Semmerling


JAROSŁAW LEWANDOWSKI


 

 

 

 

Semmerling

 

 

– wyrafinowana niepraktyczność dla wybranych

 

 

 

Powiadają, że fetyszem pospólstwa jest praktyczność, a fetyszem arystokracji – przyjemność. Jeśli tak rzeczywiście miałoby być, to trudno znaleźć bardziej od Semmerlinga arystokratyczny pistolet.

 

 

Jak sięgam pamięcią do głębokich lat 80., zawsze fascynował mnie niepozorny, acz wyjątkowo drogi pistolet Semmerling, o którym miałem jedynie szczątkowe wiadomości. W tym czasie gros wiedzy o współczesnej broni palnej czerpaliśmy z trudno dostępnych wydań katalogów Frankonii czy Kettnera, przywożonych w ramach kontrabandy z Berlina Zachodniego (na szczęście były tam sklepy obu tych sieci, wówczas święcących triumfy swojego rozwoju), razem z tanimi gazowymi pistoletami marki Reck lub Perfecta.

Wspomniany pistolet Semmerling znamienny był zwłaszcza tym, że opisywano go w owych katalogach jako „ręcznie przeładowywany”, poza tym miał mieć fantastycznie brzmiący kaliber 11,43 mm, co biorąc pod uwagę jego gabaryty, zbliżone do pistoletów kalibru 7,65 mm (czy nawet 6,35 mm), dawało w sumie tajemniczo-mroczny obiekt pożądania. Platonicznego, bo polska rzeczywistość końcowych lat PRL dozwalała co najwyżej na posiadanie korkowca, wiatrówki albo wpół legalnego pistoletu gazowego. Potem czasy się (trochę) w tym względzie zmieniły, ale mityczny Semmerling nie przybliżył ani o jotę, bo w międzyczasie zniknął bezpowrotnie z katalogów niemieckich myśliwskich sieciówek, uchodząc w mgłę zapomnienia. Aż tu podczas jednego z ostatnich pobytów na targach SHOT Show okazało się, że pistolet został reaktywowany i znów można go kupić – choć nie jest to proste, o czym nieco dalej.

 

Pistolet dla Bonda?
Legenda dotycząca powstania Semmerlinga brzmi trochę fantastycznie, czy raczej filmowo-bondowo, ale to wcale nie musi być blaga – wystarczy przypomnieć sobie wielce podobną (co daje do myślenia) legendę związaną z podobnie małym i podobnie tajemniczym węgierskim pistoletem R-78, strzelającym jednak znacznie mniej spektakularnym nabojem .32 ACP (STRZAŁ 1/02). W myśl tej legendy odbiorcami pistoletu mieliby być agenci wywiadu pracujący pod przykryciem w różnych, nie zawsze przyjaznych krajach, za to zawsze ze świadomością, że jakby co, to oficjalne czynniki rządowe się ich wyprą. Ludzie ci jeździli w ciekawe, egzotyczne miejsca, spotykali tam ciekawych, miejscowych ludzi, i czasami musieli stoczyć z nimi walkę, żeby w ogóle móc wrócić do domu w jednym kawałku. Mała, łatwa do ukrycia broń strzelająca mocną i skuteczną amunicją była dla nich pożądanym akcesorium.

Pomysł przybrał postać materialną w połowie lat 70., czyli w samym szczycie Zimnej Wojny, gdy świat stał – nie wiedząc o tym – w przededniu wojny jak najbardziej gorącej, co było logiczną konsekwencją obłąkańczej polityki rozbrojeniowej, lansowanej przez (delikatnie rzecz ujmując mało udane) administracje amerykańskich prezydentów Forda i Cartera. Wywiady wszystkich państw pracowały wówczas na pełnych obrotach, co dodatkowo przydaje rysu wiarygodności przytoczonej legendzie.

Otóż wówczas działająca w Bostonie, w stanie Massachusetts, niewielka firma Semmerling Corporation rozpoczęła produkcję małego pistoletu do zadań specjalnych, przeznaczonego dla agentów. Założenia jakie sobie postawiono przewidywały, że broń ma być tak mała, jak to tylko możliwe, ale jednocześnie ma zapewniać przyzwoity efekt obalający w krytycznej sytuacji – zakładano, że pojedynczy strzał powinien wystarczyć, ale w razie czego żeby można było go poprawić kolejnym, i kolejnym, jeśli sytuacja byłaby bardziej krytyczna, niż początkowo się wydawało. Tym niemniej rozmiary i brak wystających części ułatwiający skryte noszenie pistoletu był elementem kluczowym.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter