Sprawa Eislera


Grzegorz Rogowski


 

 

 

Sprawa Eislera

 

 

 

Batory odbył w swojej karierze ponad 200 rejsów liniowych, jednak ten z numerem 63, był chyba najcięższym z nich. Bynajmniej nie z uwagi na warunki atmosferyczne, lecz polityczne, wywołane niespodziewanym pojawieniem się na pokładzie pewnego niewysokiego Niemca.

 

1

 

Koniec lat 40. to w historii polskiej żeglugi pasażerskiej przez Atlantyk okres obfitujący w różnego rodzaju napięcia polityczne oraz afery. Z wojennej zawieruchy narodowemu przewoźnikowi Gdynia America Line (GAL) ostały się jedynie liniowce transatlantyckie – Batory, nowy flagowiec, oraz Sobieski, który odegrał marginalną rolę w dziejach tego armatora. Pięknie odnowiony po wojennej służbie w charakterze transportowca wojska Batory, stał się wkrótce jedynym na świecie statkiem pasażerskim łączącym bezpośrednio kraje zza żelaznej kurtyny ze Stanami Zjednoczonymi. Ciężki okres stalinizmu w bloku wschodnim oraz paranoiczna kampania antykomunistyczna senatora McCarthy’ego, realizowana w USA od 1950 r., nie wróżyły transatlantykowi jasnej przyszłości. Do tego, na spokojny dotąd pokład liniowca, też wkroczyły nowe czasy, objawiając się utworzeniem na nim komórki Polskiej Partii Robotniczej, która zaczęła ingerować nie tylko w kompetencje wielu oficerów i przejmować faktyczną władzę na statku, ale także organizowała liczne wystąpienia i agitacje w Nowym Jorku oraz jego okolicach pod skrzydłami coraz liczniej działających za oceanem organizacji komunistycznych, jak np. Dom Jugosłowiański. Doprowadziło to wkrótce do ścisłej kontroli jednostki, nazywanej przez społeczeństwo amerykańskie „statkiem szpiegów” lub „statkiem problemem” w porcie nowojorskim, a także do ograniczenia możliwości zejścia na ląd dla części jego załogi.

W takiej atmosferze Batory odpływał 6 maja 1949 r. w swoją 63. podróż oceaniczną z Nowego Jorku do Gdyni, przez Southampton i Kopenhagę. Tego dnia, tuż przez wypłynięciem, zjawiło się na statku znacznie więcej ludzi niż zazwyczaj, o czym wspominał ówczesny kapitan Batorego Jan Ćwikliński (1901-1976): Każdy mógł wejść na pokład, by pożegnać swoich bliskich. Jedynym warunkiem było uiszczenie opłaty w wysokości 25 centów, by uniknąć przypadkowych ciekawskich. Nikt jednakże nie panował nad tym kto wchodzi na statek. […] O godzinie 11 w głośnikach dało się słyszeć: „Goście proszeni są o natychmiastowe opuszczenie statku” – zarówno po angielsku, jak i po duńsku. O 11.30 Batory wydawał z siebie pierwszy sygnał, o 11.45 drugi, a o 12.00 odstawiono wielkie pomosty, odcumowano liny, syrena zawyła trzy razy i przy pomocy holowników wycofaliśmy się w kierunku rzeki [Hudson].

Na statku znalazło się w sumie 836 pasażerów, w tym jeden deportowany oraz jeden umysłowo chory. Pięciu pasażerów nie dotarło na pokład. O 15.05 motorówka zabrała z pokładu pilota portowego i statek skierował się na swój stały transatlantycki szlak. Chwilę potem w okienku biura intendenta na pokładzie „A” zjawił się niewysoki, starszy mężczyzna, o którym wspominał w swoich zeznaniach przed komisją śledczą Jerzy Piasecki, asystent intendenta: W dzień opuszczenia Nowego Jorku, o 16.30, ochmistrz zaczął wydawać bilety na stoły w jadalni, wtedy on podszedł do mojego biurka i poprosił o spotkanie z kapitanem. Zapytałem go w jakiej sprawie, a on powiedział że nie ma biletu i jest ślepym pasażerem. Zabrałem go do intendenta i wedle później otrzymanych rozkazów mieliśmy go gdzieś zakwaterować, ponieważ miał opłacić bilet w pierwszej klasie. Wziąłem pieniądze i starałem się gdzieś go umieścić. Musiałem zakwaterować go w szpitalu, ale posiłki miał już spożywać w jadalni pierwszej klasy, dlatego powiedziałem mu, żeby zapłacił najniższą stawkę biletu w pierwszej klasie czyli 227,50 dolarów. Zgodził się i dał mi pieniądze. Następnego dnia rano poszedłem do intendenta, gdzie dostałem dla niego pokwitowanie. Zapłacił gotówką, widziałem trzy banknoty po 100, kiedy płacił. Otrzymał potwierdzenie od intendenta, a ja stwierdziłem, że były to pieniądze zabezpieczające ten przejazd. Nie wydaliśmy mu żadnego biletu, ponieważ nie mamy biletów do wystawiania na statku. Daliśmy mu jedynie pokwitowanie za minimalną stawkę przejazdu w pierwszej klasie. Kiedy wziąłem od niego pieniądze i dałem mu potwierdzenie, wiedziałem kim był, ponieważ złożył nam oświadczenie mówiąc dlaczego wsiadł na statek jako pasażer na gapę. Powiedział, że nie mógł dostać biletu na podróż przez Atlantyk w żadnej linii z powodu sezonu, więc doszedł do wniosku, że może mógłby zapłacić za podróż na morzu.

Tajemniczym pasażerem na gapę był, nikomu z załogi jeszcze wtedy nie znany, Gerhart Eisler, człowiek który odmówił składania zeznań przed komisją ds. badania działalności antyamerykańskiej. Eisler został również skazany za wykroczenie paszportowe, polegające na zatajeniu faktu, że jest członkiem partii komunistycznej. Z wyżej wymienionych przyczyn był pod stałą obserwacją służb amerykańskich. Nie do końca znane są jednak motywy i okoliczności wyjazdu komunisty z USA. Wedle polskich gazet z tamtego okresu miał udać się za ocean, do rodzinnego Lipska, gdzie zaproponowano mu objęcie katedry na tamtejszym uniwersytecie. Jednak jego siostra – Ruth Fischer, która swego czasu zeznawała przeciw niemu w procesie, wprost opowiedziała reporterowi „New York Herald Tribune”, że ma on ...bezpośrednie rozkazy od partii w Moskwie, inaczej nie próbowałby wyjechać. To było ustalone z polską tajną policją i coś poszło nie tak, to wszystko. Teraz próbują to wygładzić.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 3-4/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter