Prawda o Obronie Wybrzeża 1939?


Tymoteusz Pawłowski


 

 

 

 

Prawda o Obronie Wybrzeża 1939?

 

 

 

Obrona polskiego Wybrzeża w 1939 r. rozpoczęła się od „ucieczki” dywizjonu kontrtorpedowców, a zakończyła się kapitulacją Helu. Może wydawać się więc działaniem niesatysfakcjonującym. Ale czy na pewno?

 

 

Dostęp do morza Rzeczpospolita uzyskała w lutym 1920 r., na skutek decyzji podjętej niemal rok wcześniej na konferencji wersalskiej. Warto przypomnieć, że sformułowanie Woodrowa Wilsona o dostępie do morza dla państwa polskiego zawierało passus: should be assured a free and secure access to the sea, a ów „ewentualny wolny i bezpieczny akces do morza” był interpretowany także jako umiędzynarodowienie dolnego odcinka Wisły, a polskim portem „morskim” miał być Tczew. Uzyskanie bezpośredniego dostępu do morza było więc bezspornym polskim sukcesem dyplomatycznym, nawet jeśli na wąskim odcinku wybrzeża nie było żadnego większego portu, a komunikacja była możliwa jedynie przez Wolne Miasto Gdańsk. Państwo Polskie jednak dość szybko zbudowało nowy port w Gdyni, co zresztą w latach 30. XX wieku doprowadziło do kryzysu gospodarczego w Gdańsku, radykalizowania się jego społeczeństwa i wzrostu poparcia udzielanego narodowym socjalistom spod znaku Adolfa Hitlera.

Do obrony Wybrzeża i szlaków morskich Rzeczpospolita Polska dysponowała skromną Marynarką Wojenną: pierwszą jednostką był okręt hydrograficzny, którego zadaniem było opisanie polskich akwenów, kolejnymi zaś – przekazane decyzjami wersalskimi trałowce. O okręty ofensywne Polska musiała postarać się własnym sumptem. W kolejnych latach zakupiono więc – obok jednostek pomocniczych i przeznaczonych dla Flotylli Rzecznej – dwie kanonierki, sześć torpedowców z demobilu, a w drugiej połowie lat dwudziestych: dwa kontrtorpedowce (ORP Burza i ORP Wicher) i trzy okręty podwodne (ORP Wilk, ORP Ryś, ORP Żbik).


Strategia i polityka
Polskie Wybrzeże wbijało się klinem pomiędzy ziemie Rzeszy Niemieckiej. Zdawano sobie sprawę, że – w razie wojny z Niemcami – do jego utrzymania będą potrzebne bardzo duże siły. Dla samego utrzymania Gdyni były konieczne siły dwóch dywizji piechoty oraz... zajęcie części terenu Wolnego Miasta Gdańska, przynajmniej na taką głębokość, żeby polska baza morska nie znajdowała się w zasięgu ognia artylerii polowej. Utrzymanie komunikacji z krajem tego garnizonu wymagało jeszcze większych sił, zdecydowano zatem, że w razie wojny z Niemcami należy pogodzić się z utratą Wybrzeża. Wojna polsko-niemiecka miała rozstrzygnąć się przede wszystkim na lądzie, a sojusznicze dostawy miały być kierowane przez porty rumuńskie (Czechosłowacja nie chciała z Polską podpisać umowy tranzytowej.)

O wiele większe znaczenie miało polskie Wybrzeże i polska Flota w razie wojny z Sowietami. Chociaż tę wojnę Rzeczpospolita toczyłaby wraz z sojuszniczą Rumunią, czarnomorskie porty nie mogłyby zostać wykorzystane do zaopatrywania Polski i wszelka komunikacja musiałaby iść przez Bałtyk, byłaby więc zagrożona przez sowieckie okręty Floty Bałtyckiej. Pomimo że była to flota zniszczona – zarówno przez Niemców w latach 1914-1917, przez Brytyjczyków w 1919 r., a przede wszystkim samych bolszewików – to jednak w Warszawie zakładano, że „na wschód od Gdyni może przebywać sowiecka eskadra w sile pancernika i kilku innych okrętów”. Dowództwo MW miało plan zneutralizowania tych sił. Flota Bałtycka mogła wówczas korzystać z jedynego sowieckiego portu bałtyckiego – Leningradu (czy też dokładniej: bazy w Kronsztadzie). Była ona znacznie oddalona od polskich szlaków komunikacyjnych, a w drodze do nich okręty wroga miały natknąć się na zapory minowe, następnie miały być śledzone przez samoloty i niszczone przez polskie okręty podwodne. Ostatnią linią oporu miały być zaś kontrtorpedowce. Plan ten miał wszelkie szanse, żeby był skuteczny.

W początku lat trzydziestych zaczęto rozważać istotne wzmocnienie sił PMW. Miało to związek z sytuacją międzynarodową: z faktycznym zbrojeniem się Związku Sowieckiego na skalę niespotykaną dotychczas w dziejach świata oraz z przewidywanym zbrojeniem się Europy – głównie Niemców – związanym z fiaskiem konferencji rozbrojeniowej w Genewie. Na potrzeby tej konferencji Rzeczpospolita przygotowała i zaprezentowała – zarówno oficjalnymi jak i nieoficjalnymi kanałami – plany rozbudowy floty, zakładające budowę licznych i potężnych okrętów. Nie było to jednak świadectwo gigantomanii – jak chcą niektórzy niezorientowani, a nadmiernie krytyczni badacze – ale manewr dyplomatyczny, mający wykazać, że zbrojenie Niemiec doprowadzi również do zbrojeń ich sąsiadów. W praktyce plany rozbudowy polskiej MW były dużo skromniejsze i bardziej racjonalne. 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 5/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter