Rosyjskie czołgi podczas aktywnych działań wojennych w Donbasie w latach 2014–2015

Michajło Żyrochow
Pierwszy okres wojny rosyjsko-ukraińskiej w latach 2014–2015 różnił się zasadniczo od większości konfliktów lokalnych XXI wieku, gdyż z regularną armią ukraińską walczyły formacje hybrydowe – formalnie „milicja”, a w rzeczywistości formacje uzbrojone w czołgi i artylerię, ze scentralizowanym zaopatrzeniem i innymi atrybutami regularnej armii. Powstała więc paradoksalna sytuacja, gdy po obu stronach aktywnie użyto artylerii i czołgów, przy czym ze strony „milicji” nie były to odosobnione przypadki, lecz pełnoprawne oddziały. Po raz pierwszy rosyjskie załogi czołgów otwarcie wzięły bowiem udział w bitwach z armią innego, postradzieckiego państwa. Przy czym udział rosyjskich żołnierzy w tych działaniach zaczęto uznawać w Federacji Rosyjskiej dopiero po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku.
Pierwszy okres – „zdobycze”
Już po pierwszych wzmiankach o wykorzystaniu czołgów przez bojowników nikt nie miał wątpliwości, że były one pochodzenia rosyjskiego. Patrząc na działania wojenne w ogólności, należy stwierdzić, że aktywnie walczyły zarówno czołgi T-64 ze składów magazynowych, jak i T-72 pochodzące bezpośrednio z jednostek armii rosyjskiej (wraz z załogami).
Pierwszymi czołgami, które pojawiły się na stepach Donbasu w uzbrojeniu bojowników, były T-64 i istniały ku temu dobre powody. Jak wiadomo, wybuch działań wojennych w Donbasie wiosną 2014 roku został sprowokowany przybyciem do Słowiańska oddziału rosyjskich najemników pod dowództwem komendanta polowego Igora Girkina, lepiej znanego w Donbasie jako „Striełkow”. Dzięki 50 bojownikom i wsparciu części miejscowej ludności udało mu się zdobyć dwa dość duże miasta na północy obwodu donieckiego – Słowiańsk i Kramatorsk, liczące odpowiednio 100 i 150 tys. mieszkańców.
Rosjanie początkowo odnieśli sukces i udało się im zdobyć w Kramatorsku kilka bojowych wozów desantu BMD z 25. Samodzielnej Brygady Powietrznodesantowej Sił Zbrojnych Ukrainy. Rozpoczęło się także formowanie oddziałów milicji. Już jednak w maju, po przerzuceniu jednostek armii ukraińskiej z czołgami i artylerią w celu wyzwolenia Słowiańska, bojownicy Girkina zaczęli odczuwać dotkliwy brak pojazdów pancernych – przede wszystkim czołgów.
Po usilnych prośbach kierowanych do moskiewskich mocodawców, na początku czerwca 2014 roku Rosjanie podjęli decyzję o przekazaniu bojownikom kilku czołgów. Jednakże Rosja udawała wówczas, że nie ma nic wspólnego z wojną na Ukrainie. Dlatego też Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej pilnie opracowało plan informacyjnego zatuszowania faktu pojawienia się czołgów u bojowników. Początkowo w mediach szeroko rozpowszechniano pogłoskę, że bojownikom rzekomo udało się przejąć kontrolę nad bazą pojazdów opancerzonych w Artiomowsku (obecnie Bachmut), skąd pochodziły czołgi. Potem, gdy dla wszystkich stało się jasne, że magazyny pozostają pod kontrolą Ukrainy, zaczęto podawać półoficjalną wersję, że Rosja, owszem, wspiera separatystów, ale nielegalnie. I dlatego dostają ukraińskie czołgi zdobyte podczas aneksji Krymu. Oczywiście i ta wersja jest skrajnie odległa od rzeczywistości – wszystkich 40 czołgów T-64BW z 36. Brygady Obrony Wybrzeża z Perewalnego zostało przekazanych Siłom Zbrojnym Ukrainy za pośrednictwem Białorusi w maju–czerwcu 2014 roku.
Jakkolwiek by było, „Striełkow” Girkin i gorłowski komendant polowy Igor „Bies” Biezler otrzymali z Rosji kilka czołgów T-64, które są też w wyposażeniu Sił Zbrojnych Ukrainy. Dla Rosjan decyzja ta miała zarówno plusy, jak i minusy. Po pierwsze, w ten sposób, przynajmniej w zachodnim obiegu informacyjnym, utwierdzano wersję o ich zdobycznym pochodzeniu, a po drugie, o wiele łatwiej było znaleźć na miejscu wyszkolone załogi – wszak część męskiej populacji Donbasu już wcześniej ukończyła służbę wojskową w Siłach Zbrojnych Ukrainy, więc miała pewne doświadczenie w tym zakresie.
W tym czasie pojawiło się wiele problemów. Faktem jest, że według stanu na 2014 rok podstawowym czołgiem armii rosyjskiej był T-72 i jego modyfikacje, a odziedziczone po rozpadzie ZSRR czołgi T-64 składowano w bazach magazynowych za Uralem (aby nie podlegały ograniczeniom traktatu CFE). Musiały one zostać nie tylko szybko uruchomione, ale i szybko dostarczone do Donbasu. Koleją mogłoby to potrwać dość długo, a do tego czasu losy „Noworosji” mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej, niż zaplanował Kreml. Dlatego też Rosjanie zdecydowali się na wykorzystanie wojskowego lotnictwa transportowego w celu dostarczenia pierwszej partii czołgów T-64 bojownikom w Donbasie.
Według dostępnych informacji, na początku czerwca 2014 roku 10 czołgów T-64BW zostało przetransportowanych samolotami Ił-76 i An-124 ze składowiska czołgów Kozułki w Kraju Krasnojarskim na lotnisko w Taganrogu. Stąd zostały przewiezione na naczepach samochodowych na granicę. Ciekawe, że w tym czasie przestrzegano bardzo surowych środków tajemnicy – Rosjanie dostarczyli te czołgi do strefy buforowej na granicy Ukrainy z Federacją Rosyjską i dopiero stamtąd zostały one odebrane przez załogi bojowników, którzy przeszli wcześniej niezbędne przekwalifikowanie w licznych obozach w obwodzie rostowskim (sami bojownicy nazywali je najczęściej „obozami pionierskimi”).
Warto nadmienić, że na początku czerwca 2014 roku sytuacja prorosyjskich bojowników w Donbasie z dnia na dzień stawała się coraz gorsza, a wraz z nią spadał duch bojowy w oddziałach, ponieważ wielu bojowników zaczęło wyrażać obawy, że „nie da się przeciwstawić regularnej armii”. Dlatego postanowiono wykorzystać pierwsze dostarczone czołgi do celów propagandowych – 12 czerwca trzy pierwsze T-64BW demonstracyjnie przejechały o własnych siłach ze Śnieżnego przez Torez i Makiejewkę do Doniecka. W rzeczywistości ich trasa przebiegała w całości przez terytorium kontrolowane wówczas przez tzw. Ługańską Republikę Ludową i Doniecką Republikę Ludową. Oczywiście ich pojawienie się wywołało niemal euforyczną reakcję mediów „młodych republik” – masowo pojawiały się doniesienia, że „milicja” „otrzymała na uzbrojenie trzy czołgi”, przemilczając przy tym, skąd. Już bez zbędnego rozgłosu czołgi przerzucono okrężną drogą do Słowiańska, znacznie wzmacniając tamtejsze zgrupowanie.
Tydzień później, 20 czerwca, kolejna kolumna pięciu czołgów T-64BW wjechała do Donbasu. Czołgi te zostały rozdzielone przez ich przełożonych pomiędzy formację „Striełkowa”, która utrzymywała północną część obwodu donieckiego, a bojowników „Biesa”, którzy okopali się w Gorłówce. Można się tylko domyślać, kiedy bojownikom przekazano dwa kolejne czołgi, ale najwyraźniej stało się to przed początkiem lipca 2014 roku (co najmniej jeden czołg z całą pewnością wjechał na terytorium Ukrainy 25 czerwca). W ten sposób do chwili wyzwolenia Słowiańska 3 lipca Rosjanie zdołali dostarczyć na teren walk dziesięć czołgów T-64BW. Nawiasem mówiąc, na zdjęciach i filmach z tamtego okresu bardzo łatwo je odróżnić po naniesionych ręcznie niebieskich numerach.
Faktem jest, że te imponujące jak na owe czasy siły zostały użyte wyjątkowo nieskutecznie i właściwie nie odegrały szczególnej roli w walkach. Czołgi zostały utracone, nie wyrządzając większych szkód Siłom Zbrojnym Ukrainy.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW numer specjalny 19