Savoia-Marchetti S.M.79 Sparviero w służbie Królestwa Jugosławii. Cz. III
Boris Ciglić
10 kwietnia 1941 roku los Królestwa Jugosławii był przesądzony. Wojska niemieckie, napotykając niewielki tylko opór, wdzierały się w głąb kraju. Kiedy po południu wkroczyły do stolicy Chorwacji Zagrzebia, radosne tłumy powitały ich jak wyzwolicieli. Ogłoszono powstanie marionetkowego tzw. Niepodległego Państwa Chorwackiego, które wezwało wszystkich żołnierzy pochodzenia chorwackiego do natychmiastowego wstrzymania ognia i dołączenia do jego sił zbrojnych. Doprowadziło to do pogłębienia chaosu, zwłaszcza w zachodniej Hercegowinie, gdzie paramilitarne oddziały chorwackie angażowały siły jugosłowiańskie. W tym czasie wiele jugosłowiańskich Sparviero zostało zniszczonych na ziemi, w większości przez samoloty Regia Aeronautica, a więc sił powietrznych kraju, w którym powstały. Pozostałe nieliczne sprawne Sparviero wykorzystano do ewakuacji oficjeli do Grecji, a kilka załóg postanowiło na własną rękę uciekać do Związku Radzieckiego.
10 kwietnia
Wraz z doniesieniami o upadku Niszu i marszu niemieckich oddziałów przez dolinę Morawy, krótko po północy mjr Sofilj otrzymał rozkaz wycofania się do Nikšića i zniszczenia całego sprzętu, którego nie można było ewakuować. Rozkaz wydał ppłk Dragić, ale wiadomo, że w tym czasie wraz z płk. Vukčeviciem przebywał w dowództwie 4. VB. Co rzeczywiście wydarzyło się rankiem 10 kwietnia w kwaterze głównej 4. VB w Ljubiću i w Preljinie oraz kto co rozkazał, nie jest pewne. Po wojnie odpowiedzialni składali różne relacje, a wielu zaprzeczyło jakiejkolwiek odpowiedzialności.
Najwyraźniej sporą panikę wywołał dowodzący 3. VB płk Nikola Obuljen oraz jego zastępca płk Sergej Šebaljin, którzy przybyli z Macedonii do Preljiny, twierdząc, że Niemcy podążają zaraz za nimi. Sofilj zebrał 66. VG o godzinie 1:00, chociaż od kilku godzin padał śnieg, a stan pasa uniemożliwiał start w ciemności. O godz. 3:30 rozkazał swoim ludziom spalić samoloty i skierować się na drogę przy lądowisku, gdzie uformowała się już kolumna pojazdów. Żołnierze byli zdruzgotani, ze łzami i z niedowierzaniem wahali się. Ostatecznie postanowiono poczekać na poprawę pogody trochę dłużej. Wówczas pojawił się ppłk Dragić, który nakazał doprowadzić samoloty do gotowości i przygotować do ewakuacji. Jeśli start okazałby się niemożliwy do godz. 10:00, wówczas maszyny miały zostać podpalone. Następnie Dragić wrócił do Ljubića, ale pojawił się ponownie o 7:00 i powiedział mjr. Sofiljowi, że płk Vukčević zarządził nalot trzema samolotami na niemieckie jednostki zbliżające się z Kruševca do Kraljewa. Wskazał, że przy panującej pogodzie uważa takie zadanie za samobójcze (pokrywa śnieżna miała już 15 cm grubości) i dodał, że mają lecieć tylko ochotnicy. Gdy mjr Sofilj odczytał rozkazy, wystąpiły załogi por. Milana Prodanovicia i st. sierż. Hinko Šoića z 211. E oraz kpt. Aleksandara Dobanovačkiego z 212. E. Ponieważ ich samoloty zapadły się w błocie aż po felgi kół, zostały uzbrojone w zaledwie pięć bomb po 100 kg. Horyzont zasłaniały niskie chmury, a widoczność nie przekraczała 500 m. Wreszcie zastępca dowódcy 7. BP, mjr Milan Popović, postanowił spróbować wystartować pustym samolotem. Ponieważ ledwo udało mu się wzbić w powietrze, po lądowaniu zabronił kolejnych startów i nakazał usunąć bomby z trzech uzbrojonych samolotów przed podpaleniem wszystkich maszyn.
Gdy dwie Savoie już płonęły, Prodanović i Šoić nakazali swoim załogom wejść na pokład i wystartować za wszelką cenę. Oburzony takim lekceważeniem rozkazów mjr. Popović wskoczył do samolotu o numerze bocznym biały 1 i z pistoletem w dłoni rozkazał Prodanovićowi wyłączyć silniki, co ten uczynił. Obie załogi błagały następnie przełożonego, aby pozwolił im lecieć. Prodanović powiedział: „Wolę zginąć w moim samolocie, a ciężarówką nie pojadę póki mam samolot. Plut. Stevan Knežević dodał: Panie majorze, nie możemy patrzeć, jak płoną nasze samoloty. Proszę pozwolić nam lecieć, ponieważ istnieje możliwość, że możemy je w ten sposób uratować. Jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie. Jeśli chce pan zdjąć z siebie odpowiedzialność, udzielimy naszej zgody na piśmie. Wolimy trafić do grobów niż być niewolnikami.”
Mjr Popović z wahaniem zezwolił na lot, ale kiedy obie załogi uruchomiły silniki i czekały na pozwolenie na start, zmienił zdanie, wszedł do samolotu biały 1, nakazał wyłączenie silników, opuszczenie maszyny i podpalenie jej W tym samym czasie Šoić wystartował samolotem biały 6 i po okrążeniu lotniska oddalił się w kierunku Mostaru. Wylądował 45 minut później w Ortiješu. Prodanović i jego załoga zostali przy swoim samolocie, odgarniając trochę śniegu ze skrzydeł. Zaczekali aż Popović oddali się na jakieś 300 m, po czym szybko weszli do maszyny i włączyli silniki. Kiedy Popović zawrócił w ich kierunku, do samolotu wsiadł mjr Sofilj, ale widząc, że maszyna jest przepełniona, zrezygnował z lotu i powiedział tylko, że także spróbuje odlecieć i że powinni udać się do Gorobilje lub Mostaru.
Kiedy w końcu wystartowali, samolot skierował się kierunku Związku Radzieckiego, o czym wspomina plut. Vojislav Živković: „Warunki meteorologiczne do takiego lotu były bardzo złe. Nie mieliśmy danych ani czasu na podstawowe przygotowania. Zdawaliśmy sobie sprawę, że wybraliśmy niepewne rozwiązanie, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Sam start był bardzo ciężki i ryzykowny, ale jakoś nam się udało. Przez cały lot przelatywaliśmy przez gęste czarne chmury, kilkukrotnie próbowaliśmy się przez nie przebić, ale bez powodzenia. Wznieśliśmy się na wysokość 4000 metrów, ale nie odważyliśmy się wejść wyżej, ponieważ nie mieliśmy tlenu. Po czterech godzinach lotu i błądzenia natrafiliśmy na rozrzedzone chmury i udało nam się zobaczyć ogromną taflę wody – Morze Czarne. W odległości 100 kilometrów we mgle rysował się ląd. Dotarliśmy nad stały ląd i zeszliśmy na wysokość około 50 metrów, szukając lotniska lub łąki odpowiedniej do lądowania. Podczas tej błąkaniny w odległości około 30 kilometrów dojrzeliśmy lotnisko. Myśląc, że to rosyjskie, ruszyliśmy w jego kierunku z zamiarem lądowania. Kiedy jednak zbliżyliśmy się do niego, zobaczyliśmy samoloty z oznaczeniami niemieckimi i rumuńskimi. W tym momencie Prodanović ostro skręcił w kierunku Związku Radzieckiego, samolot czubkiem skrzydła zaczepił o ziemię, wykonał obrót o 180°, przewrócił się i stanął w płomieniach.
To było lotnisko w Mamai niedaleko Konstancy. Pilot por. Milan Prodanović i bombardier plut. Stevan Knežević zginęli w katastrofie, a około dziesięciu dni później zmarł z powodu poparzeń drugi pilot, ppor. rez. Jože Grlj. Wszyscy zostali pochowani w Konstancy z wojskowymi honorami. Przeżyli mechanik plut. Miloš Dželetović, bombardier plut. Vladimir Radecki, bombardier plut. Vojislav Živković i kpr. Milan Dokić. Radecki i Dokić wierzyli, że naprawdę lecimy do Mostaru. Radecki miał w Mostarze żonę i dwoje dzieci, a Dokić pochodził ze Splitu, więc chcieli jak najszybciej dotrzeć do Mostaru. Nie mogliśmy powiedzieć Radeckiemu, że lecimy do Związku Radzieckiego, ponieważ był synem rosyjskiego emigranta. Dokić z kolei wsiadał do samolotu potajemnie, ukrywając się podczas przygotowań do lotu. Znaleźliśmy go po dwóch godzinach w powietrzu.”
Wszyscy oprócz Dokića, który został zwolniony późną wiosną 1942 roku, kiedy otrzymał obywatelstwo włoskie, zostali internowani w Rumunii do 23 sierpnia 1944 roku.
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 1/2022