Rajd na Bruneval, czyli „najzuchwalsza kradzież stulecia”
KRZYSZTOF KUBIAK, JANUSZ LIZUT
Skandynawska bogini piękna, miłości i płodności Freya była właścicielką magicznego naszyjnika, zwanego Brisingamen, dającego armiom zwycięstwo w bitwie. Miała z nim jednak stały kłopot – naszyjnik notorycznie wykradał złośliwy Loki. Do pilnowania klejnotu Freya potrzebowała strażnika, który widział w dzień i w nocy na setki mil w każdym kierunku, a jego ucho było tak wrażliwe, że słyszał jak trawa rośnie. Podczas drugiej wojny światowej imieniem „Freya” Niemcy nazwali stację radiolokacyjną dalekiego zasięgu. Ktoś w dowództwie Luftwaffe, kto wymyślił ten kryptonim, musiał być miłośnikiem oper Wagnera. Popełnił jednak poważny błąd: nazwa ta zbyt trafnie oddawała charakter obiektu. Freya była radarem wczesnego ostrzegania, podającym przybliżoną odległość i kurs intruza. Podobnie jak jej mityczna imienniczka, potrzebowała więc pomocnika. Rolę strażnika Frei pełnił mniejszy i bardziej precyzyjny radar znany jako Würzburg. Znalazł się też nowy Loki, gotów wydrzeć germańskim bóstwom ich tajemnice.
Dzieje prób zdobycia Würzburga to historia będąca niemal gotowym scenariuszem filmu sensacyjnego. Jest to niezwykły amalgamat opowieści szpiegowskiej, thrillera science-fiction i detektywistycznej łamigłówki godnej Arthura Conan-Doyle’a. Mamy w nim pojedynek wywiadów, walkę w spectrum radioelektronicznym i działania oddziałów specjalnych. Przypadkowe odkrycie, intuicja i szczęśliwy traf odgrywają w tych zmaganiach równie istotną rolę, co najnowsza technika, a ich zwieńczenie stanowi jedna z najbardziej zuchwałych operacji specjalnych w dziejach wojskowości.
ODKRYCIE
Przez całe lata trzydzieste XX wieku w Niemczech i w Wielkiej Brytanii trwały intensywne prace nad systemami radiolokacyjnymi. Obie strony były święcie przekonane, że przodują w tym wyścigu, a potencjalny przeciwnik pozostaje daleko w tyle. Skalę swego błędu pierwsi uzmysłowili sobie Niemcy, gdy latem 1940 r. odkryli, że ich wyprawy bombowe są skutecznie przechwytywane przez myśliwce RAF. Rok później karta się odwróciła. W ciągu 1941 r. straty wśród samolotów Bomber Command dokonujących nocnych nalotów na cele w okupowanej Europie niepokojąco wzrosły. Niektórzy naukowcy brytyjscy podejrzewali, że może to mieć coś wspólnego z tajemniczymi instalacjami wykrytymi na wybrzeżach Francji, Holandii, Danii i Norwegii. O ich istnieniu wiedziano przynajmniej od lipca 1940 r., kiedy udało się rozszyfrować przechwycony meldunek Enigmy mówiący o namierzeniu obcych samolotów przez system ostrzegania Freya. Sama możliwość posiadania przez Niemców radaru nie była dla Brytyjczyków zaskoczeniem, gdyż sami mieli w tej materii znaczące osiągnięcia. W trzecim roku wojny nie stanowiły one tajemnicy dla wrogów. Od 1938 r. terytorium Wysp chronił oparty na radarze 10-metrowym system Chain Home1 uzupełniany przez łańcuch stacji pracujących na długości fali 1,5 metra. Niemożliwe do ukrycia, stumetrowej wysokości anteny były w słoneczne dni doskonale widoczne z rejonu Calais. Dodatkowo kilka mobilnych zestawów radiolokacyjnych wysłano do Francji, z czego przynajmniej jeden wpadł w ręce Niemców podczas odwrotu British Expeditionary Force z Dunkierki2. Było jednak coś jeszcze, co zmusiło wyspiarzy do zweryfikowania poglądu o swej bezdyskusyjnej przewadze w dziedzinie radiodetekcji.
Wbrew temu, co o nich mówiono nad Tamizą, Niemcy docenili znaczenie radaru jeszcze przed wojną3. Po zajęciu Francji poczynili znaczne postępy w konstruowaniu stacji radiolokacyjnych i budowie systemów wczesnego ostrzegania. Niebo nad okupowanym kontynentem podzielono na sektory o szerokości około 30 km, w których dyżurowały nocne myśliwce. W 1941 r. udoskonalony przez gen. Josefa Kammhubera system obrony powietrznej zwany Himmelbett (dosłownie „łoże z baldachimem”) składał się z łańcucha posterunków radiolokacyjnych rozmieszczonych wzdłuż wybrzeża; każdy z nich miał pod kontrolą jeden sektor. Pojedynczy posterunek był wyposażony w dwa rodzaje urządzeń. Pierwszą linię obrony stanowiły radary typu Freya wykorzystujące częstotliwość 120–130 MHz i posiadające początkowo zasięg około 120 km (zwiększony później do 160 km). Po wykryciu przez nią celu (co niekiedy następowało jeszcze nad Anglią) jego śledzenie przejmował Würzburg. Standardowo Freya współpracowała z dwoma zestawami tego typu – jeden służył, jak już wspomniano, do śledzenia intruza, drugi naprowadzał nań myśliwiec.
Coraz skuteczniejsza obrona przeciwlotnicza zbierała krwawe żniwo wśród załóg bombowych RAF. W związku z planowaną kampanią powietrzną będącą przygotowaniem do inwazji na kontynent intensywność nocnych nalotów miała znacznie wzrosnąć. Zmusiło to Brytyjczyków do zwiększenia wysiłków w celu rozpracowania niemieckiej sieci obrony.
W tym momencie na scenę wkroczył dr Reginald Victor Jones z Zarządu Wywiadu Ministerstwa Lotnictwa. Młody naukowiec był modelowym przedstawicielem gatunku ekscentryków w tweedowych garniturach, których niekonwencjonalny sposób myślenia stał się jednym z czynników powodzenia brytyjskich tajnych służb podczas drugiej wojny światowej.
Jako jeden z pierwszych profesjonalnych oficerów wywiadu technicznego miał już na swoim koncie sukcesy w neutralizacji systemu wiązek radiolokacyjnych stosowanych przez Luftwaffe podczas nalotów na Wielką Brytanię. Kiedy w połowie 1940 r. otrzymał pierwszą informację o Frei, ponownie ujawniło się jego nieszablonowe podejście do kwestii wojskowo-technicznych. Na nieszczęście dla Niemców jedną z licznych pasji Jonesa była lingwistyka. Do rozgryzienia kryptonimu posłużył się więc metodą filologiczną. Przeanalizował etymologię nazwy Freya i szybko zauważył, że doskonale pasuje do systemu wczesnej detekcji. Stąd już tylko krok dzielił od konkluzji, że Freya- Gerät jest rodzajem radionamiernika (jak wówczas nazywano radar). Skojarzenie wydawało się tak oczywiste, że sam odkrywca wątpił, czy ktokolwiek w Niemczech może być na tyle głupi, by łamiąc podstawową zasadę kodowania zdemaskować własny ściśle tajny sprzęt. Niewykluczone zresztą, że nazwę tę wybrano celowo – po to właśnie, by nikt się nie domyślił, że rozwiązanie zagadki może być aż tak proste.
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia Nr Specjalny 1/2015