Strategia oceaniczna Reagana, czyli jak próbowano wygrać zimną wojnę na morzu
Antoni Pieńkos
Chociaż już od czasów starożytnych siły morskie stanowiły ważny element całościowego potencjału zbrojnego państw i odgrywały w wielu konfliktach rolę bardzo istotną, to jednak znakomita większość badaczy wojskowości i strategii militarnej argumentowało, że przy wykorzystaniu wyłącznie tego narzędzia nie da się wygrywać konfliktów zbrojnych. Owszem, można zapewnić sobie dzięki temu swobodę na lądzie, można też wyniszczyć przeciwnika gospodarczo, ale ludzie żyli i żyją na twardym gruncie i to właśnie tam ostatecznie musi dojść do rozstrzygnięcia konfliktu. Amerykanie, od samych początków widzący dla swojej marynarki wojennej rolę szerszą niż jedynie zadania opisane powyżej, w latach 80. XX za prezydentury Reagana postanowili udowodnić, że można kierunkowi morskiemu nadać rolę rozstrzygającą w kalkulacjach odnośnie potencjalnego konfliktu z Układem Warszawskim (przy założeniu, że nie doszłoby do totalnego starcia atomowego).
W okresie zimnej wojny (zwłaszcza w jej drugiej połowie) doszło do istotnego postępu technicznego (m.in. wprowadzenie pocisków woda-ziemia z konwencjonalnymi i nuklearnymi głowicami bojowymi oraz rozwój możliwości lotnictwa pokładowego) połączonego ze zmianami doktrynalnymi, co razem spowodowało, że skala możliwego oddziaływania sił morskich na ląd znacznie się poszerzyła. Stanowiło to pierwszy z powodów, dla którego to właśnie w okresie lat 80. XX wieku podjęto próbę nadania siłom morskim rozstrzygającego znaczenia w strategii Stanów Zjednoczonych i NATO. Drugim podłożem tej próby znacznego rozszerzenia ich zadań była konieczność lepszego uzasadnienia dla potrzeby utrzymywania niezwykle rozbudowanych sił morskich Stanów Zjednoczonych i innych państw NATO. Te były bardzo kosztowne w utrzymaniu, a ich rola w zabezpieczaniu szlaków przerzutowych przez Atlantyk oraz wsparciu działań na Europejskim Teatrze Działań Wojennych, chociaż kluczowa dla realizacji strategii Sojuszu, to nie zawsze była odpowiednio zauważana i doceniana przez opinię publiczną, w tym także osoby odpowiedzialne za decydowanie o podziale budżetu obronnego.
To zagadnienie łączy się również z wylobbowanymi przez admirała Sergieja Gorszkowa (dowódcę radzieckich sił morskich w latach 1956-1985) koncepcjami znacznej rozbudowy floty radzieckiej, w tym jej wyjściem na wody oceaniczne z zamkniętych akwenów Morza Barentsa, Bałtyckiego czy Czarnego, wspierając tym samym budowanie stref wpływów Moskwy w regionach takich jak: Afryka Północna i Subsaharyjska, Bliski Wschód czy Ameryka Środkowa i Południowa. Działania te, prowadzone ze szczególną intensywnością od lat 60. XX wieku, miały na celu przede wszystkim podważenie totalnej przewagi morskiej NATO nad Układem Warszawskim. W latach 70. XX zaczęło to przynosić wymierne efekty – chociaż wcześniej wydawało się to całkowicie nie do pomyślenia, zwłaszcza, że w NATO były kraje o takich tradycjach morskich jak USA, Wielka Brytania, Francja czy Holandia, a po drugiej stronie głównie potęgi lądowe, takie jak Rosja czy Polska.
Chociaż siły morskie nie były nigdy priorytetem w ZSRR, to jednak rozwinięty po II wojnie światowej potencjał stoczniowy (oparty w większości o stocznie na Morzu Białym i Barentsa, gdzie budowano i testowano okręty podwodne z napędem nuklearnym i pociskami strategicznymi, a także w mniejszym stopniu na stoczniach regionu Morza Bałtyckiego) pozwolił na znaczną rozbudowę floty wojennej. Głównym kompleksem stoczniowym ZSRR był zakład w Siewierodwińsku leżący nad Morzem Białym, który w szczytowym okresie miał większe moce produkcyjne niż wszystkie stocznie amerykańskie budujące okręty podwodne razem. Rozbudowa ta realizowana była głównie w obszarze okrętów podwodnych (w 1969 roku marynarka wojenna ZSRR posiadała w służbie 375 okrętów podwodnych, w tym 60 o napędzie jądrowym, co oznaczało, że miała w tym rodzaju sił przewagę liczebną nad połączonymi siłami flot wojennych NATO – ale wciąż jednak niższej jakości budowanych jednostek, zwłaszcza w zakresie ich wyciszenia) i różnego typu małych jednostek rakietowych. Taki wybór ścieżki rozwoju czynił zagrożenie ze strony floty radzieckiej naprawdę realnym, jednakże ograniczonym głównie do radzieckich wód przybrzeżnych.
W związku z tym admirał Gorszkow wspierał wizję floty bazującej nie tylko na okrętach podwodnych i niewielkich jednostkach nawodnych, ale także na dużych okrętach, takich jak lotniskowce czy niszczyciele i krążowniki – swoją drogą historia zweryfikowała tę drogę rozwoju floty radzieckiej raczej negatywnie. Zamiast bowiem skupić się na siłach podwodnych, które w najbardziej opłacalny ekonomicznie sposób zagrażały interesom NATO na morzu, postawił on równolegle na budowę dużych jednostek nawodnych, których koszty były bardzo wysokie, prowadząc w dłuższej perspektywie do wykańczającego dla ZSRR wyścigu zbrojeń. Chociaż cel rzucenia skutecznego wyzwania Sojuszowi w tym obszarze wydawał się w pewnym okresie całkiem osiągalny, to w ten sposób kraj ten dał się wciągnąć w korzystną dla Stanów Zjednoczonych ekonomiczną rywalizację na morzu. W 1975 roku w największych połączonych ćwiczeniach pełnomorskich flot: Północnej, Czarnomorskiej i Oceanu Spokojnego udział wzięło około 200 okrętów nawodnych i prawie 100 podwodnych, co dorównywało skalą głównym manewrom sił morskich NATO tego okresu. W tym miejscu warto wspomnieć o natowskich ćwiczeniach „Silver Tower” z 1968 roku, kiedy to już po dwóch dniach siły uderzeniowe Atlantyku straciły w ramach prowadzonej symulacji konfliktu z siłami ZSRR m.in. dwa lotniskowce, zadając jednocześnie Rosjanom niewielkie straty w siłach morskich, co bardzo dobrze pokazało rosnący potencjał floty radzieckiej.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 7/2022