Przyszły ORP Wicher wychodzi z cienia

Sławomir J. Lipiecki
Perspektywa pozyskania wielozadaniowych fregat rakietowych obrony powietrznej (AAW, czyli Anti-Aircraft Warfare) dla polskiej Marynarki Wojennej stała się faktem 15 marca 2021 roku, gdy ówczesny minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak oficjalnie zaakceptował tzw. Wstępne Wymagania Taktyczno-Techniczne dla polskich jednostek tej klasy. Następnie powołano konsorcjum PGZ-Miecznik, w którego skład weszły: PGZ Stocznia Wojenna Sp. z o.o., stocznia Remontowa Shipbuilding S.A. oraz Polska Grupa Zbrojeniowa S.A., a już 27 lipca w Gdyni podpisano porozumienie dotyczące zakupu trzech okrętów. W ostatecznym przetargu na dostawę platformy zwyciężył brytyjski Babcock International, pokonując hiszpańską Navantię (fregaty typu F-100) i niemiecką thyssenkrupp Marine Systems (tkMS, fregaty MEKO A300 PL).
Oferty na nowe fregaty rakietowe dla Polski w ramach programu Miecznik były już wielokrotnie przedstawiane i omawiane, stąd nie stanowią tematu niniejszego opracowania. Tutaj o wiele istotniejsza jest kwestia nadrzędna, tj. czy wybrany projekt, oparty na brytyjskim Arrowhead 140, może spełnić pokładane w nim nadzieje. Mowa tu bowiem o jednostkach stosunkowo dużych (choć według amerykańskiej standardyzacji – wciąż małych, czyli Small Surface Combatants), przynajmniej jak na klasę fregata rakietowa, bo ponad 7500-tonowych, co jest (mniej więcej) ekwiwalentem krążownika ciężkiego pierwszej generacji z okresu II wojny światowej. Z powodu pewnych perturbacji w trakcie pozyskania z Australii dwóch gruntownie zmodernizowanych fregat typu Adelaide, sprawa pozyskania wielozadaniowych fregat rakietowych obrony powietrznej nabrała szczególnego znaczenia, przy czym od razu zwrócono uwagę na potencjał drzemiący w duńskich reprezentantach tej klasy (typu Iver Huitfeldt). Z chwilą, gdy brytyjski Babcock International został producentem jednostek bazujących na kadłubie jednostek duńskich (czy jak to się oficjalnie mówi – inspirowanych, stąd nadana w Royal Navy nazwa całego typu – Inspiration), stał się on jednym z potencjalnych kandydatów na dostawcę polskiego Miecznika. Program ten realizowany jest przez konsorcjum pod przewodnictwem Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ), gdzie dyrektorem projektu jest Grzegorz Sowa, a kierownikiem (ze strony stoczni PGZ SW) – Zbigniew Micek. Z kolei nadzór nad realizacją sprawuje Project Management Office w Gdyni.
Niezbędne minimum
Wpływ handlu morskiego oraz bezpieczeństwa morskich linii komunikacyjnych był do niedawna kwestią zasadniczo pomijaną zarówno przez czynniki polityczne, jak i przez zwykłych obywateli. Niemniej jednak czynnik ten zawsze był istotny, tyle że (względnie) stabilna sytuacja na arenie międzynarodowej dała złudny obraz możliwości ignorowania tego faktu. Niestety, jak bardzo wrażliwi jesteśmy na zakłócenia w regularności przepływu towarów drogą morską, uświadomiono nam w ciągu kilku ostatnich miesięcy i to w sposób zarówno obrazowy, jak i bolesny. Fakt ten implikuje konieczność zabezpieczenia nie tylko polskiego morza terytorialnego, ale także morskich linii komunikacyjnych. Dlatego właśnie niezbędna jest silna i nowoczesna polska Marynarka Wojenna, wyposażona w (co najmniej) wielozadaniowe fregaty rakietowe obrony powietrznej z programu Miecznik, które sprawią, że w ciągu najbliższych 30–40 lat siły morskie RP będą w stanie skutecznie wywiązywać się ze swoich obowiązków. Okręty te wzmocnią również wiarygodność Polski jako sojusznika w NATO i oczywiście będą stanowiły ważny element odstraszania.
Wbrew niektórym, wcale nie tak mało powszechnym opiniom, jakoby fregaty rakietowe były klasą jednostek „za dużych na Bałtyk” (co jest skrajnym błędem z definicji i to w odniesieniu praktycznie do każdej klasy okrętu), okręty takie stanowią obecnie niezbędne minimum w praktycznie każdej liczącej się flocie. Pozwalają zachować odpowiedni balans między możliwościami systemów obserwacji technicznej (a co za tym idzie – także odpowiedniej mocy elektrycznej), siłą ognia i zdolnością do samoobrony a napędem (co przekłada się na autonomiczność) i ochroną bierną, czyli również zdolnością przetrwania, np. w przypadku otrzymania niefortunnego trafienia, a wszystko to przy korzystnej korelacji koszt–efekt. Cecha ta szczególnie uwidacznia się na wielozadaniowych fregatach rakietowych obrony powietrznej, gdzie wymagania co do samej platformy są bardzo wysokie, co skutkuje też gwałtownym wzrostem wyporności, a co za tym idzie, także wymiarów liniowych. Odgórnie ustalona definicja „okrętu bojowego” wylicza przykładowe klasy jednostek tego rodzaju, choć brak tam typowej fregaty rakietowej FFG (figuruje ona w pojemnym zbiorze opisanym jako „itp.”), tym niemniej w leksykonie możemy odnaleźć aż trzy definicje dla protoplasty tego rodzaju okrętów. Jako że dwie pierwsze odnoszą się wprost do epoki flot żaglowych, najbardziej interesującą nas jest ta trzecia: Fregata, współczesny okręt, typ pośredni między niszczycielem i korwetą, o wyporności od 2500 do 3500 t (chodzi tutaj o tony metryczne, czyli 1 t = 1000 kg – przyp. Autora), prędkości 50–60 km/h (27–32 węzłów), uzbrojeniem rakietowym (woda–woda, woda–powietrze), artyleryjskim (76–100 mm) i do zwalczania okrętów podwodnych, przeznaczony głównie do pełnienia służby dozorowej i eskortowania. W marynarkach wojennych niektórych państw buduje się wielkie fregaty rakietowe o wyporności do 10 000 t, łączące cechy bojowe krążowników i wielkich niszczycieli rakietowych (tzw. fregaty wielozadaniowe).
Ten drastyczny wzrost wyporności najpopularniejszej obecnie klasy jednostek nie jest niczym niezwykłym i w historii wojskowości morskiej zdarzał się już niejednokrotnie. To zupełnie naturalny wynik rozwoju techniki, wymuszającej pomieszczenie w kadłubie coraz nowszych systemów uzbrojenia. W czasach współczesnych nie są to już wielkokalibrowe armaty i tzw. pancerz ciężki (nawęglany), ale coraz efektywniejsze sensory (radary i sonary), urządzenia walki elektronicznej i systemy rakietowe. Mimo że rozwój radioelektroniki doprowadził do znacznej miniaturyzacji urządzeń tego rodzaju, niestety, powszechne zastosowanie technologii nadprzewodnikowej wymusza instalowanie rozbudowanych systemów chłodzenia. To z kolei powoduje konieczność instalacji odpowiednio wydajnych systemów zasilania. Wydajność elektrowni okrętowych oraz systemów chłodzenia stanowi obecnie kluczową barierę modernizacyjną dla tradycyjnych konstrukcji, wywodzących się jeszcze z czasów tzw. zimnej wojny (np. niszczycieli rakietowych z systemem AEGIS typu Arleigh Burke).
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 4/2025