Upadek bałtyckich stoczni

Upadek bałtyckich stoczni

Marek Błuś

 

Wieść niesie, że tylko polskie stocznie upadły natomiast niemieckie urosły ich kosztem. Prawda jest inna. Łączna produkcja bałtyckich stoczni mierzona pojemnością brutto (GT) spadła w latach 2008 – 2014 o 88% i wynosi teraz tyle ile pod koniec lat 40. minionego stulecia. A co do niemieckich firm, to pojawia się pytanie, na ile są one niemieckie?

Bo zakłady w Rostocku (Warnowwerft w czasach NRD), Wismarze (ex Mathias-Thesen-Werft) i Stralsundzie (Volkswerft) należą teraz do rosyjskiego oligarchy Witalija Jusufowa i noszą wspólną nazwę Nordic Yards. Flensburger Schiffbau Geselschaft (FSG) została sprzedana norweskiej grupie Siem Industries, a nowi właściciele kilońskich Lindenau i HDW Gaarden (obecnie ADM Kiel) oraz Nobiskrug z Rendsburga mają biura w Bejrucie i Abu Dhabi (Privinvest Holding).

Przyczyny tego kryzysu są banalne i leżą na Dalekim Wschodzie. Stocznie Chin Ludowych przekroczyły pułap jednego miliona jednostek pojemnościowych brutto w 2000 roku. W 2008 roku osiągnęły 14 milionów, a już dwa lata później z tonażem 36,4 mln stały się światowym liderem wyprzedzając Republikę Korei. Takie tempo wzrostu ma tylko jeden precedens – w wojennych programach Aliantów podczas II wojny światowej. W XXI wieku stocznie koreańskie rosły wolniej niż chińskie, ale w okresie 2005 – 2011 podwoiły produkcję (GT z 17,7 do 35,9 mln) i w efekcie tego wyścigu w 2011 roku światowa produkcja stoczniowa osiągnęła rekordowy wynik 101,8 mln jednostek pojemnościowych brutto (potem nastąpił stopniowy spadek do 64,4 mln w 2014 r.). Nie trzeba tłumaczyć, jak wpływ na ceny miał taki wzrost podaży i co stało się z przychodami europejskich stoczni, od dawna borykającymi się z rentownością. W najtrudniejszej sytuacji znalazły się zakłady budujące kontenerowce, statki na które na przełomie stuleci popyt rósł najszybciej, ale z drugiej strony, względnie proste w budowie (patrz tabela str. 69). Duńska Odense Steel Shipyard (OSS), największa i najbliższa Koreańczykom pod względem wydajności stocznia poza Azją, stała się deficytowa w 2004 roku, a jej właściciel – koncern Møller-Maersk (ten od Maersk Line) – w 2008 roku dopłacał 125 euro do każdej sprzedanej jednostki pojemności. Dla porównania, w tym samym czasie w Stoczni Gdynia, która oprócz kontenerowców budowała drugą z najprostszych klas – samochodowce – dopłata do „GT jeden” wynosiła około 95 euro. Oprócz OSS i Gdyni kontenerowce budowały wówczas obie niemieckie stocznie Akera (Rostock i Wismar), ponadto HDW Gaarden, Peene-Werft, Volkswerft i Szczecińska Nowa. Statki z najniższym współczynnikiem pracochłonności stanowiły więc dwie trzecie bałtyckiej produkcji podczas gdy globalnie około 30%.

Nasz statystyczny przegląd najnowszej historii zawarty w pierwszych dwóch tabelach zaczyna się w 2008 roku, ponieważ był to ostatni rok wielkiej, seryjnej wytwórczości oraz ostatni, w którym większością bałtyckich stoczni produkcyjnych władał zachodnioeuropejski kapitał. Bałtyk dał wówczas GT 2,33 mln, co tworzyło 3,8% światowej produkcji i 39% europejskiej, a bałtyckie firmy od Flensburga do Wolgastu – 61% tonażu całych Niemiec. Obecnie współczynniki te wynoszą odpowiednio – 4,3 promila (czyli mniej niż pół procenta), 15% i 21%, przy czym dwie ostatnie liczby są stosunkowo duże, ponieważ zmieniły się dane odniesienia. Produkcja stoczni w Europie spadła bowiem z GT 5,96 mln w 2008 roku do 1,86 mln w 2014 (-69%), a w Niemczech – odpowiednio – z GT 1,41 mln do 0,55 mln (-61%).

Pełna wersja artykułu w magazynie MSiO 9-10/2015

Wróć

Koszyk
Facebook
Tweety uytkownika @NTWojskowa Twitter