Rajd na Tondern
Wojciech Holicki
Rajd na Tondern
Natychmiast po tym jak Wielka Brytania i II Rzesza znalazły się w stanie wojny, zbudowany w zakładach Zeppelina i należący od maja 1914 roku do Hochseeflotte sterowiec L 3 rozpoczął loty zwiadowcze i patrolowe nad Morzem Północnym. Wkrótce dołączyły do niego L 4 i L 5, a ponieważ ich wykorzystywanie dawało Niemcom dużą przewagę taktyczną nad Royal Navy, zeppeliny stały się przysłowiową solą w oku Brytyjczyków. Początkowo, z braku możliwości niszczenia ich w powietrzu, w grę wchodził tylko nalot bombowy na bazy, a dokładniej znajdujące się tam ogromne hangary. Niektóre z nich leżały niedaleko zachodniego wybrzeża Niemiec, co pozwalało na atak z morza.
Admiralicja postanowiła powierzyć to zadanie eskadrze bazującej w Harwich. Zgodnie z planem trzy eskortowane przez krążowniki lekkie i niszczyciele Tyrwhitta tendry lotnicze miały wpłynąć do Zatoki Helgolandzkiej i tam zwodować wodnosamoloty, a potem zabrać je gdy wrócą z nalotu. 24 października 1914 roku Harwich Force wyszła w morze, ale musiała zawrócić do bazy z powodu złej pogody; trzy kolejne próby ataku zakończyły się identycznie. Dopiero 25 grudnia, w ramach operacji z udziałem szybkich jednostek Grand Fleet, które zajęły pozycję w połowie drogi między Szkocją a Danią (Admiralicja liczyła na to, że Niemców skusi możliwość zaatakowania zespołu i będzie okazja do starcia), z wód koło Helgolandu wystartowało siedem wodnosamolotów – przywiozły je tam Empress, Engadine i Riviera, eskortowane przez dwa krążowniki lekkie i osiem niszczycieli. Celem była położona w pobliżu Cuxhaven baza Nordholz, ale gęsta mgła nad lądem sprawiła, że brytyjscy lotnicy nie odnaleźli hangarów, a zrzucane ostatecznie na przygodne cele bomby (każdy wodnopłat niósł trzy 9-kilogramowe) wyrządziły minimalne szkody. Trzy maszyny powróciły na macierzyste okręty, trzy wodowały w pobliżu okrętu podwodnego E 11 (operację ubezpieczało 10 jednostek Keyesa) i zostały zniszczone po przejęciu lotników, a ostatni osiadł na wodzie koło holenderskiego kutra, który uratował załogę.
Po wielu nieudanych próbach operacja zakończona wreszcie startem nastąpiła dopiero 24 marca 1916 roku – celem była baza w Hoyer, samoloty przewiózł tender Vindex, a do ataku wystartowało pięć maszyn. Na trasie napotkały obfite opady śniegu i tylko jedna dotarła nad cel, ale nie zdołała z powodu awarii wyrzutnika pozbyć się ładunku; jej pilot zorientował się przy okazji, że wbrew meldunkom szpiegowskim cel położony jest w rzeczywistości na północ od miasteczka Tondern. Trzy wodnopłaty zabłądziły i wodowały przymusowo, dwa z nich zostały zdobyte, zaś załogi trafiły do niewoli. Niemcy stracili dwa patrolowce i niszczyciel G 194 (zatopiony taranem w drodze powrotnej przez krążownik lekki Cleopatra, należący do eskorty Vindexa), a Brytyjczycy niszczyciel Medusa (zatonął po kolizji z Laverockiem). Niedługo potem, 4 maja, baza Tondern miała zostać zaatakowana przez 11 wodnosamolotów, które przywiozły Vindex i Engadine. Osiem z nich nie zdołało wznieść się w powietrze, dziewiąty rozbił się przy starcie, zaś dziesiąty zawrócił szybko z powodu awarii silnika. Jedyny wodnopłat, który dotarł w pobliże celu, nie odnalazł go i ostatecznie zrzucił dwie bomby na terytorium Danii, wracając potem na macierzysty okręt. Brytyjczycy kolejny raz zawiedli się, licząc na wywabienie okrętów Hochseeflotte pod lufy Grand Fleet, a jedynym plusem operacji było zestrzelenie sterowca L 7 przez krążowniki lekkie Galatea i Phaeton (po wodowaniu dobił go ogniem z armaty pokładowej E 31).
O ile od początku oczywiste było, że wodnopłaty nie nadają się do przechwytywania sterowców, o tyle powyższe próby dobitnie wykazały, iż nie sprawdzają się również w roli bombowców. Podstawowa ich słabość wynikała wprost z zasadniczej zalety, jaką była możliwość startu z wody i lądowania na niej – obecność pływaków sprawiała, że mogły być wykorzystywane tylko w wyjątkowo dobrych warunkach hydrometeorologicznych (a więc – biorąc pod uwagę realia Morza Północnego – rzadko), były powolne i mało zwrotne. Stosunkowo niska prędkość maksymalna tendrów sprawiała z kolei, że w morze musiał wychodzić także zespół dalekiej osłony, dla wsparcia ich bezpośredniej eskorty w razie ewentualnego ataku przeważających sił wroga. Oznaczało to angażowanie poważnych sił i środków dla uzyskania niemal zerowych rezultatów, przynajmniej jeśli chodzi o sterowce. Brytyjczycy postanowili więc spróbować ich przechwytywania nad morzem i na wieżach działowych dużych jednostek bojowych Royal Navy zaczęto montować odkryte platformy startowe dla „zwykłych” maszyn myśliwskich. Nie przyniosło to oczekiwanych efektów (zestrzeliły one tylko jeden sterowiec w sierpniu 1917 roku), natomiast minusy takiego rozwiązania były spore: pozbawionym osłony przed wodą i wiatrem samolotom trudno było zapewnić sprawność techniczną, a start – jeśli już nastąpił – w zbyt dużej odległości od lądu oznaczał nieuniknioną utratę samolotu i być może także pilota. Konieczne było więc znalezienie lepszego rozwiązania.