Spóźniona modernizacja 7 TP

Karol Rudy
Rok 1936 wstrząsnął Europą. Oto bowiem w Hiszpanii wybuchła wojna domowa, a 18 października Hitler ogłosił w Niemczech wdrożenie tzw. planu czteroletniego, Vierjahresplan, zakładającego wielkie, znacznie intensywniejsze niż dotąd zbrojenia. Wehrmacht rósł w siłę, rosła też potęga Armii Czerwonej, a ogłoszony w 1937 roku nowy plan gospodarczy ZSRR, tzw. druga pięciolatka, zakładał dalszy, gigantyczny wzrost produkcji przemysłu ciężkiego. Europa zaczynała się zbroić z niespotykaną od czasów wielkiej wojny prędkością, pola bitewne Hiszpanii zaś stały się poligonem dla różnych rodzajów broni. Co do czołgów, używanych w tym konflikcie jedynie w odmianach lekkich, jedna konkluzja nasunęła się szybko. Czołgi lekkie Panzer I, T-26 i BT, nie mówiąc już o archaicznych Renault FT czy lichych włoskich tankietkach CV, miały za słabe opancerzenie, które nie chroniło przed ogniem armat przeciwpancernych kal. 20-37 mm. Nie trzeba było do niej zresztą wojny w Hiszpanii. Już w 1935 roku Wojsko Polskie miało wyniki badań balistycznych armaty przeciwpancernej Boforsa kal. 37 mm, na którą właśnie podpisano umowę ze Szwedami – import 300 dział i licencyjną produkcję w kraju. Broń, przyjęta do uzbrojenia jako armata przeciwpancerna wz. 36, radziła sobie doskonale z pancerzem każdego polskiego czołgu nawet na dystansie 1000 metrów. Wiedziano również, że radzieckie czołgi BT i T-26 nowszych odmian posiadają już armaty o podobnych właściwościach, o kalibrze 45 mm, również radziecka piechota dysponują dużą liczbą przeciwpancernych armat kal. 45 mm wz. 1932. Z kolei niedawno utworzony Wehrmacht miał do dyspozycji setki czy wręcz tysiące groźnych armat Pak 3,7 cm. Wniosek nasuwał się oczywisty – polskie czołgi, zwłaszcza te przeznaczone do przełamywania obrony przeciwnika, a zatem czołgi lekkie (zwane też bitewnymi) potrzebowały grubszych pancerzy niż marne 13-15 mm, które chroniły od czoła załogi wozów Vickers i 7 TP.
Pełna wersja artykułu w magazynie TWH 1/2018