Sięgając poza horyzont. Artyleria dalekonośna Wojska Polskiego
Jędrzej Korbal
Departament Uzbrojenia (DepUzbr.) Ministerstwa Spraw Wojskowych (MSWojsk.) sporządził 5 sierpnia 1936 roku „Referat na KSUS [Komitet do Spraw Uzbrojenia i Sprzętu MSWojsk. – przyp. red.] w sprawie artylerii najcięższej”, stanowiący załącznik do dokumentacji przygotowanej przez I Oddział Sztabu Głównego (SG) (L.dz.I.I.SGł/76/tj.36). W początkowej części tego dokumentu autorzy podsumowywali efekty wizyty gen. Edmunda Knoll-Kownackiego w zagranicznych wytwórniach sprzętu artyleryjskiego, która miała miejsce w 1927 roku. Jednym z rezultatów wyjazdu było nawiązanie bliższej współpracy z czechosłowacką Škodą i zapoznanie się z oferowaną przez te zakłady dalekonośną armatą kalibru 149 mm. Ostatecznie w ocenie pracującej rok później komisji prowadzonej przez gen. Emila Krukowicz-Przedrzymirskiego konstrukcję południowego sąsiada uznano za mało perspektywiczną z racji dużego rozrzutu oraz niedostatecznej zawartość materiału wybuchowego w pociskach przestarzałego typu.
W piśmie „Mały plan rozbudowy artylerii” (L.dz.3085/Mob.Mat.605) sporządzonym wiosną 1927 roku mowa o sprzęcie ciekawym, bo o 75 mm armatach dalekonośnych, które jednak konkurowały z cięższymi działami kalibru 105 mm. Z tym nietypowym sprzętem wiązano na tyle duże nadzieje, że zapotrzebowanie na nie oszacowano na 160 egzemplarzy, przy równoczesnym założeniu choć częściowego ich wytwarzania nad Wisłą lub opracowaniu własnej wersji. Pomysły te upadły jednak szybko, a rolę dział dalekiego zasięgu przejął nowoopracowany sprzęt Schneidera kalibru 105 mm o wyraźnie większej sile rażenia. W tym samym czasie jako najlepszą propozycję dla WP wskazuje się ponownie konstrukcję Škody, która ewoluując towarzyszyć będzie polskim planistom wojskowym przez najbliższe dziesięć lat. Zakup okazuje się jednak niemożliwy – jedno czechosłowackie działo 149 mm (w dokumentach również 150 mm) kosztować miało bowiem 712 800 zł, co wykraczało poza możliwości finansowe państwa polskiego. Ze sprawozdania mjr. Zygmunta Łojko dowiadujemy się również kilku niuansów na temat funkcjonowania koncernu Škoda w ramach zbrojeniowego giganta Schneider-Creusot. Otóż nie mogąc rozwijać dział o łożu dwuogonowym, czego zabraniał Czechosłowakom wiążący ich kontrakt z Francuzami, całość wysiłku zakłady w Pilźnie wkładały w rozwój konstrukcji artyleryjskich opartych o podstawy swoich ciężkich moździerzy o kalibrach od 210 do 305 mm. Dodajmy, że pomysł obrotowego łoża Škody uznawano pod koniec lat 20. za: arcyudany i dzisiaj jeszcze będący ostatnim słowem techniki artyleryjskiej. Poszukiwania sprzętu dalekonośnego dla Polski nie oznaczały bynajmniej bezalternatywnych kontaktów z czechosłowackim przemysłem. Rozpoznanie i rozmowy na temat ewentualnych zakupów dotyczyły również macierzystych zakładów Schneidera. Dysponowały one szerszym wachlarzem propozycji, oferując kilka wariantów długolufowych armat kalibru 155 mm.
Wszelkie plany dotyczące wprowadzenia na wyposażenie WP nowego rodzaju sprzętu przerwał rozpoczynający się w końcu lat 20. wielki kryzys. Po tym jak jego skutki dotarły nad Wisłę szereg ambitnych projektów rozbudowy i unowocześnienia sprzętowego WP zostało uśpionych lub uległo dezaktualizacji. Teoretyczne rozważania jednak nie ustały, choć toczyły się one raczej w orbicie materii uzbrojenia będącego w dyspozycji WP. Dlatego niemal przez całą pierwszą połowę lat 30. toczył się wśród kadry WP spór o kształt artylerii dalekonośnej. W „zmaganiach” tych brały udział armaty kalibru 105 i 120 mm, które poza moździerzami kalibru 220 mm, zaliczano w poczet sprzętu ciężkiego artylerii o wydłużonym, w stosunku do artylerii polowej, zasięgu działania. Brak wspólnego stanowiska co do wyboru sprzętu zaowocował ostatecznie przyznaniem określenia „dalekonośna” armatom wz. 1878/09/31 kal. 120 mm, które poddano kłopotliwemu i kosztownemu procesowi motoryzacji. Niestety uzbrojenie tego typu było w zasadzie artyleryjskim składakiem, złożonym z nie zawsze współgrających ze sobą elementów, co rodziło szereg trudności. U progu lat 30. atutem był zasięg dalekonośnych sto dwudziestek wynoszący około 12 400 m. Decyzja o wytypowaniu armat wz. 1878/09/31 szybko okazała się błędną, gdyż budzące coraz większe zainteresowane nowocześniejsze armaty Schneidera wz. 29 kal. 105 mm osiągały już wtedy donośność 12 600 m i to bez specjalnej amunicji, jaką dla osiągnięcia granicznej donośności należało zastosować przy sto dwudziestkach. Szczegółowo tematyka ta została omówiona w trzyczęściowej serii artykułów „Motorowa artyleria ciężka WP” (TWH nr 5/2017, 6/2017 oraz 5/2018).
Pełna wersja artykułu w magazynie TW Historia 1/2019