Rewolucja pistoletowa?


JAROSŁAW LEWANDOWSKI, ANDRZEJ ZDZITOWIECKI


 

 

 

 

Rewolucja pistoletowa?

 

 

 

Przyrządy celownicze w broni krótkiej na przestrzeni dziesiątek lat prawie się nie zmieniły – a na pewno nie zmieniły się w warstwie „ideologicznej”. Muszka z przodu, szczerbina z tyłu, zgrywane w pionie i poziomie, plus cała sztuka aby owo zgranie utrzymać w momencie strzału.

 

 

Od czasów I wojny światowej nie wydarzyło się praktycznie nic, co rewolucyjnie podniosłoby skuteczność użycia pistoletu czy rewolweru. Oczywiście pojawiały się nowe rozwiązania konstrukcyjne mechanizmów i automatyki broni, pojawiały się nowe materiały, wzrosła żywotność, niezawodność – ale po dziś dzień model z 1911 roku dotrzymuje kroku najnowszym konstrukcjom. W pewnym momencie na horyzoncie pojawiły się przyczepiane do broni lasery, ale tak naprawdę najskuteczniejsze to one są w filmach sensacyjnych. Widocznie przemysł filmowy ma już dostęp do pocisków samonaprowadzających się na światło lasera.

Tymczasem po cichu i bez sensacji rewolucja dociera do broni krótkiej niejako tylnymi drzwiami. Rewolucją tą są optoelektroniczne przyrządy celownicze, działające na zasadzie kolimacji znaku celowniczego. Najpierw opanowały one karabiny wojskowe. Stamtąd przeniosły się na strzelby, granatniki, karabiny maszynowe oraz na wyczynowe pistolety zawodników uprawiających różne formy strzelectwa dynamicznego.

Olbrzymią przewagą kolimatorów nad mechanicznymi przyrządami celowniczymi jest możliwość szybszego złożenia się do strzału, dzięki wyeliminowaniu konieczności zgrywania muszki i szczerbiny. Kolimatory pozwalają na celne strzelanie przy obu oczach otwartych, co zwiększa pole obserwacji. Umożliwiają również skupienie wzroku na celu i utrzymanie ostrości widzenia celu. Przewaga kolimatora nad tradycyjnymi przyrządami mechanicznymi jest tym większa, im krótsza jest linia celownicza przyrządów mechanicznych dla broni, na której kolimator jest stosowany.

Początkowo kolimatory były duże, wymagały montowania na specjalnych podstawach przykręcanych do szkieletu (to powodowało konieczność minimalizacji luzów między szkieletem i zamkiem dla utrzymania celności, co z kolei obniżało niezawodność) i były zdecydowanie niepraktyczne jako rozwiązanie dla broni służbowej, wojskowej, czy używanej do samoobrony. Ale niedługo nastąpiła kolejna rewolucja w ich konstrukcji. Pojawiły się mini kolimatory ważące zaledwie kilkadziesiąt gramów i mające niewielkie, praktyczne w użyciu rozmiary. Ich producenci zastosowali rozwiązania owocujące dużą odpornością na przeciążenia, co umożliwiło montowanie tych celowników bezpośrednio na zamku pistoletów samopowtarzalnych. Pojawiła się konstrukcja wystarczająco solidna i praktyczna, żeby być wykorzystywana w pistoletach służbowych. Zastosowanie kolimatorów nie tylko zwiększa łatwość i szybkość celnego strzelania z broni krótkiej, ale także umożliwia podniesienie praktycznego zasięgu celnego strzelania na odległości przekraczające 50 m. Oczywiście wymaga to pewnego treningu, ale jest w możliwościach przeciętnego strzelca.

W tej chwili kolejni producenci broni wprowadzają pistolety mające fabrycznie wycięte w zamku gniazda do montowania najpopularniejszych na rynku mini kolimatorów. Prekursorem jest tutaj belgijski FNH, ostatnio pistolet z takim rozwiązaniem zaprezentował amerykański S&W. Nawet Fabryka Broni z Radomia przewidziała w prototypie swojego nowego pistoletu wojskowego możliwość montowania mini kolimatora. Dla pistoletów nie mających specjalnych gniazd do mocowania najczęstszą metodą jego montowania jest specjalny adapter instalowany w miejsce szczerbiny. Coraz częściej stosuje się też indywidualne przeróbki wykonywane przez rusznikarzy.

 

Bohaterowie testu
Do redakcyjnego testu wybraliśmy metodę posadowienia kolimatora przy użyciu adaptera montowanego w miejsce szczerbiny – jako najbardziej uniwersalną. Do testu wykorzystano pistolet Glock 17 czwartej generacji. W każdym przypadku zamontowanie mini kolimatora nie zajęło więcej niż 5 minut i wymagało jedynie podstawowych narzędzi. Przetestowano pięć mini kolimatorów konstrukcji otwartej (jednosoczewkowej) i jeden kolimator o konstrukcji zamkniętej (wielosoczewkowej). Były to Aimpoint Micro T1, Docter Sight III, Burris FastFire III, Leupold Deltapoint (dwie wersje), Vortex Optics Razor Red Dot. Ze względu na brak odpowiednich podstaw montażowych nie udało się przetestować kolimatorów Insight (L3) MRDS oraz Trijicon RMR. W teście żaden z kolimatorów (nawet relatywnie ciężkie Aimpoint czy Vortex) nie stał się przyczyną zacięć broni, choć przy cięższych kolimatorach broń miała wyczuwalnie większy podrzut. Spowodowane to było zwiększeniem bezwładnej masy przemieszczającej się podczas strzału oraz podniesieniem środka ciężkości broni. W teście wykorzystano amunicję półpłaszczową Hornady Steel Match z pociskiem o masie 124 gr, strzelano na 15 m. Najpierw oddano 5 strzałów z oryginalnych przyrządów mechanicznych, jako punkt odniesienia. Przy strzelaniu z przyrządów mechanicznych stosowano klasyczną metodę celowania z wykorzystaniem jednego oka oraz ostrości widzenia skupionej na przyrządach celowniczych. Grupa przestrzelin miała około 51 mm rozrzutu całkowitego (RC) i średnią odległość przestrzeliny od środka tarczy (ŚOŚ) wynoszącą 22 mm. Następnie po kolei montowano testowane kolimatory i przystrzeliwano broń (przeważnie wymagało to kilku serii kontrolnych). W ustawianiu kolimatorów bardzo pomocny był wkładany w lufę przyrząd laserowy firmy LaserLyte, pozwalający zgrubnie – a jak się okazało, także całkiem dokładnie – wyregulować celownik.

Z każdego kolimatora oddawano po kilkadziesiąt strzałów, żeby poznać zachowanie danego modelu i żeby oswoić się z nim, a także znaleźć jakieś jego charakterystyczne cechy. Na końcu przychodził czas na cztery 5-strzałowe serie (strzelały dwie osoby), z których wybierano najlepszą jako wynik testu danego kolimatora. Celowano z wykorzystaniem obu oczu oraz ostrości widzenia skupionej na celu.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 5-6/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter