Rosyjska rakieta Buriewiestnik z napędem atomowym

Rosyjska rakieta Buriewiestnik z napędem atomowym

Tomasz Szulc

8 sierpnia br. rosyjskie media doniosły o wypadku na poligonie w Nienoksie, ale nie wywołało to szczególnego zainteresowania wśród analityków. Wypadki w takich miejscach zdarzają się nierzadko, a jeśli to poligon doświadczalny, gdzie testuje się nowe konstrukcje, to wypadki są wręcz normą.

Poligon Nienoksa, czyli 45. Centralny Poligon Doświadczalny Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej, znajduje się nad brzegiem Morza Białego, niedaleko od Siewierodwińska, w którym znajduje się stocznia marynarki. Zorganizowano go 65 lat temu, głównie w celu prowadzenia prób morskich rakiet balistycznych. Bliskość stoczni ułatwiała logistykę, słabo zamieszkane okolice zmniejszały zagrożenie dla osób postronnych, a odpalane w „bliskich rzeczywistym”, czyli morskich warunkach rakiety mogły lecieć nad bezludnymi wodami w kierunku pól tarczowych na Oceanie Lodowatym, a z czasem dalej – nad północną Syberią aż na poligony w okolicach Kamczatki i na Oceanie Spokojnym. Część doświadczalnych wyrzutni zbudowano na lądzie (do strzelań bywały celowo zalewane wodą morską), część na przybrzeżnych, czasem zanurzalnych platformach. Poligon przeżywał trudne lata za rządów Borysa Jelcyna, ale ostatnie dziesięciolecie przyniosło wzrost aktywności – testowane są rakiety balistyczne dla okrętów podwodnych Buława i Siniewa oraz rakiety przeciwokrętowe i kompleksy rakietowe do zwalczania okrętów podwodnych. Nienoksa nie jest jedynym rosyjskim poligonem rakietowym o morskim profilu, ale np. prace na poligonach u wybrzeży Krymu są wznawiane od 2015 roku niezbyt forsownie.

Wielkie zdumienie wywołała natomiast oficjalna informacja, że wszystkie pięć ofiar śmiertelnych, to pracownicy cywilni firmy Rosatom, która oficjalnie zajmuje się cywilnymi zastosowaniami energii jądrowej, a nieoficjalnie „firmuje” także prace nad sprzętem wojskowym, wykorzystującym materiały rozszczepialne. Nawet w nieodległej przeszłości taki komunikat na pewno nie zostałby opublikowany, informacji nie byłoby w ogóle, albo byłaby mniej konkretna, w stylu „jest kilka ofiar” lub „śmierć poniosło kilku pracowników poligonu”.

Następną, tym razem alarmującą wiadomość przyniosły media społecznościowe – w okolicach Nienoksy po katastrofie miał gwałtownie wzrosnąć poziom promieniowania! Była to informacja tak zaskakująca, że niemal nieprawdopodobna. Otóż na tym poligonie nie prowadzono dotąd prób z bronią jądrową, a jedynie z jej nosicielami. Próby rakiet z głowicami jądrowymi prowadzono zresztą wyjątkowo rzadko, np. w ZSRR ostatnie odbyły się w 1962 roku. Przyczyny tej wstrzemięźliwości były dwojakie. Po pierwsze: nawet najbardziej niezawodna rakieta nie zapewnia 100% bezpieczeństwa przy starcie, a awaria na pozycji startowej, nawet nie połączona z wybuchem jądrowym (takowy nie powinien nastąpić w przypadku pożaru lub wybuchu samej rakiety) doprowadziłaby niemal na pewno do trudnego do opanowania skażenia terenu, zamknięcia poligonu itd. Po drugie: nie ma potrzeby testowania gotowych ładunków jądrowych przez odpalenie – wystarczających informacji dostarczają próby samych ładunków (zwykle podziemne) oraz rakiet z imitatorami ładunków (bywały to nawet kompletne głowice bojowe, ale bez materiału rozszczepialnego).

Wnioski z tych rozważań odnoszące się do tajemniczej katastrofy były oczywiste – testowano broń nie z bojową głowicą jądrową, a z napędem jądrowym. Rosyjskie Ministerstwo Obrony potwierdziło to przypuszczenie, informując, że wypadek nastąpił podczas prac przy „pocisku z izotopowym źródłem energii”. Podano również, że wybuch nastąpił na morskiej platformie, miał charakter niejądrowy, a ludzie zginęli, zrzuceni falą uderzeniową do morza. Wskutek wybuchu doszło jednak do uwolnienia substancji radioaktywnych (paliwa silnika jądrowego). Skażenie musiało być poważne, gdyż akwen w pobliżu poligonu zamknięto dla żeglugi na 30 dni, a dekontaminacji poddano również pracowników i pomieszczenia szpitala w Siewierodwińsku, do którego trafili ranni, zanim przetransportowano ich do Moskwy. Później „ulegały awarii” kolejne automatyczne stacje, monitorujące poziom promieniowania i automatycznie przekazujące dane do siedziby IAEA. Niemal na pewno Rosjanie wyłączali je, aby nie ujawnić, jak duże i jak daleko sięgające było skażenie.

Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 10/2019

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter