Ruger Mini 14 vs AR
Marek Czerwiński
Coraz więcej myśliwych oraz strzelców sportowych nabywa broń samopowtarzalną kalibru .223 Remington. Takie sztucery sprawdzają się na podczas łowów na drapieżniki i sarny, można też z ich pomocą upolować warchlaka. Istotnym przeznaczeniem jest strzelnica – karabinek samopowtarzalny zapewnia spory „fun” podczas dziurawienia papieru, a tania amunicja o niskim impulsie odrzutu pozwala na regularny trening. W konkurencjach dynamicznych karabinki pod ten nabój to pozycja wręcz obowiązkowa.
Najczęściej poszukiwana jest broń lekka, krótka, zwarta konstrukcyjnie i wysoce niezawodna. Wiele modeli takiej broni ma rodowód wojskowy i w niczym to nie przeszkadza, jeśli tylko modyfikacje przeznaczone dla łowców czy strzelców przydały broni ergonomii i poprawiły wzornictwo.
Wybór modeli jest niemały. Dominują wzory na bazie M16/M4, AK czy Rugera Mini–14. Rosyjskie Sajgi, czyli zmodyfikowane AK, są niestety mało ergonomiczne i nieprecyzyjne, więc stosowanie takiej broni w łowiectwie (a także w sporcie) wydaje się mało logiczne. Dystans celnego strzału do małego drapieżnika w rodzaju lisa nie przekracza 90-100 metrów. Istnieją jednak sztucery o znacznie lepszych parametrach skupienia i bardziej składne od dowolnych klonów starego Kałacha.
Kilka miesięcy temu miałem okazję wszechstronnego sprawdzenia sztucera samopowtarzalnego Ruger Ranch Rifle kalibru .223 Rem. Jest to myśliwska wersja sportowego Mini-14, bardzo popularna za oceanem. Broń pochodziła z drugiej ręki, a wyprodukowano ją w 1986 roku (tak na marginesie, to doczyszczenie Rugera zajęło mi dobrych kilka godzin – wydaje się, że poprzedni właściciel broni zupełnie o nią nie dbał).
Mini-14 pojawił się w roku 1973. Został zaprojektowany przez Jamesa Sullivana oraz Williama B. Rugera, a wersja cywilna trafiła na rynek parę lat później. Na pierwszy rzut oka broń przypomina hybrydę M14 z karabinkiem M1. Zresztą już sama nazwa ma związek z wyglądem broni – przypomina ona bowiem pomniejszoną wersję M14. Sztucer działa na zasadzie odprowadzania części gazów prochowych przez otwór w lufie. Układ mechaniczny broni jest zbliżony do starego Garanda, ale system gazowy jest nieco inny. Do obrócenia i otwarcia zamka służy tłoczysko z krzywkowym wycięciem, a przód tłoczyska zakończony jest tłokiem w kształcie małego kielicha, który otacza cylinder gazowy. Tłoczysko przejmuje uderzenie gazów, ale gdy tylko tłok zsuwa się z cylindra reszta gazów uchodzi z systemu gazowego. W ten sposób tłoczysko otrzymuje mocno ograniczony impuls, dokładnie taki, jaki wystarczy do cyklu przeładowania. Krótki skok tłoka pozwala na szybkie strzelane i łatwą kontrolę nad bronią, a samooczyszczający się układ gazowy ułatwia obsługę.
Mini-14 nigdy nie trafił do armii, ale był używany przez straż więzienną oraz pododdziały SWAT. Korzystali z niego również funkcjonariusze policji w wielu krajach. Karabinek zyskał za to złą sławę po akcji agentów amerykańskiego Federalnego Biura Śledczego, przeprowadzonej 11 kwietnia 1986 r. w Miami na Florydzie. W kronikach policyjnych USA zdarzenie to zostało zaliczone do najcięższych akcji FBI z użyciem broni palnej, a akcja otrzymała przydomek „najkrwawszego dnia w dziejach FBI”. Bandyta Michael Lee Platt rozstrzelał z Mini-14 kilku dobrze wyszkolonych agentów federalnych – zawdzięczał to przewadze, jaką dał mu karabinek samopowtarzalny pod silny nabój pośredni nad agentami uzbrojonymi w broń krótką.
Z drugiej strony Mini-14 kojarzy się pozytywnie, jako broń członków słynnej „A-Team” z amerykańskiego serialu.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 3-4/2020