dijka, sztab floty ocenił, że na razie nie ma powodów do wycofania Javy i Sumatry. Tym razem jednak batalia parlamentarna o nowe okręty się udała i wydano zgodę na zamówienie dwóch nowych krążowników, a w budżecie przeznaczono na nie kwotę do 20 mln guldenów, później zwiększoną do 30 mln. W czerwcu 1938 r. minister van Dijk podpisał kontrakty z dwoma stoczniami; każda dostała zamówienie na jeden okręt. Krążowniki miały wejść do służby odpowiednio w lutym i maju 1942 r.
Projekt wyjściowy
Okręty zostały zaprojektowane przez zespół konstruktorów, którym kierował Ir. G. Hooft, szefa biura stoczniowego marynarki wojennej. Co ciekawe, pierwsze prace koncepcyjne nad jednostkami rozpoczęły się już w 1936 r. i gdy podpisywano kontrakty ze stoczniami, dokumentacja była już na ukończeniu, co więcej – trwało także zamawianie pierwszych surowców niezbędnych do rozpoczęcia prac na pierwszej pochylni. Projekt stanowił rozwinięcie krążownika De Ruyter. W tej pierwotnej konfiguracji zaplanowano jednostki o długości 185,7 m, szerokości 17,5 m i maksymalnej wyporności 10 795 t. Załoga miała liczyć 475 osób. Początkowo okręty zamierzano uzbroić w osiem armat kalibru 150 mm, rozmieszczonych w czterech wieżach, których wyprodukowanie zlecono tradycyjnie szwedzkiemu Boforsowi. W trakcie prac nad wieżami okazało się, że oszczędności na masie można wykorzystać na dołożenie w dwóch wieżach trzeciej armaty, tym samym ich liczba na każdym krążowniku wzrosła do dziesięciu. Pozostałe uzbrojenie miało składać się z trzech dwulufowych wież z armatami przeciwlotniczymi kalibru 40 mm i sześciu wyrzutni torpedowych. Na śródokręciu wygospodarowano miejsce na dwie katapulty dla samolotów. Napęd o mocy 78 tys. KM miał gwarantować prędkość maksymalną 32 w.
W dokumentach budżetowych jednostki zapisano jako: Krążownik 1938 zamówiony w stoczni Schiedam Wilton Fijenoord i Krążownik 1939 zamówiony w stoczni Rotterdamsche Droogdok Maatschappij. Tak się jednak złożyło, że prace na pochylni rozpoczęto wcześniej przy tym drugim, a za oficjalną datę położenia stępki uznano 19 maja 1939 r. Stępkę pod pierwszego bliźniaka położono dopiero 5 września 1939 r., po zwolnieniu się miejsca na odpowiednio długiej pochylni. W tym samym czasie dla okrętów wybrano nazwy i tak Krążownik 1938 po zbudowaniu miał otrzymać nazwę De Zeven Provinciën, natomiast Krążownik 1939 – Kijkduin. W 1940 r. zdecydowano się na zmianę nazwy tego drugiego na Eendracht.
W maju 1940 r., po wkroczeniu Niemiec do Holandii, oba budowane kadłuby znajdowały się w różnych stadiach budowy. Stan ukończenia De Zeven Provinciën szacowano na 25 proc., Eendracht zaś – na 12 proc. Niemcy szybko podjęli decyzję o kontynuowaniu budowy obu okrętów. Przemianowano je odpowiednio na KH-1 i KH-2 (oznaczenie to skrót od „Kreuzer Holland”, czyli krążownik holenderski). Uznano ponadto, że projekt wymaga drobnych korekt, a najważniejszą zmianą był nowy kształt dziobu. Według niemieckich specjalistów prosty dziób w złych warunkach hydrometeorologicznych przyjmował za dużo wody, dlatego został podniesiony i trzymał wznos, co zwiększyło pełną długość krążownika o 1,62 m. Plany zmodyfikowano ostatecznie tylko dla KH-1, który miał zostać okrętem szkolnym. Ponieważ artyleria główna nie została dostarczona przez Boforsa (gotowe wieże zamontowano na szwedzkich krążownikach typu Tre Kronor), wybór padł na niemieckie analogiczne dwudziałowe wieże przygotowane dla anulowanych krążowników typu M. Z kolei KH-2 miał otrzymać działa jeszcze innej jednostki, najprawdopodobniej uszkodzonego starego pancernika. Na obu kadłubach teoretycznie kontynuowano budowy, jednak cel postawiony przez Kriegsmarine – wcielić obie jednostki do służby w 1942 r. – był absolutnie nie do zrealizowania. Brakowało materiałów, dodatkowo holenderscy stoczniowcy celowo opóźniali prace.
Gdy nieuchronnie zbliżał się termin alianckiej inwazji na okupowana Francję, Niemcy już wiedzieli, że oba okręty nie zostaną ukończone. W związku z tym zdecydowali, że w wigilię Bożego Narodzenia 1944 r. kadłub KH-1 zostanie zwodowany i zatopiony jako element blokady portu. Na szczęście zabrakło determinacji w przeprowadzeniu tego planu (choć wigilijne wodowanie przeprowadzono) i oba kadłuby przetrwały na stoczniowych pochylniach do kwietnia 1945 r. i ostatecznego uwolnienia Holandii spod okupacji.
Całkiem nowy projekt
Holenderska flota odzyskała oba kadłuby niedokończonych krążowników i w zasadzie od razu zapadła decyzja o ukończeniu na nich prac. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę utratę wszystkich trzech jednostek tej klasy podczas wojny. Już w czerwcu 1945 r. stocznie otrzymały polecenie zakonserwowania kadłubów, przeprowadzenia ich gruntownej inspekcji oraz sporządzenia raportów. Minister marynarki wojennej 18 grudnia 1946 r. oficjalnie zatwierdził prace mające na celu dokończenie budowy obu jednostek, wyznaczając termin ich przekazania do służby na 1948 r.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9-10/2020