„Rydwany” w Palermo
Wojciech Holicki
Zdarzyło się 70 lat temu (32)
„Rydwany” w Palermo
„Proszę poinformować mnie co zostało zrobione byśmy mogli naśladować wyczyny Włochów w Aleksandrii” – takie sformułowanie znalazło się w datowanym na 18 stycznia 1942 r. memorandum Winstona Churchilla do sekretarza Sztabu Głównego Wielkiej Brytanii. Nawiązywało do bolesnego dla premiera wydarzenia sprzed miesiąca i miało swoje konsekwencje, bo zdecydowanie przyśpieszyło prace nad brytyjskimi „żywymi” torpedami. Pierwszy atak „rydwanów”, bo pod tą nazwą występowały w terminologii Royal Navy, nastąpił na początku 1943 r. i przyniósł dużo skromniejsze skutki przy sporo większych stratach własnych.
W drugiej połowie lipca 1940 r., wobec braku sukcesów okrętów i samolotów w walce z Flotą Śródziemnomorską, w sztabie marynarki włoskiej zapadła decyzja o wprowadzeniu do akcji tajnej broni. Była nią SLC, czyli konstruowana od połowy lat 30., napędzana silnikiem elektrycznym torpeda, kierowana przez nurków, którzy po skrytym wdarciu się do nieprzyjacielskiego portu mieli pozostawić odłączaną, wyposażoną w mechanizm czasowy, głowicę bojową pod dnem celu. Pierwsze dwie operacje zakończyły się fatalnie. 22 sierpnia brytyjskie samoloty zatopiły pod Tobrukiem Iride, jeden z dwóch okrętów podwodnych przystosowanych do transportu SLC, natomiast 30 września, już niedaleko Aleksandrii, australijski niszczyciel Stuart zmusił do wynurzenia Gondara (posłała go na dno własna załoga, uratowana niemal w całości wraz z ośmioma nurkami). Trzecia próba ataku zakończyła się niepowodzeniem, ale mniej bolesnym, bo płynący pod Gibraltar Sciré został zawrócony, gdy okazało się, że zespół Force „H” akurat opuścił bazę. Operacja w trzeciej dekadzie października przyniosła pewien postęp – 3 SLC wdarły się tam, ale problemy techniczne sprawiły, że tylko jedna dotarła w miarę niedaleko pancernika Barham (wybuch głowicy bojowej nie spowodował żadnych szkód, a tylko zaalarmował Brytyjczyków); dwóch nurków dostało się do niewoli. Kolejne niepowodzenia nie zniechęciły Włochów, którzy doskonalili SLC i doczekali się wreszcie sukcesu we wrześniu 1941 r. – podłożone w Gibraltarze ładunki zatopiły zbiornikowce Denbydale (8145 BRT) i Fiona Shell (2444 BRT) oraz poważnie uszkodziły motorowiec Durham (10 893 BRT). Potem nastąpił wspomniany atak na Aleksandrię, którego rezultatem było wyłączenie z akcji na wiele miesięcy pancerników Queen Elizabeth i Valiant (pierwszy remontowany był do końca maja 1943 r., a drugi do lipca 1942). Posłany na dno został także norweski zbiornikowiec Sagona (7554 BRT), a stojący przy nim niszczyciel Jervis odniósł poważne uszkodzenia. W połączeniu z wcześniejszym zatopieniem przez japońskie samoloty pancernika Prince of Wales i krążownika liniowego Repulse sprawiło to, że grudzień 1941 r. był dla Churchilla prawdziwie „czarnym” miesiącem. Sukces lekceważonych „makaroniarzy” zrobił na nim tak duże wrażenie, że w memorandum, o którym mowa we wstępie, znalazło się również następujące pytanie: „Czy jest jakiś powód, dla którego nie bylibyśmy zdolni do takiej samej akcji zaczepnej, jaką pokazali nam Włosi?”.
Za włoskim przewodem
Wobec osobistego zainteresowania premiera tą kwestią nie mogło ono pozostać bez szybkiej i pożądanej odpowiedzi. Udzielił jej dowódca sił podwodnych Royal Navy, adm. Max Horton, nienawidzący biurokracji ryzykant, który tak jak premier lubił niezwykłe projekty. Gdy okazało się, że armia od jakiegoś czasu pracuje nad skopiowaniem SLC, a 16 saperów trenuje w HMS Dolphin używanie aparatów oddechowych Davisa właśnie z myślą o „żywych” torpedach, przeforsował zmianę „zleceniodawcy”, argumentując, iż wszystko co wiąże się z nurkowaniem musi pozostawać w jego gestii. Zorganizowanie jednostki powierzył dwóm doświadczonym i znanym z niespożytej energii oficerom – byli to kmdr por. William R. Fell (miał za sobą długoletnią służbę na okrętach podwodnych, ale Krzyż Zaszczytnej Służby otrzymał za dowodzenie podczas kampanii norweskiej grupą trawlerów uzbrojonych) oraz mający ten sam stopień Geoffrey M. Sladen (przez prawie 2 lata dowodził Tridentem i zatopił w tym czasie kilka niemieckich statków oraz, w trakcie ostatniego rejsu przed zdaniem komendy, uszkodził 23 lutego 1942 r. krążownik ciężki Prinz Eugen).
Realizację zadania para ta zaczęła od ogłoszenia w okolicznych koszarach, że poszukiwani są ochotnicy do szczególnie niebezpiecznych misji. Ponieważ torpedy wymagały dwuosobowej załogi, Fell odwiedził też szkoły oficerskie Royal Navy, szukając dowódców. Po testach medycznych i sprawnościowych oraz rozmowach z kandydatami, odbywanych w obecności psychologów, została niecała setka ludzi. Kolejny odsiew nastąpił, gdy przyszło do nurkowania, najpierw w zbiorniku w Gosport, a potem w pełnym stroju, z „baniastym” hełmem na czele, w wodach pod Portsmouth. Po kolejnych testach grupa, która w maju znalazła się w bardzo ustronnym Loch Erisort na wyspie Lewis (północno-zachodnia Szkocja), liczyła już tylko 24 ludzi. Do tego czasu Sladen wspólnie ze specjalistami firmy Siebe Gorman, produkującej aparaty ucieczkowe, zaprojektował w miarę lekki kombinezon dla nurków, którego integralną częścią był kaptur z wycięciami dla okularów (zastąpionych potem przez owalny wizjer, co pozwalało na korzystanie z lornetki) i otworem dla rury oddechowej. Przygotowana została również drewniana makieta torpedy, którą przetestowano w ośrodku badań hydrodynamicznych w Haslar oraz, na holu motorówki, pod Gosport. Pary nurków „ujeżdżały” ją na zmianę, podczas gdy reszta przyzwyczajała się do korzystania z kombinezonów (szybko okazało się, że np. konieczne jest uszczelnienie rękawów); w tej fazie szkolenia jeden z ochotników utonął.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1/2013