Szczeliny w pancerzu


Wojciech Mazur


 

 

 

 

Programy zbrojeniowe brytyjskiej armii lądowej

 

w dobie „dziwnej wojny”

 

 

 

Szczeliny w pancerzu

 

 

(cz. III – artyleria])

 

 

 

Wielka Brytania mogła uchodzić w roku 1939 za mocarstwo światowe i bez wątpienia tytuł ten należał jej się słusznie. Miał jednak dumny Albion nierównomiernie rozwinięte siły zbrojne, gdyż przy potężnej flocie i silnym lotnictwie armia lądowa wydawała się karłem. Wbrew pozorom armia Wielkiej Brytanii borykała się w 1939 roku z licznymi problemami, zaś jej planiści uważali, że w zakresie wyposażenia w szereg podstawowych środków walki cierpi ona na poważne braki.

 


Braki w zakresie sprzętu obrony przeciwpancernej, lekkiej artylerii przeciwlotniczej czy broni pancernej w pierwszych miesiącach II wojny światowej dosłownie niemal spędzały sen z powiek brytyjskim wojskowym planistom. W porównaniu z nimi zaopatrzenie w sprzęt artyleryjski można było uznać za stosunkowo niezłe. Nie znaczy to jednak bynajmniej, że w tym segmencie zbrojeniowy pancerz zachowywał jakąś wyjątkową spoistość.

Słówko „stosunkowo” bywa bowiem zwodnicze, a próby generalizacji mogą niekiedy wieść na manowce. Rzec można: brytyjska (i nie tylko zresztą brytyjska) artyleria doby międzywojennej miała swoiste szczęście – a zarazem pecha. Z jednej strony już od kilkuset lat nie stanowiła nowego rodzaju broni. A choć w pierwszych dziesięcioleciach dwudziestego wieku postęp techniczny i w tej dziedzinie był szybki, to jednak nie skazywał na automatyczne odsyłanie do lamusa konstrukcji opracowanych nawet przed dwudziestu czy trzydziestu laty, u progu Wielkiej Wojny. Masowo wytwarzane w jej trakcie, po zakończeniu konfliktu znalazły się w wojskowych magazynach, w powszechnym przekonaniu wciąż zachowując bojową użyteczność. Istniała jednak i druga strona owego „artyleryjskiego medalu”. Demokratyczna, pacyfistycznie nastawiona opinia publiczna nie była skłonna do akceptowania kolejnych zbrojeniowych wydatków, a przeforsowanie zakupów sprzętu, który armia już przecież posiadała, stanowiło zadanie wyjątkowo niełatwe – tym bardziej, że armaty czy haubice były relatywnie kosztowne. Wielce to utrudniało uzupełnianie nieuniknionych ubytków sprzętu czy wprowadzanie do użytkowania jego nowszych wzorów.

Gdy więc wybuchła kolejna światowa zawierucha, stan artyleryjskiego wyposażenia brytyjskiej armii można by określić wyświechtanym, ale w tym akurat przypadku całkiem celnym żartem – jako „dobry, ale nie beznadziejny”. Co więcej – choć w następnych miesiącach ulegał on poprawie, to jednak zdaniem wojskowych postępowała ona zdecydowanie zbyt wolno w stosunku do rosnących potrzeb. Wedle ocen z połowy stycznia 1940 roku, w których dokonywano projekcji stanu zasobów armii na dzień „Z + 12” – tj. 3 września 1940 roku, za „względnie satysfakcjonujące” zostało uznane jedynie wyposażenie w moździerze 2’’ i 3’’, 18-funtowe działa polowe, haubice 4,5’’, artylerię średnią oraz artylerię ciężką i super-ciężką. Nawet jednak w tych najmniej kontrowersyjnych przypadkach w szczegółach kreślonego obrazu można było odnaleźć niepokojące informacje: np. wzmianka o zaspokojeniu potrzeb w zakresie artylerii średniej została uzupełniona dopiskiem – „typów istniejących”. Ta ostatnia uwaga była o tyle istotna, że owe typy zastępowano właśnie nowymi konstrukcjami, w których przypadku siłą rzeczy sytuacja nie przedstawiała się już tak optymistycznie – haubica 6’’ miała zostać zastąpiona przez armatohaubicę 5,5’’, zaś armata 60-funtowa przez armatę 4,5’’. Z kolei twierdzenie o wystarczającym zaopatrzeniu w działa artylerii ciężkiej musiało być rozpatrywane z uwzględnieniem istotnego wyjątku: w przypadku haubic 9,2’’ z niezbędnych (wedle szacunków) 130 000 sztuk amunicji brakowało zdecydowanej większości, bo 88 000. Problem planowano rozwiązać doraźnie za pomocą metod natury czysto rachunkowej, ograniczając normy dziennego zużycia na lufę z 14 do zaledwie 5 pocisków. Gdyby zaś to nie wystarczyło – pozostawała znacząca redukcja rezerw w polu.

Amunicja haubiczna 9,2’’ znalazła się więc kilka dni później na innej liście – materiału, którego niedobory uznawano za najbardziej dotkliwe; umieszczono na niej także amunicję do moździerzy oraz haubic 18’’. Obok zaś zestawiono sprzęt deficytowy „w nieco mniejszym stopniu”, w tym m. in.: 25-funtowe haubicoarmaty (szacowany brak – około 2000 egzemplarzy), amunicję do nich (brak 2,5 mln sztuk, zakładana redukcja dziennego zużycia na lufę z 35 do 20 pocisków), a także amunicję do dział 18-funtowych oraz haubic 4,5’’.

Oczywiście są to jedynie ogólne ramy problemu, który przyjdzie poddać nieco bardziej gruntownej analizie.

 

Haubicoarmaty 25-funtowe – podstawa artylerii
Tę ostatnią rozpocząć zaś zapewne należy od słynnej Royal Ordnance QF 25-pounder, tj. haubicoarmaty 25-funtowej (87,6 mm). W 1939 roku praca nad jej koncepcją miała już za sobą długą, dwudziestoletnią historię – samo zaś działo czekała znacznie nawet dłuższa kariera, której zwieńczeniem miało się stać ostatnie bojowe zastosowanie przez siły brytyjskie w roku… 1972. Na razie jednak stanowiło ono źródło kłopotów.

Zdecydowano bowiem dla oszczędności, pod wpływem finansowych ograniczeń, uzyskać niezbędny sprzęt głównie poprzez konwersję starszych, pierwszowojennych armat 18-funtowych, redukując w następnych latach stosunkowo wysokie przewidywania co do produkcji nowych, kompletnych dział o blisko 20%, zaś samo jej podjęcie przekładając na bardziej odległą przyszłość. Rosły natomiast stopniowo żądania co do liczby dział przekonwertowanych, których jeszcze we wrześniu 1936 roku War Office żądało 214 egzemplarzy, w następnych latach stopniowo zwiększając oczekiwania do 742 (IX 1937), 1259 (VII 1938), a wreszcie 1278 (V 1939). W konwersję dział było zaangażowanych 6 grup wytwórni oraz rządowe Ordnace Workshops. W dniu niemieckiej agresji na Polskę armia brytyjska miała do dyspozycji 603 wykonane w ten sposób egzemplarze dwudziestopięciofuntówek, 1 listopada – 673, w początkach grudnia – 984 (ale tylko 696 kompletnych, z łożem) i co miesiąc otrzymywała 50-60 kolejnych. Na przełomie lat 1939 i 1940 posiadane przez nią zasoby wystarczały już – wedle oszacowań – na wyposażenie pierwszych 10 dywizji przewidzianych dla potrzeb frontu we Francji, które miały uzyskać 868 dział.

 

 

Pełna wersja artykułu w magazynie Poligon 6/2012

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter