Stippling, czyli z lutownicą na pistolet
Michał Sitarski
Współczesna broń palna tworzona jest najczęściej zgodnie z zasadami ergonomii i projektowana tak, by obsługa była dla strzelającego jak najwygodniejsza. Stąd biorą się chwyty ustawione pod odpowiednimi kątami czy wymyślne wzorki na nich mające poprawić przyczepność dłoni. W wyczynowej broni, zwłaszcza krótkiej, montowane są nakładki, półeczki i rampy ułatwiające trzymanie oraz opanowanie pistoletu podczas strzelania, by jak najbardziej ograniczyć jego podrzut i odrzut, co ma zasadnicze znaczenie przy oddawaniu szybkich i celnych strzałów.
W broni o rodowodzie bojowym (czyli tej nie-wyczynowej) używanej np. w EDC albo podczas treningów strzeleckich o zacięciu „taktycznym” (choć nie tylko) jej właściciele również starają się poprawić jej ergonomię, a przy okazji nadać swoim egzemplarzom niepowtarzalny wygląd.
Niby producent wszystko ma przemyślane, policzone, pobadane i zaprojektowane, ale okazuje się, że nie wszystkim to pasuje i że można jednak tego producenta trochę poprawić. W przypadku pistoletów, bo na nich się skupimy, na metalowych szkieletach (stopy aluminium lub stal) nie ma zbyt wielkiego pola do popisu. „Bezinwazyjnie” można zastosować np. lepsze okładziny chwytu, o ile do danego modelu występują, albo zamocować rampę pod kciuk czy też okleić niektóre elementy taśmami/nalepkami poprawiającymi przyczepność dłoni. Ingerencja w metalowy szkielet łatwa nie jest i wymaga porządnych narzędzi oraz znajomości zasad obróbki metali. No i jeszcze trzeba wiedzieć, co się chce zrobić.
Wejście na rynek pistoletów na szkielecie polimerowym sytuację zmieniło, choć tak naprawdę, moda na dopasowywanie broni do indywidualnych potrzeb poprzez zmianę kształtu jej szkieletu oraz faktury wzoru antypoślizgowego ma ledwie parę lat.
Posiadacze „plastików” zauważyli w pewnym momencie, ze polimer, z którego wykonano szkielet ich broni daje się łatwo obrabiać domowymi narzędziami (np. popularnym Dremelem), a z pomocą lutownicy lub wypalarki do drewna można na nim nanosić nowe wzory antypoślizgowe, daleko skuteczniejsze niż większość wzorów fabrycznych ograniczonych przecież możliwościami technologii wtryskowej, jaką wykonywane są szkielety.
Moda na stippling (bo tak się nazywa modyfikowanie szkieletu broni i wypalanie nowego wzoru) wyszła bodaj z USA i zawitała w końcu do Polski. U nas dopiero się rozwija, a za oceanem istnieją firmy „zawodowo” zajmujące się modyfikacjami broni, które dawno temu porzuciły lutownice na rzecz laserów, które są daleko bardziej precyzyjne, dają niemal nieograniczone możliwości w kwestii wzoru i zapewniają powtarzalność niedostępną dla człowieka.
W naszym pięknym kraju stippling w zasadzie się rozwija – oferentów takiej usługi wykonywanej na wysokim poziomie można policzyć na palcach jednej ręki, a pewni ei tak jeszcze zostanie... Oczywiście, można pobawić się samemu i przerobić swoją broń według własnych potrzeb, ale trzeba pamiętać, że to proces zasadniczo nieodwracalny, więc jeśli się gdzieś przesadzi, to po jabłkach. Niby zawsze można kupić nowy szkielet, ale to jednak kolejna promesa w plecy – tu łatwiej mają posiadacze pistoletów Sig Sauer P320, bo obudowy szkieletu nie są elementem istotnym broni, więc można eksperymentować znacznie bezpieczniej.
Widziałem trochę broni poddanej stipplingowi z różnym efektem – część miała tylko naniesiony nowy wzór na szkielet (lepszy lub gorszy, bardziej lub mniej sensownie umieszczony), a część miała dość mocno zmodyfikowane szkielety (również z różnymi efektami). Ta pozornie łatwa czynność wymaga jednak od wykonawcy wiedzy, zdolności manualnych i świadomości tego, co i jak chce się osiągnąć. Można zatem zrobić coś, co zdecydowanie wyróżni naszą broń pośród innych podobnych, ale albo ergonomii nie poprawi, albo ją wręcz pogorszy. Można szkielet zepsuć, a można również osiągnąć zamierzony efekt, przy okazji poprawiając wygląd pistoletu.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 3-4/2019