Tajemnicza galejada i absurdalny galeon
Krzysztof Gerlach
Tajemnicza galejada i absurdalny galeon
czyli nieśmiertelna historia niekompetencji
Jednym z najciekawszych epizodów naszej dość skromnej obecności na morzach w czasach żaglowców, było pochwycenie w 1473 r. przez gdańskiego korsarza Hanzy, Pawla Beneke, jednostki z niezwykle cennym ładunkiem, obejmującym między innymi, jak się na ogół uważa, słynny obraz Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”. Pod banderą Burgundii podążała ona z flandryjskiej Brugii do Anglii, z którą hanzeaci toczyli akurat wojnę.

POLSKA SZKOŁA NAUKOWA
Przebieg samego incydentu był wielokrotnie opisywany w polskiej literaturze, w bardzo zresztą różny sposób, co jest zupełnie zrozumiałe w świetle rozmaitości, niekompletności i niezgodności informacji przyjmowanych za źródłowe, a pochodzących w istocie często z lat lub nawet wieków dużo późniejszych. Ponieważ atak hanzeatyckiego korsarza miał charakter mocno kontrowersyjny, uznawany przez wielu (oczywiście zwłaszcza przez poszkodowanych!) za piracki, a w spór wokół tego zdarzenia i jego następstw zaangażowały się takie potęgi ówczesnej Europy jak największy bank świata – Medyceuszy, możny władca Burgundii (książę Karol Śmiały) oraz papiestwo, produkowane z tej okazji dokumenty były z natury stronnicze, zaś w miarę upływu dziesięcioleci coraz bardziej opierane na „krążących wieściach”, świadomych przekłamaniach prawniczych i propagandowych oraz czystej fantazji. Segregowanie ich dzisiaj ulubioną metodą narodowych historiografii – czyli prawdziwe informacje to te, które świadczą na „naszą” korzyść, a do nieprawdziwych należy zaliczyć wszystkie inne – jest całkowicie jałowe. Natomiast tym czytelnikom, którzy z jakiegoś powodu (np. wieku) nie zetknęli się ze słynną historią najbogatszego łupu Pawla Beneke lub – nie daj Boże – zapoznali się z nią przy okazji czytania potwornych bzdur na ten temat w Internecie, polecić mogę zwłaszcza stronę http://www.rzygacz.webd.pl/index.php?id=77,471,0,0,1,0 na której pan Aleksander Masłowski, chyba jako jedyny w sieci, stara się prostować najczęściej powtarzane nonsensy. Przedmiotem tego artykułu nie będzie jednak ani znakomity obraz, ani sławny zdobywca, ani jego jeszcze słynniejszy okręt Peter von Danczk (Peter von Danczik), tylko ofiara z 1473 roku, czyli napadnięta i pochwycona jednostka. Niektórzy polscy autorzy, wiedząc o określaniu jej typu w oryginalnych dokumentach dość dziwnym (pozornie) mianem „Galeide”, nie starają się dociekać, cóż to mogło być, tylko dbają o spolszczenie do form galejda, galajda lub galenda. Niestety, są w zdecydowanej mniejszości. Bardzo zasłużony dla naszej literatury morskiej i rzetelny badacz, Jerzy Pertek, miał nieszczęście nazwać kiedyś ów okręt „florenckim galeonem”. I tak już pozostało, powtarzane w dziesiątkach artykułów, artykulików, w książkach, wywiadach, esejach, opisach muzealnych, na stronach internetowych itp. Ich autorów w niczym nie zraża fakt (z którego oczywiście nie zdają sobie sprawy), że było to absolutnie NIEMOŻLIWE, ponieważ w 1473 r. (i jeszcze długo potem) nie istniał jeszcze na świecie ŻADEN żaglowy galeon – takiego typu po prostu w wieku XV nie wymyślono! Z równą trafnością i inteligencją można by twierdzić, że Beneke pochwycił wówczas motorowy drobnicowiec. Niestety, w Polsce specjalistów od dawnej techniki okrętowej jest stosunkowo niewielu, a jeszcze mniej z nich jest aktywnych publicznie. W rezultacie znawcy dawnego malarstwa tablicowego, rytów na wczesnośredniowiecznych sztyletach, technik tkania arrasów itp., którzy na ogół z zapałem i swobodnie wypowiadają się w kwestiach historii żeglugi, opierają się na źródłach, których wartości nie potrafią ocenić. Ten stan rzeczy jest w pełni popierany przez najwyższe gremia naukowe, które np. expresis verbis zarządziły, by wszelkie prace z dziedziny historii techniki były oceniane wyłącznie na wydziałach historii, nawet gdyby dotyczyły, dajmy na to „Rozwoju metod ograniczania stopni swobody ruchu tłoczyska pierwszych silników parowych, od prostowodów Watta, poprzez wodziki ślizgowe do bezwodzikowych silników z tłokiem rurowym”, a żaden z szanownych profesorów humanistów nie rozumiał nawet tytułu. Oczywiście mamy także wybitnych historyków, znawców historii okrętownictwa – niestety, nie oni wiodą prym w zakresie będącym przedmiotem artykułu.
GENEZA GALEONÓW
Jak niemal wszystkie terminy morskie, także nazwa „galeon” oznaczała w ciągu stuleci różne jednostki pływające, pomimo że średnio zainteresowanym czytelnikom kojarzy się z pewnością wyłącznie z czasami Drake’a i Niezwyciężonej Armady albo bitwą pod Oliwą. Pierwsze wzmianki o galeonach znajdujemy w dokumentach z XII wieku. Nie miały one jednak nic wspólnego ze znanymi nam żaglowcami, lecz były małymi, jednorzędowymi galerami, gdzie na każdej ławce siedział tylko jeden wioślarz. Podobne jednostki i tak samo nazywane eksploatowano w XIII stuleciu u południowych i wschodnich wybrzeży Półwyspu Iberyjskiego. Galeonów używano także w wieku XV; i tym razem chodziło o jednostki dość zbliżonej konstrukcji, napędzane wiosłami i żaglem, które poruszały się po rzekach Europy, przewożąc towary. Wenecjanie, nazywający je gallioni oraz galleoni, tak sobie upodobali te galery, że wykorzystywali je także wojskowo (do patrolowania rzek) i budowali w rozmaitych odmianach aż do wieku XVII. W tym czasie owe wiosłowo-żaglowe galeony rozwinęły się do przedziwnych i bardzo rzadko przedstawianych w literaturze konstrukcji, z pawężowymi, wysokimi rufami, ale zarazem typowym kadłubem galery i napędem głównym w postaci 48 wioseł. Oczywiście Wenecjanie znali już wtedy i budowali także czysto żaglowe, pełnomorskie galeony – według tradycji ich pierwszy okręt tego typu skonstruował około 1528 roku Matteo Bressan. Niewątpliwie żaglowy galeon wenecki odznaczył się w bitwie pod Prevesa w 1538 r. Nie jest możliwe precyzyjne ustalenie daty pojawienia się pierwszego pełnomorskiego żaglowca nazwanego galeonem. Na podstawie dobrze datowanych ilustracji i modeli z epoki przyjmuje się zazwyczaj lata 1535-1540 jako bezdyskusyjne, lecz rozmaite wzmianki słowne w dokumentach pozwalają przypuszczać, że stało się to nieco wcześniej, może około roku 1526. Najmniejszych za to wątpliwości nie budzi fakt, że obejrzenie galeonu w 1473 roku wymagało wpłynięcia na którąś z południowoeuropejskich rzek lub na przybrzeżne łowiska Półwyspu Iberyjskiego, a w obu przypadkach doszłoby do spotkania z małą jednostką wiosłowo-żaglową. Bajki o ogromnym galeonie, większym od karaki Peter von Danczk, którego załoga Benekego bała się zaatakować, przenoszą nas do fikcyjnej czasoprzestrzeni, w której jedni żeglarze znajdują się w drugiej połowie XV stulecia, a toczący z nimi walkę płyną sobie spokojnie pod koniec wieku następnego. Wydawałoby się, że taki monstrualny obraz można spotkać tylko w powieściach dla dzieci, ale skądże! U nas ma on pełnoprawny byt naukowy, w zadowolonym z siebie świecie dyplomowanych specjalistów zagadnień wszelakich. Jest też z zapałem kolportowany w literaturze popularnonaukowej i pięknej (nie tylko zresztą polskiej). O zdobytym przez Benekego galeonie możemy przeczytać zarówno na karcie charakteryzującej „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga w gdańskim Muzeum Narodowym, jak w wywiadzie z panią Beatą Szyber, kustoszem tego muzeum. Zarówno w niedawno wydanych „Dziejach polskiej floty” Tadeusza Górskiego, jak w nieco starszych „Dziełach sztuki sakralnej Bazyliki Mariackiej w Gdańsku” Stanisława Bogdanowicza. Zarówno w popularnych „Mikromodelach” Stanisława Katzera, jak we wszystkich znanych mi artykułach i książkach niezwykle płodnego profesora doktora habilitowanego Jerzego Sampa. I to pomimo faktu, że prawdziwa i udokumentowana charakterystyka omawianej jednostki znana jest w świecie co najmniej od pół wieku, a i w Polsce od dawna nie stanowi żadnej tajemnicy dla takich ludzi jak profesor Henryk Samsonowicz czy historyk i popularyzator wiedzy Paweł Pizuński.
Przebieg samego incydentu był wielokrotnie opisywany w polskiej literaturze, w bardzo zresztą różny sposób, co jest zupełnie zrozumiałe w świetle rozmaitości, niekompletności i niezgodności informacji przyjmowanych za źródłowe, a pochodzących w istocie często z lat lub nawet wieków dużo późniejszych. Ponieważ atak hanzeatyckiego korsarza miał charakter mocno kontrowersyjny, uznawany przez wielu (oczywiście zwłaszcza przez poszkodowanych!) za piracki, a w spór wokół tego zdarzenia i jego następstw zaangażowały się takie potęgi ówczesnej Europy jak największy bank świata – Medyceuszy, możny władca Burgundii (książę Karol Śmiały) oraz papiestwo, produkowane z tej okazji dokumenty były z natury stronnicze, zaś w miarę upływu dziesięcioleci coraz bardziej opierane na „krążących wieściach”, świadomych przekłamaniach prawniczych i propagandowych oraz czystej fantazji. Segregowanie ich dzisiaj ulubioną metodą narodowych historiografii – czyli prawdziwe informacje to te, które świadczą na „naszą” korzyść, a do nieprawdziwych należy zaliczyć wszystkie inne – jest całkowicie jałowe. Natomiast tym czytelnikom, którzy z jakiegoś powodu (np. wieku) nie zetknęli się ze słynną historią najbogatszego łupu Pawla Beneke lub – nie daj Boże – zapoznali się z nią przy okazji czytania potwornych bzdur na ten temat w Internecie, polecić mogę zwłaszcza stronę http://www.rzygacz.webd.pl/index.php?id=77,471,0,0,1,0 na której pan Aleksander Masłowski, chyba jako jedyny w sieci, stara się prostować najczęściej powtarzane nonsensy. Przedmiotem tego artykułu nie będzie jednak ani znakomity obraz, ani sławny zdobywca, ani jego jeszcze słynniejszy okręt Peter von Danczk (Peter von Danczik), tylko ofiara z 1473 roku, czyli napadnięta i pochwycona jednostka. Niektórzy polscy autorzy, wiedząc o określaniu jej typu w oryginalnych dokumentach dość dziwnym (pozornie) mianem „Galeide”, nie starają się dociekać, cóż to mogło być, tylko dbają o spolszczenie do form galejda, galajda lub galenda. Niestety, są w zdecydowanej mniejszości. Bardzo zasłużony dla naszej literatury morskiej i rzetelny badacz, Jerzy Pertek, miał nieszczęście nazwać kiedyś ów okręt „florenckim galeonem”. I tak już pozostało, powtarzane w dziesiątkach artykułów, artykulików, w książkach, wywiadach, esejach, opisach muzealnych, na stronach internetowych itp. Ich autorów w niczym nie zraża fakt (z którego oczywiście nie zdają sobie sprawy), że było to absolutnie NIEMOŻLIWE, ponieważ w 1473 r. (i jeszcze długo potem) nie istniał jeszcze na świecie ŻADEN żaglowy galeon – takiego typu po prostu w wieku XV nie wymyślono! Z równą trafnością i inteligencją można by twierdzić, że Beneke pochwycił wówczas motorowy drobnicowiec. Niestety, w Polsce specjalistów od dawnej techniki okrętowej jest stosunkowo niewielu, a jeszcze mniej z nich jest aktywnych publicznie. W rezultacie znawcy dawnego malarstwa tablicowego, rytów na wczesnośredniowiecznych sztyletach, technik tkania arrasów itp., którzy na ogół z zapałem i swobodnie wypowiadają się w kwestiach historii żeglugi, opierają się na źródłach, których wartości nie potrafią ocenić. Ten stan rzeczy jest w pełni popierany przez najwyższe gremia naukowe, które np. expresis verbis zarządziły, by wszelkie prace z dziedziny historii techniki były oceniane wyłącznie na wydziałach historii, nawet gdyby dotyczyły, dajmy na to „Rozwoju metod ograniczania stopni swobody ruchu tłoczyska pierwszych silników parowych, od prostowodów Watta, poprzez wodziki ślizgowe do bezwodzikowych silników z tłokiem rurowym”, a żaden z szanownych profesorów humanistów nie rozumiał nawet tytułu. Oczywiście mamy także wybitnych historyków, znawców historii okrętownictwa – niestety, nie oni wiodą prym w zakresie będącym przedmiotem artykułu.
GENEZA GALEONÓW
Jak niemal wszystkie terminy morskie, także nazwa „galeon” oznaczała w ciągu stuleci różne jednostki pływające, pomimo że średnio zainteresowanym czytelnikom kojarzy się z pewnością wyłącznie z czasami Drake’a i Niezwyciężonej Armady albo bitwą pod Oliwą. Pierwsze wzmianki o galeonach znajdujemy w dokumentach z XII wieku. Nie miały one jednak nic wspólnego ze znanymi nam żaglowcami, lecz były małymi, jednorzędowymi galerami, gdzie na każdej ławce siedział tylko jeden wioślarz. Podobne jednostki i tak samo nazywane eksploatowano w XIII stuleciu u południowych i wschodnich wybrzeży Półwyspu Iberyjskiego. Galeonów używano także w wieku XV; i tym razem chodziło o jednostki dość zbliżonej konstrukcji, napędzane wiosłami i żaglem, które poruszały się po rzekach Europy, przewożąc towary. Wenecjanie, nazywający je gallioni oraz galleoni, tak sobie upodobali te galery, że wykorzystywali je także wojskowo (do patrolowania rzek) i budowali w rozmaitych odmianach aż do wieku XVII. W tym czasie owe wiosłowo-żaglowe galeony rozwinęły się do przedziwnych i bardzo rzadko przedstawianych w literaturze konstrukcji, z pawężowymi, wysokimi rufami, ale zarazem typowym kadłubem galery i napędem głównym w postaci 48 wioseł. Oczywiście Wenecjanie znali już wtedy i budowali także czysto żaglowe, pełnomorskie galeony – według tradycji ich pierwszy okręt tego typu skonstruował około 1528 roku Matteo Bressan. Niewątpliwie żaglowy galeon wenecki odznaczył się w bitwie pod Prevesa w 1538 r. Nie jest możliwe precyzyjne ustalenie daty pojawienia się pierwszego pełnomorskiego żaglowca nazwanego galeonem. Na podstawie dobrze datowanych ilustracji i modeli z epoki przyjmuje się zazwyczaj lata 1535-1540 jako bezdyskusyjne, lecz rozmaite wzmianki słowne w dokumentach pozwalają przypuszczać, że stało się to nieco wcześniej, może około roku 1526. Najmniejszych za to wątpliwości nie budzi fakt, że obejrzenie galeonu w 1473 roku wymagało wpłynięcia na którąś z południowoeuropejskich rzek lub na przybrzeżne łowiska Półwyspu Iberyjskiego, a w obu przypadkach doszłoby do spotkania z małą jednostką wiosłowo-żaglową. Bajki o ogromnym galeonie, większym od karaki Peter von Danczk, którego załoga Benekego bała się zaatakować, przenoszą nas do fikcyjnej czasoprzestrzeni, w której jedni żeglarze znajdują się w drugiej połowie XV stulecia, a toczący z nimi walkę płyną sobie spokojnie pod koniec wieku następnego. Wydawałoby się, że taki monstrualny obraz można spotkać tylko w powieściach dla dzieci, ale skądże! U nas ma on pełnoprawny byt naukowy, w zadowolonym z siebie świecie dyplomowanych specjalistów zagadnień wszelakich. Jest też z zapałem kolportowany w literaturze popularnonaukowej i pięknej (nie tylko zresztą polskiej). O zdobytym przez Benekego galeonie możemy przeczytać zarówno na karcie charakteryzującej „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga w gdańskim Muzeum Narodowym, jak w wywiadzie z panią Beatą Szyber, kustoszem tego muzeum. Zarówno w niedawno wydanych „Dziejach polskiej floty” Tadeusza Górskiego, jak w nieco starszych „Dziełach sztuki sakralnej Bazyliki Mariackiej w Gdańsku” Stanisława Bogdanowicza. Zarówno w popularnych „Mikromodelach” Stanisława Katzera, jak we wszystkich znanych mi artykułach i książkach niezwykle płodnego profesora doktora habilitowanego Jerzego Sampa. I to pomimo faktu, że prawdziwa i udokumentowana charakterystyka omawianej jednostki znana jest w świecie co najmniej od pół wieku, a i w Polsce od dawna nie stanowi żadnej tajemnicy dla takich ludzi jak profesor Henryk Samsonowicz czy historyk i popularyzator wiedzy Paweł Pizuński.
Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 1/2009