To jakość (nie) zrobiła z tego Colta
Hubert Giernakowski
To jakość (nie) zrobiła z tego Colta
Hasło reklamowe Quality Makes It A Colt miało wspomóc odrodzenie się szacownej marki, która przez półtora wieku słynęła z najróżniejszych przymiotów – niskiej ceny, powtarzalnej maszynowej produkcji, innowacyjności – ale akurat nigdy z jakości swoich wyrobów.
Ostatnio wpadł w moje ręce egzemplarz wiatrówki nazwanej Colt Defender, kolejnego przedstawiciela generalnie bardzo udanej serii pneumatycznych replik znanych modeli broni palnej, będących dziełem koncernu Umarex. Wiatrówki tej serii są produkowane na Dalekim Wschodzie, według trzech czy czterech schematów konstrukcyjnych. Zewnętrznie stanowią relatywnie wierne kopie słynnych pistoletów (kilka peemów, strzelb i karabinków to wyjątki od reguły), zachowując ich nazwy handlowe i charakterystyczne cechowanie – Umarex wybił się na światowego potentata właśnie przez umiejętne nabycie praw do sygnowania swoich wyrobów znanymi i uznanymi markami.
Opis konstrukcji
Prezentowany Colt należy do najmniej ciekawej ze wspomnianych linii pistoletowych replik wiatrówkowych – odlanych z ciężkiego stopu cynkowego masywnych „klamek”, zasilanych pojedynczym nabojem CO2 ukrytym w rękojeści i strzelających stalowymi kulkami BB. Jedynymi ruchomymi elementami są tu język spustowy i suwakowy bezpiecznik, umieszczony mało wygodnie po prawej stronie, tuż nad kabłąkiem spustu (i jeszcze coś, ale o tym potem). Ruchoma jest także lufa, wysuwająca się z „zamka” podczas ściągania spustu i gwałtownie chowająca się do środka w momencie oddawania strzału. Identyczne rozmieszczenie manipulatorów (-ora) bierze się stąd, że wewnątrz każdej wiatrówki tego rodzaju znajduje się bardzo podobnie rozwiązane „serce”: język spustowy poprzez prostą przekładnię dźwigniową przesuwa do przodu lufę wraz z obciążnikiem, ściskając nawiniętą na lufie sprężynę uderzeniową. Po osiągnięciu punktu zwrotnego następuje wypięcie się lufy z zaczepów spustu i gwałtowny jej powrót do pozycji spoczynkowej. Podczas powrotu lufa wyłuskuje śrucinę z magazynka, a ułamek sekundy później uderza w zawór gazowy, otwierając go na chwilę. Uwolniona porcja CO2 wyrzuca śrut z lufy. Całość jest prosta konstrukcyjnie, przez co tania, a dodatkowo pistolet nie ma (poza wspomnianym bezpiecznikiem, rozpinającym połączenie języka spustowego z zespołem lufy) żadnych manipulatorów, co ułatwia kształtowanie jego zewnętrznej powłoki. Opisywaliśmy już kilka modeli modeli wiatrówek, wykonanych według tego schematu. Na ich tle Colt prezentuje się ubogo, bo w tym wypadku rzeczywiście mało co na broni można poruszyć – że „zamek” jest tu tylko umownie zaznaczony, to oczywiste, ale w Defenderze jako jedną całość odlano także kurek, bezpiecznik, zaczep zamka, a nawet... przyrządy celownicze. To ostatnie jest o tyle dziwne, że pistolet zaopatrzono w sportowe, „regulowane” przyrządy mikrometryczne, niezupełnie zgodnie z wyglądem oryginalnego Colta Defendera. Poza tym wierność zewnętrznych kształtów jest zadziwiająco duża. Oczywiście pomijając język spustowy, który w umareksowej replice musiał być zamocowany wahliwie, podczas gdy oryginalny Colt miał spust suwakowy. W ten sposób wiatrówka bardziej przypomina pistolet Para Ordnance (tylko wówczas trzeba by pozbyć się ogona kurka), ale Umarex dysponuje prawa mi do marki Colt, więc stanęło na Defenderze... Dobre wrażenie robi też realistyczna masa pistoletu. Niestety, jest w tym osamotniona, bo reszta podzespołów najwyraźniej stara się nawiązać do jak najgorszej opinii o współczesnych oryginalnych Coltach, tandetnie wykończonych i byle jak spasowanych.
Opis konstrukcji
Prezentowany Colt należy do najmniej ciekawej ze wspomnianych linii pistoletowych replik wiatrówkowych – odlanych z ciężkiego stopu cynkowego masywnych „klamek”, zasilanych pojedynczym nabojem CO2 ukrytym w rękojeści i strzelających stalowymi kulkami BB. Jedynymi ruchomymi elementami są tu język spustowy i suwakowy bezpiecznik, umieszczony mało wygodnie po prawej stronie, tuż nad kabłąkiem spustu (i jeszcze coś, ale o tym potem). Ruchoma jest także lufa, wysuwająca się z „zamka” podczas ściągania spustu i gwałtownie chowająca się do środka w momencie oddawania strzału. Identyczne rozmieszczenie manipulatorów (-ora) bierze się stąd, że wewnątrz każdej wiatrówki tego rodzaju znajduje się bardzo podobnie rozwiązane „serce”: język spustowy poprzez prostą przekładnię dźwigniową przesuwa do przodu lufę wraz z obciążnikiem, ściskając nawiniętą na lufie sprężynę uderzeniową. Po osiągnięciu punktu zwrotnego następuje wypięcie się lufy z zaczepów spustu i gwałtowny jej powrót do pozycji spoczynkowej. Podczas powrotu lufa wyłuskuje śrucinę z magazynka, a ułamek sekundy później uderza w zawór gazowy, otwierając go na chwilę. Uwolniona porcja CO2 wyrzuca śrut z lufy. Całość jest prosta konstrukcyjnie, przez co tania, a dodatkowo pistolet nie ma (poza wspomnianym bezpiecznikiem, rozpinającym połączenie języka spustowego z zespołem lufy) żadnych manipulatorów, co ułatwia kształtowanie jego zewnętrznej powłoki. Opisywaliśmy już kilka modeli modeli wiatrówek, wykonanych według tego schematu. Na ich tle Colt prezentuje się ubogo, bo w tym wypadku rzeczywiście mało co na broni można poruszyć – że „zamek” jest tu tylko umownie zaznaczony, to oczywiste, ale w Defenderze jako jedną całość odlano także kurek, bezpiecznik, zaczep zamka, a nawet... przyrządy celownicze. To ostatnie jest o tyle dziwne, że pistolet zaopatrzono w sportowe, „regulowane” przyrządy mikrometryczne, niezupełnie zgodnie z wyglądem oryginalnego Colta Defendera. Poza tym wierność zewnętrznych kształtów jest zadziwiająco duża. Oczywiście pomijając język spustowy, który w umareksowej replice musiał być zamocowany wahliwie, podczas gdy oryginalny Colt miał spust suwakowy. W ten sposób wiatrówka bardziej przypomina pistolet Para Ordnance (tylko wówczas trzeba by pozbyć się ogona kurka), ale Umarex dysponuje prawa mi do marki Colt, więc stanęło na Defenderze... Dobre wrażenie robi też realistyczna masa pistoletu. Niestety, jest w tym osamotniona, bo reszta podzespołów najwyraźniej stara się nawiązać do jak najgorszej opinii o współczesnych oryginalnych Coltach, tandetnie wykończonych i byle jak spasowanych.
Pełna wersja artykułu w magazynie Strzał 1-2/2011