SA 177

 


Hubert Giernakowski


 

 

 

„SA 177 – najciekawsza nowość

 

roku 2010”

 



Pozwoliłem sobie zatytułować artykuł cytatem z reklamy, bo nieczęsto się zdarza, żeby treść reklamy dokładnie odzwierciedlała faktyczny stan rzeczy – w tym wypadku to prawda: nowy wiatrówkowy pistolet Umareksa naprawdę wart jest zainteresowania.



 

 


Najbardziej spektakularnym wymiarem tego zainteresowania jest to, że gdy w letnie, upalne niedzielne popołudnie testowałem SA 177 na działce (słabsze wiatrówki zdarza mi się sprawdzać na własnej posesji, korzystając z oddzielającej od ulicy gęstej ściany krzewów i ściany garażu jako kulochwytu), podeszła do mnie damska część rodziny i panie zażądały, aby także im dać postrzelać z tak pięknego pistoletu. Co ciekawsze, niewiasty nie miały najmniejszych problemów z trafianiem do tarczy! I wszystkie pochwaliły wiatrówkę. Do kolejnych wytworów tajwańsko-chińskiego imperium produkcji replik wszystkiego, w tym zabawek-replik broni, podchodzę od pewnego czasu z niejakim dystansem. Są ładne, coraz staranniej wykonane, ale producent albo oferuje nam wierną kopię zewnętrzną broni, ze wszystkimi manipulatorami i napisami – za to strzelającą tyle o ile, albo nieźle strzelające urządzenie, w którym trudno dopatrzeć się większego podobieństwa do oryginału – pomimo dokładnego odwzorowania napisów na „zamku”. Generalnie cała para idzie na owe napisy i logo, prawo do użycia którego zakupiono za ciężkie pieniądze od fabryki broni prawdziwej. Ładne to i może służyć jako przedmiot zbieractwa, tyle że w odróżnieniu od zbierania redukcyjnych modeli czołgów czy samolotów bardziej podkreśla kompleks niemożności zrealizowania marzeń właściciela kolekcji. Nie mam pozwolenia na prawdziwe, to będę zbierał prawie-prawdziwe... Prezentowana wiatrówka tylko w ogólnym zarysie nawiązuje do pierwowzoru, nie powiela ani jego nazwy, ani logotypu, ani nawet nie jest z nim przesadnie wierna w szczegółach. I tak każdy wie, o co chodzi, bo pomimo odrębności podobieństwo do Glocka jest jednoznaczne. Taka polityka ma kilka powodów: po pierwsze Glock niechętnie (o ile w ogóle) godzi się na handlowanie logo i wizerunkiem swojego sztandarowego produktu, zbudowanego wszak zasadniczo na genialnym marketingu. Po drugie, Umarex jest także właścicielem Walthera, jednego z głównych konkurentów Glocka (np. na polskim rynku policyjno-wojskowym), więc bezsensowne byłoby wspieranie biznesowego przeciwnika darmową reklamą. Stąd w kształtach broni odnajdziemy wpływy i Walthera P99, i HK, i SIG-Sauera, choć dominujące wrażenie „wyrobu glockopodobnego” jest niezaprzeczalne.


Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 9/2010

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter