Renesans pistoletowy


HUBERT GIERNAKOWSKI


 

 

 

 

Renesans pistoletowy,

 

czyli lepiej mieć, niż nie mieć

 

 

 

Prezentujemy dziś pozornie niepozorny pistolet, który jednak ma szansę trwale zapisać się na kartach historii walki o dostęp do broni palnej w Polsce. Jeśli pomysł wykorzystania literalnych zapisów obowiązujących przepisów prawnych, na jaki wpadł polski przedstawiciel koncernu Umarex, się przyjmie, można się spodziewać rozwoju tego segmentu rynku „broni bez pozwoleń” na miarę rynku gładkolufowych wiatrówek, jaki miał miejsce po roku 1999. Oby.

 

Ze strony alarmowych pistoletów instytucjom państwa nie grozi żadne niebezpieczeństwo, za to mogą dać one swym posiadaczom pewne poczucie bezpieczeństwa. A to jest bezcenne w trudnych czasach gospodarczego i społecznego kryzysu, jaki nas czeka.

W tym miejscu pojawia się fundamentalne pytanie o sens używania alarmowych straszaków do samoobrony. Oczywiście, nie jest to broń palna sensu stricto, bo nie może skutecznie razić celów na odległość – choć pod względem formalno-prawnym taki pistolet jest bronią palną, alarmową. Z drugiej strony tak naprawdę mało kto chciałby, aby noszony przez niego pistolet był zdolny do zabicia przeciwnika, ba: w ogóle do zadania przeciwnikowi poważnych i nieodwracalnych obrażeń. Większość z nas chciałaby i zjeść ciastko, i mieć ciastko – czyli w kontekście broni móc się skutecznie obronić, nie wyrządzając napastnikowi większej szkody.

Pistolet alarmowy strzelający ślepymi nabojami, elaborowanymi mieszanką prochu czarnego i bezdymnego, daje przy strzale silny huk i błysk, a fala uderzeniowa jest odczuwalna jeszcze na dystansie dobrych kilku metrów (choć z lufy nic stałego się nie wydobywa). Strzał oddany znienacka w odległości typowej dla samoobrony (czyli dystansie od bezpośredniego do dwóch-trzech metrów) spowoduje ogłuszenie przeciwnika, a gorące gazy prochowe zmuszą go do zamknięcia oczu i odwrócenia się; może nawet skłonią do skulenia lub położenia się na ziemi. Wszystko to razem spowoduje efekt oszołomienia przeciwnika, trwający na tyle długo, żeby możliwe było szybkie oddalenie się z miejsca zdarzenia. Przeciwnika nie powinna spotkać żadna trwała przykrość, chyba że strzał byłby oddany z przyłożenia – wówczas pewne jest powstanie oparzeń prochowych skóry, wylatujące gazy mogą też uszkodzić np. dłoń. Inne przedmioty dopuszczone do obrotu bez pozwoleń, jak miotacze gazu pieprzowego czy paralizatory elektryczne, też mogą przy niekorzystnym splocie okoliczności wywołać trwałe uszkodzenia ciała napastnika – ale to jest już jego ryzyko: ostatecznie cios pięścią może wywołać obrażenia nieporównanie większe. Było nie atakować, prawda? Ze wszystkich wymienionych tu środków obrony przed napaścią alarmowy pistolet jest jednak najbardziej wygodny w użyciu z punktu widzenia osoby broniącej się. Jest też korzystny z tego powodu, że ma największe oddziaływanie odstraszające – pistolet alarmowy dobrej marki jest praktycznie nie do odróżnienia od prawdziwej broni. Strzał ostrzegawczy też z punktu widzenia napastnika wyglądać będzie identycznie. Często pojawiający się w tym momencie argument, że ów przeciwnik może na widok straszaka wyjąć własną, tym razem prawdziwą broń jest zupełnie wydumany: jeśli napaści dokonuje ktoś uzbrojony w broń palną, ma tę broń od razu w rękach. Atakujący nie będzie przecież dopasowywał środków zastraszenia do reakcji osoby napadniętej – bo stawiałby się wówczas w zasadniczo gorszej, wręcz przegranej pozycji, tracąc na wstępie i z własnej woli walor zaskoczenia i przewagi wynikającej z samej istoty tego, że to on właśnie podejmuje działanie.

Oczywiście alarmowy pistolet nie jest panaceum na każdą możliwą sytuację: gdy widzimy, że przestępca jest uzbrojony, po prostu nie wyciągamy straszaka. Ale na tej samej zasadzie jeśli atakuje nas przestępca uzbrojony w pistolet, lepiej jest samemu dysponować karabinem, albo choćby strzelbą (bo jednak nie ma to jak broń długa).

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 10-11/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter