Trzy fatalne pomyłki


Wojciech Holicki


 

 

 

 

Zdarzyło się 70 lat temu (46)

 

 

Trzy fatalne pomyłki

 

 

 

Od pierwszego dnia lądowania w Normandii żołnierze alianccy mieli często powody do przeklinania samolotów RAF-u lub USAAF, błędnie identyfikujących obiekt ataku lub zrzucających ładunek bojowy niecelnie, co w wielu przypadkach było przyczyną dotkliwych strat. Friendly fire (dosł. przyjacielski ogień), eufemizm i to niezbyt trafny, bo wskazujący na jego źródło, a pomijający bratobójczy rezultat, pojawił się latem 1944 r. również w raportach Admiralicji. Na dno poszły wówczas dwa okręty podwodne, jeden francuski i jeden radziecki, oraz dwa trałowce Royal Navy (trzeci został tak ciężko uszkodzony, że remontowanie go było nieopłacalne).

 

 

Pomyłkowe ataki na jednostki własne lub należące do flot sojuszniczych zdarzały się podczas II wojny światowej często, przy czym w zdecydowanej większości przypadków zaatakowanym był okręt podwodny Royal lub US Navy, a napastnikiem brytyjski lub amerykański samolot. Podstawową przyczyną takiego stanu rzeczy było to, że tylko RAF, FAA i USAAF prowadziły zakrojone na szeroką skalę operacje lotnicze nad wodami, które musieli również przemierzać „swoi”. Mimo wszelkich kroków zapobiegawczych co jakiś czas następowała, na szczęście z reguły bez fatalnych konsekwencji, następna pomyłka. Tło, na którym do niej dochodziło, najlepiej chyba opisał oficer z jednego z zaatakowanych okrętów, stwierdzając, że żadne odgórne ograniczenia nie zagwarantują nietykalności ze strony pilota, którego Wellington właśnie wypadł z chmur i który wprost przed sobą po raz pierwszy z życiu zobaczył U-Boota, z napisem „Order Zaszczytnej Służby” na kadłubie.

„Premiera” miała miejsce już 3 września 1939 r., kiedy to pod Dundee obrzucony został bombami, zupełnie nieszkodliwie, Sturgeon. 5 lipca 1940 Tetrarch stał się celem dla Swordfishów, które wracały z niewykorzystanymi torpedami spod brzegów Norwegii. Lotników nie poinformowano o tym, że mogą go napotkać, bo teoretycznie nie powinni byli dolecieć nad tę strefę i nikomu nie przyszło też do głowy, iż zdecydują się na taki „cel zastępczy”. Kilkanaście miesięcy potem, 28 sierpnia 1941 r., ten sam okręt, operujący już na Morzu Śródziemnym, został zaatakowany przez lekki bombowiec. Pilot znał „zasady gry” i chciał je respektować, ale ponieważ Tetrarch nie identyfikował się, zrzucił 4 bomby, które z jakiegoś powodu nie wybuchły. W tym przypadku wina leżała całkowicie po stronie wachtowych, którzy „odkryli” obecność samolotu dopiero tuż przed zrzutem.

Pierwszym okrętem podwodnym Aliantów, który poszedł na dno w rezultacie pomyłkowego ataku własnego lotnictwa, był brytyjski Unbeaten – 11 listopada 1942 r., gdy wracał do bazy w Holy Loch z patrolu w Zatoce Biskajskiej, padł on ofiarą Wellingtona 172. dywizjonu Coastal Command, nikt z załogi nie ocalał. Tragiczna lista została przedłużona w lipcu 1944 i to o dwie jednostki.


Perle
Ten podwodny stawiacz min typu Saphir, zbudowany w arsenale tulońskim i wprowadzony do służby jako ostatni z serii 6 jednostek, po wybuchu II wojny światowej pozostawał na Morzu Śródziemnym. Na mocy warunków zawieszenia broni z III Rzeszą nie został rozbrojony; bazował w Tulonie, we wrześniu 1942 r. wyruszył w drogę do Dakaru. Po alianckim lądowaniu w wiernej rządowi Vichy części Afryki przeszedł pod komendę de Gaulle’a i od połowy marca 1943 bazował w Oranie (Algieria), ale zaczął być wykorzystywany bojowo dopiero pół roku później. Na początku 1944 r. został wysłany do USA na remont i modyfikacje konstrukcyjne. Prowadzone w filadelfijskiej stoczni US Navy prace mocno się przeciągnęły i dopiero 26 czerwca, osłaniany przez amerykański niszczyciel eskortowy Alvin C. Cockrell (DE 366) wyszedł z New London (stan Connecticut) w rejs do St. John’s (Nowa Fundlandia), będącego punktem startu dużo dłuższego etapu transatlantyckiego z „metą” w Greenock, a dokładniej w leżącej mniej więcej na północny zachód od tego portu, bazie okrętów podwodnych Holy Loch.

Ponieważ tylko na pierwszych 50 Mm miała mu towarzyszyć jednostka floty kanadyjskiej, konieczne było wytyczenie trasy pozwalającej uniknąć zarówno wilczych stad, jak i konwojów, z pasem bezpieczeństwa szerokości 20 Mm po bokach oraz 50 Mm przed i za punktami, w których powinien był się znaleźć o określonych porach. Alianckim samolotom i okrętom nie wolno było w nim w ogóle atakować celów podwodnych, natomiast płynąca na powierzchni jednostka miała być nietykalna w razie zidentyfikowania się za pomocą podanych sygnałów świetlnych lub flar. Korytarz został szczegółowo wykreślony w sztabie w St. John’s, gdzie upewniono się również, że wszystkie „strony zainteresowane” odebrały szyfrogram o rejsie Perle, w którym podano koordynaty i czasy.

Okręt, dowodzony przez por. Marcela Tachina, wyszedł w morze po południu 3 lipca 1944 r.; przez kilka godzin eskortowała go kanadyjska korweta Chicoutimi. Cztery dni potem bez problemów dotarł do punktu, gdzie przeszedł pod komendę liverpoolskiego Derby House. Krótko potem oficer operacyjny sztabu w St. John’s zauważył, że partnerzy po drugiej stronie Atlantyku zmienili trasę konwoju ONM 243 tak, że pojawiło się ryzyko „kolizji” z Perle. Po naradzie z przełożonym nie interweniował, uznając, iż Brytyjczycy zrobią co do nich należy. Tak rzeczywiście było, ale wieczorem 14 lipca kanadyjska korweta Hespeler (ex-bryt. Guildford Castle) przywiozła do Halifaksu podoficera mechanika Émile’a Cloareca, jedynego spośród 56 Francuzów (na pokładzie byli także brytyjski oficer łącznikowy i sygnalista), który ocalał po tym, jak 6 dni wcześniej Perle posłały na dno alianckie samoloty.

 

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 7-8/2014

Wróć

Koszyk
Facebook
Twitter