Pistolet Smith & Wesson SD9

 


MARTIN HELEBRANT


 

 

 

Pistolet Smith & Wesson SD9

 

 

Sława firmy Smith & Wesson stoi przede wszystkim rewolwerami, ale i w dziedzinie pistoletów samopowtarzalnych sroce spod ogona nie wypadła – a w dziedzinie wiodących swego czasu prym w tej klasie broni Cudownych Dziewiątek była nawet prekursorem: jej Model 59 wyprzedził o rok Berettę 92 i CZ 75.

 



Potem już nie było tak różowo, zwłaszcza odkąd w 1982 roku Gaston Glock wszczął Plastikową Rewolucję. S&W przewodząc siłom Starego Porządku, do przedostatniego naboju bronił sztandaru metalowej reakcji. W końcu jednak, w obliczu nieuchronnej klęski, firma nie tylko zrejterowała haniebnie z barykady, ale jeszcze przeszła w 1994 roku na stronę wroga pistoletem Sig ma. Model ów, zwany pogardliwie Swockiem („half S&W, half Glock”) był rozpaczliwym bastardem glockowskiego mechanizmu z wzornictwem, przy którym nawet produkt z Deutsch-Wagram prezentował się całkiem nadobnie. Austriacy, nie znając widać amerykańskiego powiedzenia, że „naśladownictwo jest najszczerszym komplementem”, nie poznali się na tym lennym hołdzie i jeszcze ciągali latami biedaków po sądach za plagiat. Po austriackim falstarcie przyszła kolej na hołd pruski, a dokładniej badeńsko-wirtemberski: miejsce Sigmy zajął SW99, zamerykanizowana wersja Walthera P99. SW99 był pistoletem znacznie bardziej udanym – tyle że to była licencja, i to w dodatku wyłącznie na montaż: koszmarny upadek dla firmy z wielkimi tradycjami i jeszcze większymi ambicjami. Te dni klęski minęły jednak bezpowrotnie, a odrodzona cudownie w pierwszych latach trzeciego Millenium fabryka zrehabilitowała się za dotychczasowe niepowodzenia z okładem, wypuszczając w roku 2006 nowy, oryginalny i nareszcie w pełni udany plastikowy pistolet – Military & Police.

Sukcesy odrodzonego S&W były tak wielkie, że nawet Sigmę uwolniono wreszcie z lochów, gdzie spoczywała odkąd w 1998 roku zakończono ugodą proces z Austriakami. Znaczna obniżka ceny spełniła swoje zadanie: wzgardzony pistolet zaczął się całkiem nieźle sprzedawać. Teraz wreszcie okazało się, że lekceważenie, z jakim go traktowano może nie do końca było uzasadnione. Pistolet stał się piorunochronem dla gromów nakierowanych nie tyle na niego, co raczej na jego producentów, którzy rabunkową gospodarką doprowadzili kwitnącą niegdyś firmę na skraj przepaści. Tymczasem bliższy kontakt pozwalał docenić kilka smaczków, które były wynikiem prac projektantów firmy nad ergonomią pistoletów w latach 80., a potem wróciły w pełnej krasie – i znacznie lepszym wzornictwie przemysłowym – w chwalonym powszechnie M&P. Potem Sigma zasłynęła jako przebój eksportowy, gdy firma zdołała sprzedać nowemu rządowi Afganistanu na pniu wszystkie egzemplarze, które jeszcze zalegały w magazynie. Ten sukces okazał się w końcu obosiecznym mieczem, bo z kolei wojsko Karzaja zamówiło tyle Sigm, że w końcu trzeba było ją przywrócić do produkcji, przy okazji wprowadzając wiele daleko idących po prawek. Gdy kontrakt afgański został wykonany firma – skoro już ożywiła upiora – postanowiła tchnąć w niego nowe życie. W połowie 2010 roku w ofercie firmy oprócz poprawionej Sigmy pojawiło się jej nowe wcielenie , pistolet nazwany SD – od słowa self-defense, samoobrona. Broń miała swoją europejską premierę na targach IWA wiosną roku 2011.

Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 2/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter