Taka korweta, jakie czasy
Maksymilian Dura
Taka korweta, jakie czasy
Prezentowane od ponad 20 lat różne wizje przyszłości Marynarki Wojennej opierają się zawsze na trzech klasach okrętów bojowych: korwetach, niszczycielach min i okrętach podwodnych – nikt w ciągu tego czasu nie miał odwagi, by cokolwiek w tych planach zmienić. Co więcej, wskutek decyzji Ministerstwa Obrony Narodowej o definitywnej rezygnacji z remontu obu fregat typu Oliver Hazard Perry oraz dwóch małych okrętów rakietowych projektu 1241RE i wiążącego się z tym odzewu ze strony mediów, Marynarka Wojenna na swojej stronie internetowej podjęła polemikę w odpowiedzi na głosy sugerujące możliwość alternatywnego rozwiązania problemów sprzętowych sił morskich. Wynika z niej jednoznacznie, że „rozważanie ewentualności zastąpienia korwety wielozadaniowej okrętem patrolowym jest całkowicie bezzasadne”.
![](files/artykuly/technika_wojskowa/97_ntw_2012_01/10.jpg)
Dlaczego nie korwety, fregaty i niszczyciele min? Odpowiedź jest prosta – bo nas obecnie na nie nie stać. I nie chodzi tu o zakup jednego czy dwóch takich okrętów, ale o kupno odpowiedniej ich liczby we właściwym czasie, aby mogły rzeczywiście skutecznie spełniać swoje zadania, a nie tylko pływać. Nikt nie zaprotestował kiedy ogłoszono, że w ciągu ośmiu lat (2011–2018) MW otrzyma w ramach programu modernizacji Sił Zbrojnych RP 4,6 mld zł, które, jeżeli chodzi o okręty, wystarczą (być może) tylko na jeden niszczyciel min, jeden okręt podwodny i dokończenie korwety. Nikt też nie przedstawił co będzie dalej, gdy od 2019 do 2027 roku znowu otrzymamy tylko 4,6 mld zł. A przy takim scenariuszu (i tak optymistycznym, biorąc pod uwagę kryzys) i jeżeli prawdziwa jest ocena, że: ... Obecnie średni wiek okrętów naszej MW to 30 lat, co przy określanych jako ostateczny okres eksploatacji 35–40 latach powoduje, że za mniej więcej 10 lat powinno się je w ogóle wycofywać ze służby... („Polska Zbrojna” 33/2011), to MW w 2027 r. będzie miała tylko sześć okrętów: po dwa niszczyciele min, korwety i okręty podwodne!!! Równie dobrze mogłaby nie mieć nic (według analityków, dla osiągnięcia zrównoważenia nasze siły morskie powinny mieć 2–3 fregaty, 6–9 korwet/okrętów rakietowych, 6–9 niszczycieli min i 2–3 okręty zabezpieczenia). Oczywiście możemy zakładać, że MW w latach 2019–2027 otrzyma więcej pieniędzy niż w okresie 2011–2018. I o to można mieć tylko pretensje do Ministerstwa Finansów, że nie rozwiało tych złudzeń od razu, bo wtedy twórcy planów musieliby szukać innych rozwiązań, a nie liczyć na cud gospodarczy. I musieliby spuścić z tonu. Należy sobie wreszcie po prostu powiedzieć, co można zrobić w obecnym i przyszłym kryzysie finansowym oraz przygotowywać się do działań z realnymi siłami, a nie stworzonymi z marzeń o „zrównoważonej flocie mocarstwowej”, cokolwiek by to było. W MW pewne rzeczy już się stały i – niestety – musi to być uwzględnione w przyszłych planach. Samo wprowadzenie Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego (NDR) powinno całkowicie zreformować koncepcję obrony wybrzeża i plany „okrętowe”, a nie zmieniło w nich praktycznie nic. Przeciwokrętowe pociski kierowane (pokpr) NDR-u mają zasięg ponad 200 km, a to oznacza, że w tej strefie z możliwości walki „okręt nawodny – okręt nawodny” można zrezygnować. Tak więc uzbrajanie w pokpr, działających przy brzegu, małych okrętów rakietowych przestało mieć sens (więcej w NTW 11/2011). Natomiast atakowanie poza 200-kilometrową strefą przybrzeżną obcych jednostek pływających wymaga zapewnienia swoim okrętom skutecznej obrony przeciwlotniczej, a przykład Gawrona pokazuje, że na budowę jednostek z odpowiednimi systemami obronnymi nas na razie po prostu nie stać. I zresztą po co? Przecież „w dającej się przewidzieć perspektywie istnieje małe prawdopodobieństwo wybuchu konfliktu zbrojnego na dużą skalę” (pkt 56 Strategii Bezpieczeństwa Narodowego RP z 2007 r.).
Pozostaje jednak sprawa odpowiedzialności w stosunku do sojuszników z NATO. Może po prostu warto im szczerze powiedzieć, że na razie nie mamy możliwości dogonić swoim wyposażeniem tak bogatych państw, jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy Holandia i zaproponować coś w zamian. Myślę, że przykład Grecji, która wpędziła Europę w kłopoty zbyt dużymi wydatkami (m.in. na flotę) może nam w tym pomóc. Oczywiście, jako członek NATO, musimy wspierać działanie tych krajów w ewentualnej ochronie europejskich linii komunikacyjnych, ale możemy to robić w zakresie, na jaki nas realnie stać. Tym bardziej, że my nie mamy regionów zamorskich, gdzie nasza obecność byłaby co najmniej wskazana i wymuszałaby nasz udział w działaniach „oceanicznych”. Nie mając możliwości zbudowania jednostek pływających, które mogłyby funkcjonować na równi z nowoczesnymi zachodnimi fregatami, można jednocześnie zaproponować coś co przyda się dzisiaj, i w sytuacji, gdy zgodnie z zasadami ekonomii tak „kosztownych” okrętów nie powinno się wysyłać. Gdybyśmy odciążyli kraje zachodnie zastępując ich okręty swoimi w operacjach typu Active Endeavour lub Atalanta, nikt nie miałby do nas pretensji, że nie mamy jednostek pływających o możliwościach zachodnich fregat. Tym bardziej, że MW – poza funkcją militarną – powinna pełnić również role policyjne oraz dyplomatyczne. I trudno wytłumaczyć w obecnym kryzysie fakt, że nasze siły morskie powinny mieć okręty przygotowywane do uczestniczenia w konflikcie zbrojnym, który może teoretycznie wybuchnąć w „niedającej się przewidzieć perspektywie”, a nie mają okrętów przystosowanych do wykonywania zadań ważnych dzisiaj, związanych np. z ochroną linii komunikacyjnych, zwalczaniem terroryzmu, przemytu (w tym narkotyków, broni i materiałów radioaktywnych), piractwa, nielegalnej migracji, ochrony rybołówstwa, zwalczaniem skażeń czy usuwaniem skutków katastrof naturalnych. Oczywiście misje te mogłyby również wykonywać nafaszerowane uzbrojeniem fregaty i korwety, ale postępując zgodnie z tym sposobem myślenia należałoby prace inżynieryjne wykonywać za pomocą trakczołgów. Niewątpliwie można, tylko czy to się opłaca? A jaki jest tego efekt? Chociażby taki, że na amerykańskich niszczycielach i krążownikach członkowie grup abordażowo-inspekcyjnych dobierani są bardzo często z obsług bardzo drogiego, specjalistycznego, a nieużytecznego w czasie działań patrolowych wyposażenia: systemów sonarowych, walki elektronicznej, systemów rakietowych, itp. W ten sposób osoby szkolone przez długi czas i za ogromne pieniądze wykorzystuje się do zadań, które wymagają zupełnie innych umiejętności.
Pełna wersja artykułu w magazynie NTW 1/2012