Szkolenia strzeleckie w Polsce

Rozmowa z Pawłem Mosznerem, oficerem JW GROM w rezerwie, strzelcem wyborowym, spadochroniarzem i szkoleniowcem
Pawle, pewnie za tym nie przepadasz, ale powiedz nam parę słów o sobie – sroce przecież spod ogona nie wypadłeś.
Pochodzę z przedwojennej oficerskiej rodziny z II RP, mimo niemieckiego nazwiska (Moschner) i korzeni w Bawarii rodzina od XIX wieku była spolszczona. Dziadek i wujkowie ze strony babci byli oficerami WP oraz POW na Śląsku, powstańcami oraz politykami-piłsudczykami. Rodzina zajmowała najwyższe stanowiska w autonomicznym województwie śląskim, do marszałka Sejmu Śląskiego włącznie. Na cześć wujka, marszałka sejmu, Karola Grzesika ps. „Hauke”, podczas służby w GROM-ie nosiłem nazwisko operacyjne Grzesik. Podczas wojny rodzina ze strony ojca służyła w PSZ na Zachodzie, a dziadek był jednym z oficerów tworzących pierwsze pododdziały 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Rodzina ze strony mamy to poseł na Sejm II RP, żołnierze AK oraz żołnierz wyklęty (brat mamy). Mundury i broń zawsze „za mną chodziły”. Sam służyłem jako antyterrorysta, potem żołnierz GROM-u oraz oficer służb specjalnych. Miałem zaszczyt pracować z 22. Pułkiem SAS, uczestniczyć w misji za granicą, koordynowałem zagraniczne relacje i szkolenia GROM-u. Nie robię z tego jednak religii, było super, ale to już przeszłość.
OK, jesteś już w rezerwie, ale wiemy, że od wielu lat zajmujesz się szkoleniami związanymi z terroryzmem oraz wyszkoleniem strzeleckim. Co konkretnie robisz?
Prowadzę szkolenia i ćwiczenia związane z antyterroryzmem oraz bezpieczeństwem. Ostatnio w ośmiu krajach UE. Występowałem jako wykładowca na zarządach pięciu znanych banków oraz w kilku światowych korporacjach. Nie mówię o wszystkich zleceniach, bo umowy na to nie pozwalają. Jednym z osiągnięć, którym mogę się pochwalić, było zlecenie mi przez MSZ, jako jedynemu podmiotowi z Polski, ćwiczeń i szkoleń w Belgii i Francji po atakach terrorystycznych. Zrealizowałem z kolegami z GROM szkolenia i ćwiczenia w budynkach UE w Brukseli, w Kwaterze Głównej NATO, w polskich ambasadach i konsulatach, polskich szkołach za granicą. Szkolenia strzelecko-taktyczne prowadziłem tylko dla oficjalnych podmiotów oraz uzbrojonych formacji. Wnioski po ich obserwacji mam bardzo smutne...
Podobno możesz się pochwalić sukcesami strzeleckimi osiągniętymi w służbie, w tym za granicą?
Tak, to miłe wspomnienia. W USA zdobyłem puchar TOP GUN podczas kursu antyterrorystycznego, wygrałem w każdej kategorii: pistolet, karabin i strzelanie zespołowe z moim teamem. Mam tytuł eksperta strzelectwa nadany przez rząd USA. W SAS jako jedyny snajper uzyskałem 100 % skuteczności na wspólnych strzelaniach na nadmorskich strzelnicach. Strzelam dobrze nie ćwicząc wiele. To rodzinne zdolności.
Jesteś „z branży”, więc pewnie masz dobry ogląd naszego rynku szkoleniowego. Jak możesz go opisać, jeśli chodzi o szkolenia i kursy strzeleckie?
Nie działam, przynajmniej na razie, na rynku szkoleń komercyjnych dla każdego, ale go obserwuję. Mam wiele lat doświadczeń w uczeniu osób dorosłych, więc wiem, że nie każdy zawodowiec nadaje się do tego, aby uczyć innych. Posiadanie wiedzy i jej przekazanie to dwa różne światy, którym często nie jest po drodze. Szkolenia strzeleckie w Polsce zdominowało coś, co nazywam „udawaniem GROM-u”. Stworzyła się spora grupa „weekendowych komandosów”, która próbuje nawet odbijać zakładników i robić CQB. Stworzyła się też grupa instruktorów, która na zasadzie niedomówień lub wręcz fikcji udaje specjalsów lub tworzy mit najemnika i sprzedaje takie szkolenia. Sportowy instruktor, który nigdy nie był w wojsku, nie służył z bronią palną, nie brał udziału w akcjach z bronią w ręku i nie był z bronią na misji za granicą nie jest żadnym autorytetem w szkoleniu bojowym. To nie jest zabawa na strzelnicy, nie wystarczy dobrze strzelać… Kto sam nie przeżył stresów służby lub misji i nie był „na robocie” z bronią powinien siedzieć cicho.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 5-6/2019