Strzeleckie nowości w deszczowym Londynie


JAROSŁAW LEWANDOWSKI


 

 

 

 

Strzeleckie nowości

 

 

w deszczowym Londynie

 

 

 

Jeszcze nigdy nie zamieszczaliśmy relacji z londyńskiego DSEI, jednej z najważniejszych – obok paryskiego Eurosatory – imprez targowych branży zbrojeniowej na Starym Kontynencie. Dziś naprawiamy to niedopatrzenie.

 

 

Na Wielką Brytanię patrzymy często przez pryzmat nieżyciowego prawa do (nie)posiadania broni, uchwalonego kiedyś w ferworze emocji po strzelaninie w szkole, na co dodatkowo nakładała się niewypowiedziana wojna z północnoirlandzkimi terrorystami. Prawa, które zakazuje i reguluje, niczego nie rozwiązując bo przestępczość uliczna prosperuje w najlepsze), ale którego zmiana jest już wedle samych Brytyjczyków raczej niemożliwa, bo sprawy zaszły zbyt daleko. Tymczasem na wyspach kwitnie przemysł zbrojeniowy, nawet produkowana jest broń strzelecka (choć tylko długa) i amunicja, a imprezy takie jak DSEI ukazują siłę tego przemysłu. Tegoroczne londyńskie targi odnotowały ponad 32 tys. odwiedzających, w tym 97 oficjalnych delegacji zagranicznych z 56 krajów, którzy mogli obejrzeć ekspozycje 1489 wystawców, reprezentujących 54 kraje, w tym 40 pawilonów narodowych – co nie koniecznie oznacza „krajowych”, bo np. był oddzielny pawilon Walii, na terenie której zlokalizowanych jest wiele bardzo ważnych firm zbrojeniowych, z BAE Systems, Thalesem i Raytheonem na czele. Oficjalne podsumowania targowe puchną z dumy, wskazując kilkunasto-, a czasami kilkudziesięciokrotne wzrosty wspomnianych liczb, w stosunku do lat ubiegłych.

DSEI to jedyna europejska impreza targowa organizowana w dokach, z bardzo silnym akcentowaniem tematyki morskiej i ekspozycją okrętową – są nawet dynamiczne pokazy jednostek pływających, zapierające dech w piersiach. Tyle, że tu pogoda jest specyficznie szybkozmienna, można powiedzieć: angielska. To znaczy przez pół dnia mży, potem przez parę godzin pada deszcz, godzinkę leje, znów trochę mżawki – ale później do wieczora już tylko słońce i słońce, przez cały kwadrans. Bo wieczorem znów mżawka, a w nocy pada.

W tym roku mieliśmy nałożenie się terminów wrześniowych targów militarnych – kieleckich i londyńskich – co nie było najszczęśliwsze. MSPO kończyło się 5 września, a już 10 września rozpoczynało się DSEI, co firmom planującym wystawienie się na obu imprezach bardzo utrudniło (o ile nie uniemożliwiło) działanie. Trochę szkoda, że nie zgrano tego lepiej, bo w efekcie w Londynie było tylko kilka polskich firm, i to wyłącznie z lżejszą ekspozycją. W ogóle nie zaprezentowano polskiej broni strzeleckiej, nie wspominając już o sprzęcie cięższym. A szkoda, bo na przykład ZM Tarnów produkuje sprawdzone armaty morskie, a także zdalnie sterowane systemy wieżowe. Nawet jeśli te armaty nie są jakoś specjalnie nowoczesne, to przecież wiele krajów dysponuje równie mało nowoczesną flotą, którą od czasu do czasu trzeba przezbroić lub zmodernizować. Obserwując ofertę firm bułgarskich, węgierskich, serbskich, rosyjskich czy tureckich można dojść do wniosku, że nasze firmy jakoś nie umieją wyważyć ważności imprez i odpuszczają w przedbiegach te, na których naprawdę mogłyby sensownie zaistnieć. Nie mówiąc o tym, że w Londynie nasi rodacy stanowią tak na oko ze 25% społeczeństwa, gdzie się nie obejrzeć słychać polski język.

Choć gros oferty targów (przy okazji: nie udało mi się rozszyfrować dokładnie ich skrótu, poza tym że D = Defence (ang. obrona), S = Security (ang. ochrona), E = Event (ang. wydarzenie), a „i” prawdopodobnie pochodzi od international (ang. międzynarodowy), co jednak razem jakoś składa się tak niespecjalnie zgrabnie) dotyczy cięższych sprzętów – poza wspomnianym segmentem okrętowym mamy tu wszelkiego rodzaju pojazdy bojowe i sprzęt inżynieryjny – to jednak segment strzelecki i wyposażenia żołnierza także jest mocno zaakcentowany, czego potwierdzeniem kilka nowości, które premierę miały właśnie na DSEI. Targi są korzystnie zlokalizowane, z łatwym dojazdem kolejką miejską (DLR, taka odmiana metra jeżdżącego po powierzchni, ale bez maszynisty – coś jakby winda, tylko w poziomie i na większe odległości), wygodny dla odwiedzających jest także układ hal. W zasadzie jednej hali, za to ogromnej (doki mają swoje zalety), przedzielonej wzdłużnym korytarzem na dwie części: północną (N) i południową (S). W korytarzu zlokalizowano punkty gastronomiczne (jak tym Anglikom udaje się wyprodukować żywność tak zupełnie pozbawioną smaku?), biura targowe i biuro prasowe, itp. Za to poziom ochrony przekracza wszystko znane z innych imprez podobnego typu – kontrola przy wejściu jest podobna do tej na lotnisku. Tyle że w Anglii wszystko odbywa się niezwykle sprawnie, grzecznie, spokojnie i fachowo, więc nawet stanie w kolejce pomiędzy wyjściem z DLR a wejściem do hali upływa (ze względu na deszcz słowo to nabiera na Wyspach specyficznego znaczenia) w miłej i przyjaznej atmosferze, okraszonej kurtuazyjną rozmową kolejkowiczów.

A deszczyk dobrze robi na cerę.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 9-10/2013

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter