Powrót przeciwlotniczego Boforsa

Powrót przeciwlotniczego Boforsa

Michał Mackiewicz
Emilia Jastrzębska

 

We wrześniu 1939 r. mieliśmy ich ponad 300. To najprawdopodobniej właśnie one odpowiadały za największą liczbę zestrzelonych maszyn Luftwaffe. Armaty przeciwlotnicze kal. 40 mm, bo o nich mowa, opracowane zostały w szwedzkich zakładach zbrojeniowych Bofors Aktiebolaget. Przyjęto je do uzbrojenia w drugiej połowie lat 30. ubiegłego wieku w ramach procesu modernizacji Wojska Polskiego. Licencyjną produkcję uruchomiono w Starachowicach i Rzeszowie. Jedna z takich armat właśnie wróciła do kraju. Będzie eksponowana w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego (MWP).

Umowę na dostawę 60 armat 40 mm L/60 dla wojsk lądowych wraz z licencją na ich produkcję podpisano ze Szwedami na początku 1936 r. Nie był to pierwszy kontrakt z sąsiadem zza morza, dwa lata wcześniej kupiliśmy bowiem kilka podwójnie sprzężonych przeciwlotniczych armat kal. 40 mm z przeznaczeniem dla okrętów nawodnych Marynarki Wojennej. Lądową wersję armaty produkowano w Polsce w dwóch wariantach – ruchomej i półstałej. „40 mm armata przeciwlotnicza wzór 36” osadzona była na czterokołowym podwoziu, a do jej holowania służył ciągnik C2P – dzięki temu była ona dobrze dostosowana do jazdy w terenie. Z kolei „40 mm armata przeciwlotnicza wzór 38” posiadała podwozie dwukołowe, na którym można ją było przetaczać, ale jej możliwości jazdy terenowej oraz dalekich marszów były dużo mniejsze.

            W grudniu 1936 r. na posiedzeniu Komitetu do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu zaplanowano wystawienie 51 6-działowych baterii armat przeciwlotniczych kal. 40 mm i 15 4-działowych – w sumie 366 armat dla obrony przeciwlotniczej wojsk operacyjnych. Ponadto zamierzano sformować 136 2-działowych plutonów dla obrony kraju (272 armaty). Dawało to łącznie 638 armat kal. 40 mm. Ze względów finansowych projektu tego nie udało się jednak zrealizować i we wrześniu 1939 r. posiadaliśmy zaledwie połowę armat z pierwotnie planowanego etatu[1]. Szacuje się, że 148 armat wz.36 znalazło się w bateriach przydzielanych do dywizji piechoty (4-działowa bateria typu A) i brygad kawalerii (2-działowa bateria typu B). Pozostałe, ruchome i półstałe, zostały sformowane w plutony, które przeznaczono do ochrony wojskowych lotnisk i fabryk zbrojeniowych oraz defensywy przeciwlotniczej kraju (plutony wojskowe OPL).

            Wartość bojowa armat przeciwlotniczych systemu Boforsa była bardzo wysoka, o czym świadczą relacje uczestników kampanii wrześniowej. Doskonałą laurkę wystawił im m.in. płk dypl. Włodzimierz Juliusz Ludwig, od 1 września 1939 r. dowódca Obrony Przeciwlotniczej Kraju: Lotnictwo niemieckie bombardowało z najrozmaitszych pułapów: od bardzo wysokich (ponad 6000 m) do bardzo niskich (100 m). Zasadniczo wyraźnie unikało ognia 40 mm, który był najskuteczniejszy; wyraźnego unikania ognia 75 mm nie stwierdziłem. […] Sprzęt 40 mm okazał się pod każdym względem bez zarzutu. Nawet pracując bez dalmierzy, sprzęt ten był dla nieprzyjaciela bardzo niebezpieczny; oceniam, że 80% strat, które nieprzyjaciel poniósł od ognia art. plot, zawdzięczamy temu sprzętowi. Okazał się bardzo skuteczny w strzelaniu do samolotów nurkujących, zwłaszcza w momencie gdy samolot wychodzi z nurkowania, a więc, niestety, już po wyrzuceniu bomby. Sprzęt 40 mm sięga skutecznie tylko do 2000 m, samoloty więc na wyższych pułapach miały zupełną swobodę ruchu. Mimo że część obsług sprzętu 40 mm miała bardzo krótkie, niewystarczające przeszkolenie, praca obsług musi być dobrze oceniona. Sprzęt jest w obsłudze łatwy i szybko następuje mechanizacja ruchów. Niespodziewanie dobrze strzelały obsługi fabryczne złożone z krótko szkolonych (4 tygodnie) robotników. W praktyce okazało się, że obserwacja smugi jest dużo łatwiejsza, jeżeli pojedyncze działa są szeroko rozstawione (przynajmniej 150-200 m). Sprzętu 40 mm mieliśmy za mało[2].

            Armata wz.36 miała zamek automatyczny, klinowy pionowy, uruchamiany krótkim odrzutem lufy. Wyposażono ją w hydrauliczno-sprężynowy oporopowrotnik. Szybkostrzelność teoretyczna sięgała 120 strz./min, praktyczna 40-60 strz./min. Zapewniono możliwość szybkiej wymiany lufy. Armatę zasilano z 4-nabojowego ładownika wkładanego do donośnika od góry. Z lewej strony komory zamkowej znajdowała się dźwignia przeładowania służąca do wprowadzenia pierwszego naboju do komory nabojowej. Po strzale łuska wyrzucana była do przodu za pośrednictwem koryta odprowadzającego. Armatę montowano na czterokołowym podwoziu (łoże dolne) z dwoma ramionami rozstawianymi na stanowisku bojowym. Do celowania służyły dwa celowniki refleksyjne, które obsługiwane były przez celowniczych wysokości i kierunku (siedzieli na siodełkach po obu stronach armaty); celowniki sprzęgnięte były z przelicznikiem, za pośrednictwem którego wprowadzano dane dotyczące prędkości celu i odległości rzeczywistej (do jej określenia używano dalmierza), kursu, kąta nurkowania oraz poprawki wtórne. Kąt ostrzału w płaszczyźnie poziomej 360°, pionowej od –5 do +90°. Masa bojowa i marszowa armaty wz.36 była jednakowa i wynosiła 2 tony. Jednostka ognia – 200 nabojów. Obsługa składała się z 9 żołnierzy, w tym dwóch kierowców ciągników C2P, z których jeden holował armatę, a drugi przyczepę amunicyjną.

 

[1] Wacław Stachiewicz, Szef Sztabu Głównego WP, szacował ich liczbę na 306 szt. (W. Stachiewicz, Wierności dochować żołnierskiej: przygotowania wojenne w Polsce 1935-1939 oraz kampania wrześniowa 1939 w relacjach i rozważaniach szefa Sztabu Głównego i szefa Sztabu Naczelnego Wodza, Warszawa 1998, s. 269). Z kolei Andrzej Konstankiewicz podał następujący stan armat przeciwlotniczych z sierpnia 1939 r.: 158 armat wz.36 i 164 wz.38; A. Konstankiewicz, Broń strzelecka i sprzęt artyleryjski formacji polskich i Wojska Polskiego w latach 1914-1939, Lublin 2003, s. 266.

[2] W.J. Ludwig, Polska artyleria przeciwlotnicza w wojnie obronnej 1939 r., oprac. Mieczysław Lipiński i Zbigniew Moszumański, w: „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, R. 5, nr 4 (2004), s. 174.

Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 1/2017

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter