Przeciwpancerne pociski kierowane w ludowym Wojsku Polskim

Przeciwpancerne pociski kierowane w ludowym Wojsku Polskim

Robert Rochowicz

Jeśli wierzyć w przygotowane plany III wojny światowej, Europa miała stać się wielkim polem bitwy zagonów pancernych i zmechanizowanych armii Układu Warszawskiego i zaciekle broniących się wojsk NATO. W planach obrony, przygotowywanych zresztą przez obie strony przyszłego konfliktu, sporo uwagi poświęcano skutecznym środkom walki przeciwko czołgom nieprzyjaciela.

Trzmiel zamiast Diamentu

Historia broni przeciwpancernej stosowanej w Wojsku Polskim od zakończenia II wojny światowej do końca XX wieku jest nierozerwalnie związana z radziecką myślą techniczną. Najpierw pojawiały się kolejne wzory armat, a od połowy lat 60. XX wieku typy coraz to nowszych przeciwpancernych pocisków kierowanych (ppk). Niewiele osób jednak wie, że ta historia mogła wyglądać zupełnie inaczej. Otóż w 1958 roku w Centralnym Badawczym Poligonie Artyleryjskim w Zielonce (od 1965 roku do dziś Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia, w skrócie WITU) podjęto się pionierskiego w tym czasie zadania, a mianowicie opracowania własnej konstrukcji ppk.

Podstawy do analiz dla własnej konstrukcji polscy inżynierowie czerpali z dwóch wzorców, a mianowicie francuskiego pocisku SS-10 i amerykańskiego Dart. Prace projektowe były już bardzo zaawansowane. Po obliczeniach teoretycznych przygotowano najpierw model rakiety, który poddano badaniom w tunelu aerodynamicznym. Wykonano silniki startowy i marszowy, które przebadano laboratoryjnie i na hamowni. Następnie uwzględniając wszystkie zebrane dane stworzono projekt techniczny pocisku i na poligonie poddano badaniom w locie, ale jeszcze bez układu sterowania.

Pierwszy, historyczny polski ppk nosił oznaczenie konstruktorskie RPPK-1, nadano też mu nazwę Diament. Składał się z płatowca o czterech skrzydłach nośnych, ułożonych względem płaszczyzny poziomej pod kątem 45°, silnika startowego i zasadniczego (oba na paliwo stałe) oraz kumulacyjnej głowicy bojowej. Dla systemu przewidziano kierowanie przewodowe. Zakładano, że będzie go można przystosować do strzelań z lekkich samochodów terenowych, śmigłowców i samolotów. Według ostatniego stanu badań polski PPK miał następujące parametry taktyczno-techniczne: masa – 16 kg; masa głowicy kumulacyjnej – 2,5 kg; długość – 840 mm; kaliber – 140 mm; rozpiętość skrzydeł – 540 mm; przebicie pancerza – do 340 mm; czas pracy silnika startowego – 0,3 s; czas pracy silnika marszowego – 30 s; siła ciągu silnika marszowego – 8 kG; prędkość pocisku – 80 m/s; zasięg strzelania – 2500 m; średnica przewodów sterowania – 0,2 mm.

Opisany wyżej zakres prac projektowych i badań poligonowych zrealizowano do października 1959 roku. W meldunkach sporządzanych w sprawie dalszych prac wskazywano na konieczność stworzenia związanych z pociskiem zadań, a koszt dalszych badań wraz z produkcją serii prototypowej pełnowartościowego systemu uzbrojenia obliczono na nieco ponad 6,5 mln złotych. Podkreślono także, że bratnia pomoc radziecka jest zbędna, a całość projektu uda się wykonać tylko w oparciu o własne kadry i instytucje. Niestety, projekt podążył w całkiem innym kierunku.

W październiku 1961 roku, podczas już wiele razy opisywanej także na łamach nTW moskiewskiej narady w Naczelnym Dowództwie Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego (ND ZSZ UW), ustalono, że kraje członkowskie w ramach standaryzacji zasadniczych typów uzbrojenia będą kupować radzieckie systemy rakietowe. Na liście znalazł się między innymi ppk 3M6 Trzmiel. Decyzja ta ostatecznie pogrzebała pracę badawczą RPPK-1, podobnie zresztą było z analogicznym projektem realizowanym w Czechosłowacji. Dalej sprawy potoczyły się dość szybko. Już wiosną 1962 roku do Polski dotarły dwa pierwsze egzemplarze dwóch typów dostępnych wozów z wyrzutniami montowanymi na pojazdach mechanicznych, typu znanego pod oznaczeniem 2P27 na samochodzie opancerzonym BRDM i 2P26 na samochodzie osobowo-terenowym Gaz-69A. Dostarczono także stację kontrolno-pomiarową typu 2W39 dla elaboracji pocisków oraz trenażer typu 9F61A dla operatorów. Oczywiście wraz z wymienionym sprzętem przejęto także odpowiednią partię pocisków 3M6, które miały być wykorzystane w procesie szkolenia obsług i techników uzbrojenia. Całość dostaw trafiła początkowo do… Centrum Badań Uzbrojenia w Zielonce (nazwa przejściowa od stycznia 1962 do 23 października 1965 roku), które mając doświadczenie z tego typu rodzajem uzbrojenia było jedyną instytucją zdolną do przeprowadzenia cyklu badań kwalifikacyjnych, dopuszczających sprzęt do użytku w polskiej armii. Do końca 1962 roku sprzęt rozdzielono, aby rozpocząć proces szkolenia. Wóz BRDM wraz z trenażerem skierowano do nowo sformowanej baterii szkolnej zlokalizowanej w Toruniu, wkrótce przeformowanej w Ośrodek Szkolenia Artylerii, a jeszcze później w Ośrodek Szkolenia Podoficerów i Młodszych Specjalistów Artylerii. Oczywiście lokalizację wybrano nieprzypadkowo, w mieście tym i na pobliskich poligonach działały artyleryjskie ośrodki szkoleniowe z Oficerską Szkołą Artylerii na czele. Tam rozpoczęto szkolenie operatorów, którzy mieli przejmować sprzęt zamówiony już dla jednostek bojowych. Z kolei wyrzutnia na Gaz-69 i stacja kontrolno-pomiarowa trafiły do Oficerskiej Szkoły Uzbrojenia w Olsztynie. Taki rozdział sprzętu był wyraźnie przemyślany, operatorów szkolono na wyrzutni 2P27 wybranej jako sprzęt podstawowy w jednostkach, zaś ta drugiego typu wraz ze stacją i pociskami miały stanowić bazę dla szkolenia techników uzbrojeniowców. Opracowano pełną dokumentację sprzętu w języku polskim, zakładając długą eksploatację ppk w dużej liczbie jednostek. W tym samym czasie wybrana pierwsza grupa oficerów artylerzystów przebywała na szkoleniu w Związku Radzieckim w Leningradzie (kolejne kierowano tam przez następne dwa lata). Do końca 1963 roku odebrano jeszcze dwie przeznaczone do szkolenia wyrzutnie 2P27, które trafiły pojedynczo do Torunia, do Oficerskiej Szkoły Artylerii i wspomnianego już Ośrodka Szkolenia Artylerii.

Wyrzutnie dla wszystkich dywizji

Lata 60. XX wieku to dla lądowych, ogólnowojskowych związków taktycznych czas niemal nieustannych zmian organizacyjnych i wprowadzania do eksploatacji nowych wzorów uzbrojenia i specjalistycznego wyposażenia. Jednym z nich miały być właśnie wyrzutnie 2P27 systemu 2K16 Trzmiel z pociskami 3M6. To dobry moment, aby przyjrzeć się bliżej pierwszemu typowi ppk w naszej armii, który co warto pamiętać był pierwszym radzieckim typem tego rodzaju uzbrojenia skierowanym do produkcji seryjnej.

Stworzenie tej broni wynikało z kilku nakładających się na siebie czynników, których efektem były wnioski, że w walce z czołgami trzeba poszukać nowych rozwiązań koncepcyjnych, technicznych i technologicznych. Rosnąca grubość pancerzy sprawiała, że klasyczne armaty przeciwpancerne (ppanc.) musiałyby stale zwiększać swoje kalibry, co było drogą donikąd. Posiadane działa bezodrzutowe (stosowane były w armiach Układu Warszawskiego powszechnie dwa typy B-10 i B-11 kal. 73 i 107 mm) i granatniki (RPG-2, i nowszy z 1961 roku RPG-7) też nie były bronią idealną. Swoista moda na rakietyzację systemów uzbrojenia sprawiła, że w połowie lat 50. zaczęto także szukać rozwiązań, które można byłoby zastosować w walce z bronią pancerną. W Związku Radzieckim zlecenie na opracowanie ppk otrzymało kilka biur konstrukcyjnych, jednak początkowo tylko jedno z nich przedstawiło funkcjonujący projekt. Rakieta 3M6 Trzmiel jako system uzbrojenia 2K8 została przyjęta do produkcji seryjnej w 1959 roku, zaledwie dwa lata od zlecenia na jej opracowanie (wydanego w maju 1957 roku). Szybki efekt (już w kwietniu 1958 roku przeprowadzono pierwsze próby w locie, a trzy miesiące później kolejne, już z systemem kierowania) prac nie szedł jednak w parze z jakością. Pocisk co prawda przyjęto do uzbrojenia armii radzieckiej i szybko zaczęto go eksportować do bratnich państw socjalistycznych, ale uczyniono tak, bo nie było innego wyjścia, a dokładnie konkurencyjnego i lepszego produktu do wdrożenia. 3M6 miał spore rozmiary, zbyt dużą martwą strefę, słaby zasięg i dość toporny system kierowania. Ten ostatni wymagał dobrej znajomości sprzętu przez operatora, co w czasach służby z poboru nie było łatwym zadaniem. Przekazywanie komend odbywało się przez dwa cienkie przewody miedziane, rozwijane podczas lotu ze szpul umieszczonych w korpusie pocisku. Celowanie metodą trzech punktów wymagało ciągłego zgrywania przez operatora odpalonej rakiety i celu z osią toru lotu.

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 2/2021

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter