Tadeusz Góra (1918–2010)
Krzysztof Kubala
Tadeusz Góra (1918–2010)
W lataniu bezsilnikowym odniósł wiele sukcesów, z których chyba najważniejszym był przelot, który dał mu pierwszy w historii Medal Lilienthala. Obok tego przez kilkadziesiąt lat uczył latania, pilotował samoloty sportowe, podczas drugiej wojny światowej został myśliwcem, zwyciężał w walkach powietrznych. Po wojnie odnosił sukcesy sportowe, znowu służył w mundurze, prowadząc odrzutowe myśliwce, latał także na śmigłowcach. Był wszechstronnym pilotem – pracując ponad pół wieku za sterami – dołączył do grona legendarnych postaci Polskich Skrzydeł...

Starszy syn Jana Góry i Bronisławy Wiszniewskiej, urodził się 19 stycznia 1918 r. w Krakowie. Pierwsze kilkanaście lat jego życia to zmiany miejsca pobytu. Ojciec Tadeusza był oficerem krakowskiego 20. Pułku Piechoty, potem (jako kapitan) służył w 53. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych w Stryju i w 9. Pułku Piechoty Legionów w Zamościu. W obu miejscowościach Góra chodził do szkoły powszechnej. W 1929 r. wstąpił do Męskiego Gimnazjum im. hetmana Zamoyskiego (w Zamościu). Po roku nauki wrócił z rodziną do Stryja, gdzie jego ojciec został inspektorem Straży Granicznej. Tu Tadeusz ukończył dwie klasy, do kolejnej chodził w Nowym Targu. Na Podhalu, Góra po raz pierwszy zetknął się ze swym powołaniem. Wspominał: Był rok 1932, miałem czternaście lat. Ojciec spotkał przyjaciela z lat wojny polsko bolszewickiej, brał on udział w zlocie awionetek, które lądowały w Nowym Targu, gdzie chodziłem do gimnazjum. Samoloty bardzo mi się podobały. Wsiadłem nawet do kabiny jednego z nich. W końcu kolega ojca spytał: – A może chcesz polecieć? Ja na to: – Tato, czy mogę? Ojciec po namyśle odpowiedział: – Możesz skorzystać z okazji, bo to się zdarza raz w życiu! Pamiętam, że to był dwupłatowiec, jaki nie wiem. Siedziałem z przodu. Wystartowaliśmy w kierunku na Biały Dunajec. Lot trwał krótko, ale strasznie mi się podobało, tam w powietrzu! Wkrótce potem przenieśliśmy się z rodziną do Wilna. Tu kontynuowałem naukę w gimnazjum. Któregoś dnia podczas powrotu ze szkoły zobaczyłem afisz: teoretyczny kurs szybowcowy, organizuje Aeroklub Wileński. Całość kosztowała pięć złotych. Zapytałem matkę, czy mogę? Dostałem potrzebną sumę i poszedłem. Zbadano mnie, lekarze orzekli,że kandydat nadaje się. Tak się zaczęło...
Po kursie teoretycznym, od 24 czerwca 1934 r., Góra uczył się latać na lądowisku Grzegorzewo, na zachód Wilna, gdzie uzyskał kategorię A. W 1935 r. pod okiem Piotra Mynarskiego, Góra zdobył w szkole szybowcowej w Bezmiechowej kategorię C, a potem D (srebrna odznaka szybowcowa nr 46). Sportowe zamiłowania kosztowały go, co prawda rok w tej samej klasie gimnazjum – ale w bieszczadzkiej szkole młody pilot poznał wielu przyszłych kolegów, w tym instruktora, który stał się jego przyjacielem, mentorem – i do pewnego stopnia stworzył z niego wyczynowego zawodnika wysokiej klasy. Tadeusz Góra po latach wspominał: Adam Dziurzyński... Dużo się od niego nauczyłem. Prosty człowiek, ale życiowo świetnie wyrobiony. Ludzi od razu poznawał, wiedział, co kto jest wart! W lipcu 1936 r. Góra odbył w Łucku kurs motorowy na RWD-8 (w ramach Przysposobienia Wojskowego Lotniczego). Nadal wyczynowo uprawiał szybownictwo i odnosił kolejne sukcesy; 13 maja 1937 r. wykonał na szybowcu Komar lot trwający godzin; w sierpniu 1937 r. na SG-3 bis zwyciężył na V Krajowych Zawodach Szybowcowych zorganizowanych w Inowrocławiu. Miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat, a pokonał wielu bardziej doświadczonych fachowców. Lot z 18 maja 1938 r. to jeden z jego najwspanialszych wyczynów. Pilot wspominał: Poprzedniego dnia latałem, bardzo późno położyłem się spać. Rano Adam Dziurzyński obudził mnie wołając: – Takie świetne warunki, a ty śpisz?! Zjadłem kromkę chleba, wypiłem herbatę, wsiadłem do PWS-101 i wystartowałem, wyrzucony w powietrze, przy pomocy lin gumowych. Było to około godziny dziewiątej, poleciałem na północ. Trafiłem na warstwy Cumulusów i odpowiedni wiatr, co dało mi możliwość dotarcia aż tak daleko. Chciałem dolecieć na Porubanek, ale zobaczyłem chmurę zagradzającą drogę, bałem się lecieć dalej, bo nie byłem jeszcze przeszkolony w lotach bez widoczności. Co będzie, jak szybowiec mi się rozsypie? Ostatecznie zniżając się lotem ślizgowym, głodny, lądowałem na łące. Było około godziny siedemnastej. Okazało się, że to miejscowość Soleczniki Małe, na południe od Wilna. Przeleciałem prawie 578 kilometrów. Dziś żałuję, że nie zakręciłem bardziej na wschód, gdzie były lepsze warunki, wtedy na pewno poleciałbym dalej. No, ale trzymałem kurs na Wilno...
Po kursie teoretycznym, od 24 czerwca 1934 r., Góra uczył się latać na lądowisku Grzegorzewo, na zachód Wilna, gdzie uzyskał kategorię A. W 1935 r. pod okiem Piotra Mynarskiego, Góra zdobył w szkole szybowcowej w Bezmiechowej kategorię C, a potem D (srebrna odznaka szybowcowa nr 46). Sportowe zamiłowania kosztowały go, co prawda rok w tej samej klasie gimnazjum – ale w bieszczadzkiej szkole młody pilot poznał wielu przyszłych kolegów, w tym instruktora, który stał się jego przyjacielem, mentorem – i do pewnego stopnia stworzył z niego wyczynowego zawodnika wysokiej klasy. Tadeusz Góra po latach wspominał: Adam Dziurzyński... Dużo się od niego nauczyłem. Prosty człowiek, ale życiowo świetnie wyrobiony. Ludzi od razu poznawał, wiedział, co kto jest wart! W lipcu 1936 r. Góra odbył w Łucku kurs motorowy na RWD-8 (w ramach Przysposobienia Wojskowego Lotniczego). Nadal wyczynowo uprawiał szybownictwo i odnosił kolejne sukcesy; 13 maja 1937 r. wykonał na szybowcu Komar lot trwający godzin; w sierpniu 1937 r. na SG-3 bis zwyciężył na V Krajowych Zawodach Szybowcowych zorganizowanych w Inowrocławiu. Miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat, a pokonał wielu bardziej doświadczonych fachowców. Lot z 18 maja 1938 r. to jeden z jego najwspanialszych wyczynów. Pilot wspominał: Poprzedniego dnia latałem, bardzo późno położyłem się spać. Rano Adam Dziurzyński obudził mnie wołając: – Takie świetne warunki, a ty śpisz?! Zjadłem kromkę chleba, wypiłem herbatę, wsiadłem do PWS-101 i wystartowałem, wyrzucony w powietrze, przy pomocy lin gumowych. Było to około godziny dziewiątej, poleciałem na północ. Trafiłem na warstwy Cumulusów i odpowiedni wiatr, co dało mi możliwość dotarcia aż tak daleko. Chciałem dolecieć na Porubanek, ale zobaczyłem chmurę zagradzającą drogę, bałem się lecieć dalej, bo nie byłem jeszcze przeszkolony w lotach bez widoczności. Co będzie, jak szybowiec mi się rozsypie? Ostatecznie zniżając się lotem ślizgowym, głodny, lądowałem na łące. Było około godziny siedemnastej. Okazało się, że to miejscowość Soleczniki Małe, na południe od Wilna. Przeleciałem prawie 578 kilometrów. Dziś żałuję, że nie zakręciłem bardziej na wschód, gdzie były lepsze warunki, wtedy na pewno poleciałbym dalej. No, ale trzymałem kurs na Wilno...
Pełna wersja artykułu w magazynie Lotnictwo 3/2010