Program atomowy SS i nieznana dotychczas rola Wernera Heisenberga
Igor Witkowski
Hasło, jakie stanowi tytuł niniejszego artykułu, a zwłaszcza określenie „program”, jest nieco umowne. Jak już pisałem w swoich książkach, dosyć trudno byłoby udowodnić bowiem tezę, że w Trzeciej Rzeszy istniał chociażby cząstkowy odpowiednik amerykańskiego projektu „Manhattan”, a to on jest zwykle punktem odniesienia. Trzeba jednak pamiętać, że mimo wszystko był to pierwszy kraj, w którym w ogóle postawiono na rozwój broni jądrowej, tworząc ramy takich badań na rzecz wojska jeszcze w 1939 r., czyli kilka lat przed aliantami. Problem jednak polega na tym, że według dostępnych źródeł trudno mówić o jednym zunifikowanym „programie” – a zwłaszcza w odniesieniu do SS, pomimo udostępnienia w ostatnim czasie nowych materiałów dotyczących związku tej organizacji z badaniami jądrowymi.
Ogólnie w Trzeciej Rzeszy istniało bowiem bardzo wiele różnych zespołów, czasem sprawiających wręcz wrażenie, jakby funkcjonowały one bez żadnej odgórnej koordynacji, w tajemnicy, w większości podążając zupełnie różnymi drogami. To dotyczy samej fazy laboratoryjnej i technicznej, natomiast jeszcze większa różnica w stosunku np. do Stanów Zjednoczonych jest widoczna, gdy chodzi o ewentualną fazę przemysłową. Śladów takowej po prostu w Niemczech nie ma, a przynajmniej jej istnienie nie jest opisywane w dostępnej literaturze. Gdy zaś przyjrzymy się chociażby temu, co pozostało po gigantycznym amerykańskim kompleksie wzbogacania izotopów w Oak Ridge (małe miasto z olbrzymim zapotrzebowaniem na energię elektryczną), to trudno jednak przejść nad wspomnianym problemem do porządku dziennego, aczkolwiek Oak Ridge reprezentowało tylko część amerykańskiego zaplecza przemysłowego. Być może jakieś elementy infrastruktury przemysłowej, z reaktorem, gdzieś w Trzeciej Rzeszy istniały, w ukryciu – np. pod ziemią, jednak jak na razie czegoś takiego nie odkryto. Nikt z wybitnych niemieckich fizyków jądrowych nie podważał też po wojnie tezy, że nie było fazy przemysłowej.
Wbrew pozorom to jednak nie rozstrzyga o braku elementów takiej infrastruktury. Nie jest to aż tak proste, jak wydaje się na pierwszy rzut oka – zwłaszcza ludziom opierającym się na pracach historyków, którzy powielają od dawna znany schemat. Dobrą analogią jest tu działalność SS-Obergruppenführera Hansa Kammlera od jesieni 1944 r., gdyż wielu podstawowych nawet „segmentów” tej jego rzeczywistości nie znamy – niech to będzie przykładem pouczającym... Mowa o człowieku, któremu Albert Speer zarzucił, że przejął rolę jego ministerstwa!
W dalszym ciągu nie mamy jednak powodów do sformułowania hipotezy o obecności jakiejś czysto przemysłowej infrastruktury. Formułując taką opinię trzeba jednak pamiętać o istnieniu schematu głębokiej „segmentyzacji” samych badań, znacznie skuteczniej niż po stronie alianckiej utrudniającej przez dziesięciolecia ujrzenie spójnego, pełnego obrazu jakiegokolwiek zagadnienia, z którego „składały się” opisane dalej badania SS. A najlepszym dowodem przyjęcia niezwykle skutecznego schematu utajniania jest właśnie to, że w obrazie działalności Kammlera dominują wręcz białe plamy. Częściowo ułatwiał to fakt opierania przedsięwzięć SS na więźniach obozów koncentracyjnych, którzy nie mieli możliwości ujawniania czegokolwiek, z oczywistych powodów. Dodatkowym, sprzyjającym Niemcom czynnikiem był fakt, że wiele kluczowych placówek przenieśli oni na znacznie mniej zagrożony nalotami wschód Trzeciej Rzeszy (na Dolny Śląsk przemianowany przez Josepha Goebbelsa na „schron przeciwlotniczy Rzeszy”, do Sudetenlandu oraz Protektoratu Czech i Moraw), a historycy zachodni przez lata zachowywali się, jakby tego w ogóle nie rozumieli. Uogólniali obraz uzyskany w wyniku rozpracowywania „celów wywiadowczych” w zachodniej części Niemiec na całą Trzecią Rzeszę, zakładając, że istniał jeden, scentralizowany „program”. W efekcie takiego podejścia, w alianckich meldunkach wywiadowczych, teraz dostępnych w większości w archiwach, są dziesiątki odniesień do różnych placówek badawczych związanych z fizyką jądrową, których wciąż badaczom tym nie udało się powiązać w jakąś jedną całość. I niestety w dalszym ciągu jesteśmy na tym etapie.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Nr Specjalny 2/2015