U 701 - pierwszy na liście sukcesów US Army Air Force

U 701 - pierwszy na liście sukcesów US Army Air Force

Wojciech Holicki

Operujące od początku 1942 roku na wodach u wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych U-Booty długo pozostawały bezkarne. Dopiero 14 kwietnia niszczyciel Roper (DD-147) zmniejszył flotę Dönitza o U 85, a 9 maja kuter Straży Wybrzeża Icarus pozbawił ją U 352. Lotnicy nie mieli się czym pochwalić jeszcze długo. Najpierw, 30 czerwca, sukces odniósł samolot należącego do US Navy dywizjonu VP-74, a tydzień później doczekały się „premiery” siły powietrzne armii amerykańskiej. Na dno poszedł wówczas U 701, jedyny spośród ogółem dwunastu utraconych w lipcu okrętów podwodnych Kriegsmarine, z którego załogi ktoś ocalał.

W trzeciej dekadzie marca 1942 roku wiceadmirał Adolphus Andrews, dowodzący mizernymi siłami obrony wschodnich wybrzeży USA, zdołał wreszcie wywalczyć sobie zwierzchnictwo nad zdolnymi do wykonywania patroli POP jednostkami Korpusu Lotniczego Armii (USAAC). Uzyskał także możliwość przerzucania na wschód samolotów z innych baz, stąd w czerwcu z kalifornijskiej Alamedy wystartowała eskadra skierowana na lotnisko znajdujące się w stanie Kalifornia Północna, na południowym brzegu zatoki Neuse River.

Cunningham Field, nazwane tak dla uczczenia Alfreda A. Cunninghama, pierwszego pilota piechoty morskiej USA, powstało po tym, jak w lipcu 1941 roku Kongres przyznał prawie 15 milionów dolarów na budowę bazy US Marine Corps w środkowej części wschodniego wybrzeża, mającej wypełnić lukę w systemie obrony. Wybrane 32 km2 terenu zajmowały bagna, lasy i nieliczne farmy. Na początku sierpnia rozpoczęto prace nad jego osuszeniem i wykarczowaniem, a w listopadzie ruszyły pierwsze prace budowlane. Po Pearl Harbor tempo robót zdecydowanie wzrosło i kilka miesięcy później wylądował tam pierwszy samolot. 20 maja 1942 roku lotnisko zostało oficjalnie oddane do służby, w jakiś czas potem baza zaczęła funkcjonować już pod nazwą Cherry Point, co wiązało się z faktem, że miejscowa poczta mieściła się w budynku otoczonym drzewami wiśniowymi.

Wspomniana eskadra była częścią 396. Dywizjonu bombowców średnich (396th Bombardment Squadron, Medium), latała na dwusilnikowych samolotach Lockheed A-29, będących, przeznaczoną dla sił powietrznych armii USA, odmianą dostarczanego Brytyjczykom Hudsona Mk IIIA. Zlecono jej wykonywanie sześciu lotów patrolowych dziennie, po 3 na północ i południe wzdłuż wybrzeża, do punktów, w których stan paliwa wymuszał zawrócenie. Pierwsze miały się rozpoczynać godzinę przed świtem, ostatnie godzinę po zachodzie słońca.

396. Dywizjon miał już za sobą miesiące niezmiennie bezowocnych, śmiertelnie nudnych lotów nad Pacyfikiem i pierwsze dni patroli eskadry wysłanej na drugą stronę kontynentu nie odbiegały od „wzorca”. Piątka lotników w ZF-9, który 7 lipca o godz. 10.15 wystartował z Cunningham Field, spodziewała się zobaczyć co najwyżej jakiś samotny statek (licząc na to, że nie będzie właśnie tonął…), bo przy ówczesnej pogodzie szansę choćby na wykrycie U-Boota dawałoby tylko wyjątkowe gapiostwo niemieckich obserwatorów. Zadanie było całkowicie rutynowe – lecąc na wschód dotrzeć do linii, gdzie głębokość wody zaczyna przekraczać 100 sążni (około 188 m), tam skręcić i kontynuować „wężykiem” lot wzdłuż niej na południe, a potem wrócić tą samą trasą. Prognoza, jak zwykle o tej porze roku, mówiła o bardzo dobrych warunkach lotu. Niebo było czyste, wiał dość silny południowo-wschodni wiatr, widzialność, z powodu unoszącego się nad sporymi falami oparu, czasem spadała do trzech-pięciu mil.

O godz. 12.30 lecący powoli na wysokości około 150 m samolot dotarł pod Charleston (Karolina Południowa) i zawrócił. Niedługo potem 24-letni pilot ZF-9, por. Harry Kane, ujrzał przed sobą łańcuch sporych obłoków, płynących dużo wyżej. Bardziej dla przerwania nudy niż w nadziei, że to coś da, poderwał maszynę i po dotarciu do chmur rozkazał pozostałym członkom załogi dobrze się rozglądać podczas przeskoków między nimi. O godz. 14.12, w trakcie kolejnego, lecąc kursem 47°, zauważył „coś” na wprost końcówki lewego płata, w odległości jakichś 10 mil. Reszta lotników potwierdziła, że obiekt nie jest przywidzeniem, ale nikt nie potrafił określić, czym może być. Kane, uznawszy, że zawsze to jakaś atrakcja i być może okazja do poćwiczenia podejścia do zrzutu, skręcił w lewo, ku kolejnej chmurze i zaczął obniżać lot. Gdy ZF-9 wyskoczył z obłoku, okazało się, że prosto przed sobą ma rufę płynącego szybko na północny zachód U-Boota. Dał więc pełny gaz i sprowadził maszynę na wysokość kilkunastu metrów, krzycząc do swoich ludzi, że właśnie rozpoczęli atak.

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 7-8/2019

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter